Kryzys finansowy i wojna w Gruzji pokazały, że Unia Europejska potrzebuje dyrektoriatu w pozytywnym znaczeniu tego słowa – ocenia niemiecki dziennik „Sueddeutsche Zeitung”.
„Wojna w Gruzji i kryzys finansowy wzbudziły nowe wątpliwości co do konstrukcji Europy", pisze komentator „Sueddeutsche Zeitung” Martin Winter. „Z pewnością Europejczycy bardzo dobrze poradzili sobie z oboma kryzysami. Lecz siłę, jaka leży w ich jedności, udaje im się zmobilizować tylko wówczas, gdy przypadkiem rotacyjne przewodnictwo w Unii sprawuje duże państwo członkowskie ze zdecydowanym szefem rządu na czele”.
Według dziennika Unia bez Sarkozy'ego nie zdołałaby przyjąć wspólnego stanowiska ani w sprawie Gruzji, ani wobec załamania na rynkach. Z kolei wiosną zeszłego roku wspólnota miała to szczęście, że na jej czele stały Niemcy i kanclerz Angela Merkel, która jako jedyna mogła doprowadzić do kompromisu w sprawie Traktatu Lizbońskiego.
„Zarówno Czesi, którzy 1 stycznia 2009 roku przejmą przewodnictwo Unii od Francji, jak i następna w kolejności Szwecja nie byłyby w stanie doprowadzić do przyjęcia wspólnej europejskiej odpowiedzi na oba niedawne kryzysy. Nie dlatego że brakuje im woli, ale dlatego że nie odgrywają żadnej roli w wielkiej grze globalnej polityki", ocenia „Sueddeutsche Zeitung”.
Jak podkreśla, Unia i Komisja Europejska są silne tylko w takim stopniu, na jaki pozwolą im kraje członkowskie.
Według dziennika gdyby we wrześniu 2001 roku, w chwili zamachów na Stany Zjednoczone, na czele Unii stało któreś z dużych państw, tj. Francja, Niemcy czy Wielka Brytania, istniałyby większe szanse na uzgodnienie wspólnej pozycji krajów Wspólnoty wobec terroryzmu.
„Europejczycy potrzebują trwałego silnego przywództwa. To znaczy takiego, w którym duże państwa przejmują europejską odpowiedzialność", ocenia gazeta.
Według dziennika nawet przewidywany w Traktacie Lizbońskim prezydent Unii Europejskiej nie spełni tej roli, jaką odgrywają duże kraje członkowskie. „To pan bez ziemi – były szef rządu i z dużym prawdopodobieństwem przedstawiciel któregoś ze średnich bądź małych krajów Unii", pisze autor komentarza.
Jak dodaje, „obawa małych krajów przed panowaniem wielkich jest nieuzasadniona". „Dzięki silnej Europie korzystają wszyscy. Lecz gdy duże kraje działają w pojedynkę, szkody odczuwają przede wszystkim mniejsze państwa. Sarkozy to polityk, który denerwuje. I z pewnością nie zaniedbuje francuskich interesów w Unii. Lecz stawia właściwe pytania. Pytania, które narzuca rzeczywistość i których nie można lekceważyć”, ocenia dziennik.
pap
Według dziennika Unia bez Sarkozy'ego nie zdołałaby przyjąć wspólnego stanowiska ani w sprawie Gruzji, ani wobec załamania na rynkach. Z kolei wiosną zeszłego roku wspólnota miała to szczęście, że na jej czele stały Niemcy i kanclerz Angela Merkel, która jako jedyna mogła doprowadzić do kompromisu w sprawie Traktatu Lizbońskiego.
„Zarówno Czesi, którzy 1 stycznia 2009 roku przejmą przewodnictwo Unii od Francji, jak i następna w kolejności Szwecja nie byłyby w stanie doprowadzić do przyjęcia wspólnej europejskiej odpowiedzi na oba niedawne kryzysy. Nie dlatego że brakuje im woli, ale dlatego że nie odgrywają żadnej roli w wielkiej grze globalnej polityki", ocenia „Sueddeutsche Zeitung”.
Jak podkreśla, Unia i Komisja Europejska są silne tylko w takim stopniu, na jaki pozwolą im kraje członkowskie.
Według dziennika gdyby we wrześniu 2001 roku, w chwili zamachów na Stany Zjednoczone, na czele Unii stało któreś z dużych państw, tj. Francja, Niemcy czy Wielka Brytania, istniałyby większe szanse na uzgodnienie wspólnej pozycji krajów Wspólnoty wobec terroryzmu.
„Europejczycy potrzebują trwałego silnego przywództwa. To znaczy takiego, w którym duże państwa przejmują europejską odpowiedzialność", ocenia gazeta.
Według dziennika nawet przewidywany w Traktacie Lizbońskim prezydent Unii Europejskiej nie spełni tej roli, jaką odgrywają duże kraje członkowskie. „To pan bez ziemi – były szef rządu i z dużym prawdopodobieństwem przedstawiciel któregoś ze średnich bądź małych krajów Unii", pisze autor komentarza.
Jak dodaje, „obawa małych krajów przed panowaniem wielkich jest nieuzasadniona". „Dzięki silnej Europie korzystają wszyscy. Lecz gdy duże kraje działają w pojedynkę, szkody odczuwają przede wszystkim mniejsze państwa. Sarkozy to polityk, który denerwuje. I z pewnością nie zaniedbuje francuskich interesów w Unii. Lecz stawia właściwe pytania. Pytania, które narzuca rzeczywistość i których nie można lekceważyć”, ocenia dziennik.
pap