Gdyby państwu naprawdę zależało na znalezieniu inwestora dla stoczni w Gdyni i Szczecinie, mogłoby sprzedać zakłady już rok temu. Część firm zainteresowanych zakupem tych przedsiębiorstw oraz osoby związane z przemysłem stoczniowym twierdzą, że nie zostały one sprywatyzowane przez państwowych urzędników, bo szukali oni takiego inwestora, który pozwoliłby im zachować wpływy w przedsiębiorstwach zarządzanych przez nowych właścicieli.Gdyby państwu naprawdę zależało na znalezieniu inwestora dla stoczni w Gdyni i Szczecinie, mogłoby sprzedać zakłady już rok temu. Część firm zainteresowanych zakupem tych przedsiębiorstw oraz osoby związane z przemysłem stoczniowym twierdzą, że nie zostały one sprywatyzowane przez państwowych urzędników, bo szukali oni takiego inwestora, który pozwoliłby im zachować wpływy w przedsiębiorstwach zarządzanych przez nowych właścicieli.
Jeszcze dwa lata temu w kolejce chętnych do przejęcia stoczni w Gdyni i Szczecinie stało kilka poważnych podmiotów. Wśród nich m.in. firma RCC Ltd. izraelskiego armatora Ramiego Ungara (jest zachwycony jakością polskich statków; mówił, że są lepsze nawet od koreańskich), spółka Amber należąca do jednego z najbogatszych Polaków, potentata na rynku stalowym Przemysława Sztuczkowskiego, ukraiński ISD (Związek Przemysłowy Donbasu, drugi pod względem wielkości konglomerat przemysłowy na Ukrainie, właściciel stoczni Gdańsk) oraz Mostostal-Chojnice wraz z norweskim producentem statków, spółką Ulstein Verft. Gdy władzę przejęła PO, inwestorzy badali już kondycję finansową i stan prawny Stoczni Gdynia. Za najpoważniejszego kandydata do przejęcia branża uznała Ramiego Ungara, który wybudował u nas 20 statków. Wszyscy oniemieli, gdy minister skarbu Aleksander Grad stwierdził, że izraelski armator nie jest brany pod uwagę jako inwestor.
Więcej możesz przeczytać w 37/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.