Rodzime perfumy Currara były w czasach PRL namiastką luksusu. Po latach zapomnienia wracają na rynek jako wyjątkowe i… całkiem inaczej pachnące.
Gdy dojrzałe kobiety słyszą o perfumach Currara, na ich twarzach maluje się rozrzewnienie porównywalne do tego, jakie wywołuje hasło „pralka Frania" czy „oranżada w proszku". Ich córkom nazwa kojarzy się raczej z podróżami Wojciecha Cejrowskiego czy Beaty Pawlikowskiej. Zapach ten stworzono z… biedy. Bo dostęp do wonnego hitu dekady, czyli perfum Poison Christiana Diora, był bardzo ograniczony. Peweksy, od czasu do czasu salony Mody Polskiej, zaprzyjaźnione stewardesy – to były jedyne kanały przerzutowe luksusowych dóbr kosmetycznych. A currara, w dużym stopniu inspirowana (delikatnie mówiąc) perfumami Poison Diora, dała Polkom luksus nie tylko dostępny, ale i w przystępnej cenie. Nawet nazwa na to wskazuje, bo poison to z francuskiego trucizna, a currara jest przecież cenionym przez Indian „zatruwaczem” grotów strzał.
Więcej możesz przeczytać w 23/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.