Nie przyjmuje zarzutów o nepotyzm w szeregach PSL i co więcej, twierdzi, że cała sprawa jest medialną nagonką na ludowców przypominającą antysemicką kampanię z 1968 r. Tyle, iż stanowisko Waldemara Pawlaka coraz bardziej zaczyna irytować jego partyjnych kolegów i polityków z koalicyjnej Platformy Obywatelskiej. Posady stracili też ci, którzy dostali je dzięki protekcji - pisze "Dziennik".
To poważny problem, bo w trakcie kampanii wyborczej Platforma zapewniała swój elektorat, że jej rząd będzie wolny od problemu nepotyzmu. Tymczasem w obszarach oddanych koalicjantowi media ujawniają kolejne kompromitujące fakty. Trzy tygodnie temu "Dziennik" opisał, jak kierowana przez działacza PSL Ryszarda Kwaśnickiego Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego zmieniła się w rodzinny folwark. Proceder zatrudniania krewnych i znajomych działaczy PSL kwitnie również w agencjach rolnych i spółkach Skarbu Państwa.
"Nie ma żadnego nepotyzmu. Jeśli mamy tak to roztrząsać, to jeszcze niedawno bliźniacy zajmowali stanowiska prezydenta i premiera" - skomentował szef ludowców w jednym z wywiadów. Po tej wypowiedzi w PSL zapanowała konsternacja. "Obawiam się, że w wyniku takich wypowiedzi nasze notowania spadną poniżej progu wyborczego" - mówi "Dziennikowi" otwarcie Janusz Piechociński, wiceprezes ludowców, i zapewnia, że namawia partyjnych kolegów, by na poważnie odnieśli się do zarzutów wysuwanych pod adresem ich partii.
"Wypowiedzi prezesa są dramatycznym uszczerbkiem naszego wizerunku. Tego typu zarzutów nie można bagatelizować. Albo je odrzucamy, albo pozostaje nam skrucha i poważna korekta postępowania" - podkreśla Piechociński.
O kłopotach z Pawlakiem rozmawiają między sobą również koalicjanci z PO. "PSL to, niestety, wciąż stara szkoła uprawiania polityki w myśl reguły TKM. A Pawlak to lobbysta" - mówi jeden z członków zarządu Platformy Obywatelskiej. Tyle że szef ludowców jest odporny na wszelką krytykę, bo większości aparatu PSL-owskiego to, co mówi, podoba się.
Skąd u wicepremiera Pawlaka taka pewność siebie? Okazuje się, że ma to związek ze zbliżającym się kongresem PSL i wyborami szefa partii. "Waldek wie, że taka postawa podoba się partyjnym dołom. A on chce mieć pewność, że znów będzie prezesem PSL" - mówi "Dziennikowi" informator z kręgu ludowców.
"Nie ma żadnego nepotyzmu. Jeśli mamy tak to roztrząsać, to jeszcze niedawno bliźniacy zajmowali stanowiska prezydenta i premiera" - skomentował szef ludowców w jednym z wywiadów. Po tej wypowiedzi w PSL zapanowała konsternacja. "Obawiam się, że w wyniku takich wypowiedzi nasze notowania spadną poniżej progu wyborczego" - mówi "Dziennikowi" otwarcie Janusz Piechociński, wiceprezes ludowców, i zapewnia, że namawia partyjnych kolegów, by na poważnie odnieśli się do zarzutów wysuwanych pod adresem ich partii.
"Wypowiedzi prezesa są dramatycznym uszczerbkiem naszego wizerunku. Tego typu zarzutów nie można bagatelizować. Albo je odrzucamy, albo pozostaje nam skrucha i poważna korekta postępowania" - podkreśla Piechociński.
O kłopotach z Pawlakiem rozmawiają między sobą również koalicjanci z PO. "PSL to, niestety, wciąż stara szkoła uprawiania polityki w myśl reguły TKM. A Pawlak to lobbysta" - mówi jeden z członków zarządu Platformy Obywatelskiej. Tyle że szef ludowców jest odporny na wszelką krytykę, bo większości aparatu PSL-owskiego to, co mówi, podoba się.
Skąd u wicepremiera Pawlaka taka pewność siebie? Okazuje się, że ma to związek ze zbliżającym się kongresem PSL i wyborami szefa partii. "Waldek wie, że taka postawa podoba się partyjnym dołom. A on chce mieć pewność, że znów będzie prezesem PSL" - mówi "Dziennikowi" informator z kręgu ludowców.