W poniedziałek, z powodu złego stanu zdrowia, sąd wyłączył z procesu b. wiceszefa MON gen. Floriana Siwickiego. Na ławie oskarżonych pozostali już tylko: b. szef PZPR, b. premier i b. szef MON 85-letni gen. Jaruzelski, b. szef PZPR 82-letni Stanisław Kania, Kiszczak i b. członkini Rady Państwa 80-letnia Eugenia Kempara.
Zdaniem Kiszczaka stan wojenny był koniecznością, bo w 1981 r. obie strony nie były zdolne do kompromisu. Powołał się na badania opinii publicznej, w których ponad połowa Polaków uznała stan wojenny za konieczny. Według Kiszczaka Solidarność za często sięgała po oręż strajków paraliżujących gospodarkę, ponadto postępowała destabilizacja państwa, rosła przestępczość, a interwencja wojsk Układu Warszawskiego była realna.
Kiszczak uważa, że na wprowadzenie stanu wojennego godziły się Stany Zjednoczone. Dowodzi, że inaczej Amerykanie uprzedziliby Solidarność lub Kościół o planach wprowadzenia stanu wojennego przekazanych CIA przez płk. Ryszarda Kuklińskiego.
Według oskarżonego, w stanie wojennym ówcześni sąsiedzi PRL "naciskali na zwalczenie opozycji" i "skończenie z indywidualnym rolnictwem", szantażując "zakręceniem kurków", a "rodzimy beton oczekiwał zaostrzenia represji, domagając się kar śmierci dla opozycjonistów". "Żadnej pomocy z Zachodu nie mogliśmy się spodziewać" - dodał. Zapewnił, że ekipa gen. Wojciecha Jaruzelskiego wybrała jednak dążenie do jak najszybszego zakończenia stanu wojennego i rozmów z opozycją, choć "obie strony miały swoją ekstremę". "To doprowadziło nas do Okrągłego Stołu" - dodał Kiszczak.
Oświadczył, że w 1989 r, "nikt niczego nie wywalczył". "To my dopuściliśmy Solidarność do władzy" - powiedział. Mówił też o kompleksach tych, którzy "nie szturmowali gmachu PZPR, lecz władzę dostali z rąk m.in. szefa MSW". "Rozumiem ich niesmak, ale nie można kłamać" - dodał, nawiązując do - jak powiedział - powszechnej opinii, że "Solidarność wszystko sama wywalczyła".
Oskarżony twierdzi, że "uratował porozumienie Okrągłego Stołu", gdy nastąpił kryzys rozmów. "Dopilnowałem też, żeby wybory w 1989 r. odbyły się po raz pierwszy bez +cudów nad urną+" - oświadczył. Według Kiszczaka, w kręgach ówczesnej władzy był "silny opór" wobec demokratycznych przemian, bo część aparatu obawiała się "powrotu anarchii z lat 1980-1981".
Kiszczak przyznał, że spotykał się w 1989 r. z pomysłami odsunięcia od władzy gen. Jaruzelskiego i przejęcia pełni władzy - nie tylko ze strony radykalnej lewicy, ale także "pewnego prawicowego polityka", który liczył na "odsunięcie trockistów z KOR". "Grzecznie odmówiłem, informując o wszystkim gen. Jaruzelskiego" - oświadczył Kiszczak. "Zagroziłem sięgnięciem do kodeksu karnego" - tak mówił o próbach rozmów młodych działaczy lewicy z oficerami wojska nt. przejęcia władzy.
"Nikt nie ma prawa pozbawiać nas prawa do patriotyzmu" - podkreślał Kiszczak. Mówił, że służąc w latach stalinowskich w kontrwywiadzie wojska, był zasypywany materiałami o "wrogach ludu", których on sam cenił jako "dobrych Polaków". "Żadnemu z nich nie stała się krzywda" - dodał Kiszczak. Podkreślił, że odszedł z kontrwywiadu po burzliwej rozmowie z jego szefem, oficerem sowieckim Dmitrijem Wozniesieńskim; wrócił do służby po przemianach Października 1956 r.
"Zło po stronie władzy zawsze zwalczałem" - oświadczył oskarżony. Zdradził, że wytykał w latach 60. antysemityzm szefowi MSW Mieczysławowi Moczarowi, a w 1970 r. był w grupie, która doprowadziła do "politycznego rozwiązania" konfliktu na Wybrzeżu i odsunięcia ekipy Władysława Gomułki. "Ryzykowaliśmy wtedy głowy" - dodał podsądny.
Kiszczak będzie kontynuował wyjaśnienia 7 maja. Ma przygotowane ok. 300 stron wyjaśnień na piśmie; dotychczas odczytał ok. jedną trzecią.ND, ab, PAP