"Nie będę spekulował" - to wszystko co dziennikarze usłyszeli od Sikorskiego, pytanego o to, czy sprawa rakiet może być rosyjską prowokacją.
Taką wersję zasugerował "Dziennik". Dzień wcześniej moskiewski dziennik "Izwiestija" napisał, że w Czeczenii znaleziono dwa przeciwlotnicze zestawy rakietowe produkcji polskiej. "Dziennik" napisał z kolei, że polskie władze przypuszczają, iż to sami Rosjanie podrzucili rakiety, aby wywołać międzynarodowy skandal.
W środowym oświadczeniu resortu napisano, iż "polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych ma powody przypuszczać, że odnalezione w Czeczenii polskie zestawy rakietowe mogą pochodzić z zasobów uzbrojenia przejętych przez oddziały rosyjskie lub osetyjskie w ramach operacji wojskowej na terytorium Gruzji w sierpniu bieżącego roku".
Komentując doniesienia "Izwiestii" Sikorski powtórzył, że "Polska dostarczyła w sposób legalny i transparentny sto zestawów rakiet GROM do Gruzji w okresie, kiedy na Gruzję nie były (...) nałożone żadne sankcje i w okresie - ponad rok temu - gdy nie było żadnych przypuszczeń co do możliwości zaostrzenia się sytuacji na Kaukazie".
"Zgodnie ze wszystkimi procedurami transakcję tę notyfikowaliśmy w odpowiednich organizacjach międzynarodowych, a więc z polskiego i międzynarodowego punktu widzenia uważam, że Polsce nic nie można zarzucić, tym bardziej, że nasi specjaliści dokonywali też inspekcji sposobu np. przechowywania tych sprzętów - zgodnie z zasadami sztuki w tego typu transakcjach" - mówił.
"Co się ze sprzętem dzieje nadal, o to proszę pytać tzw. ostatecznego użytkownika, którym jest Gruzja. I proszę pytać władze gruzińskie, co mogło się stać z tymi zestawami, które od nas legalnie kupiły" - dodał.
Na uwagę dziennikarzy, iż media donoszą, że w związku z transakcją z Gruzją prokuratura prowadzi śledztwo, Sikorski odparł jedynie: "Tu nie ma roli MSZ, rolą ministerstwa było - i to za mojej poprzedniczki - wydanie politycznej zgody na tego typu transakcję i na tym nasza rola się kończy".
ND, PAP