Testament Giedroycia rzucony w błoto

Testament Giedroycia rzucony w błoto

Dodano:   /  Zmieniono: 
Gdzie jest granica politycznej uległości, pragmatyzmu politycznego? Gdzie bieżąca polityka zagraniczna powinna nie zwracać uwagi na polityczne zaszłości? Co to jest polityka gestów historycznych?
Wiktor Juszczenko, odchodzący prezydent Ukrainy w trakcie obchodów Dnia Jedności uznał Stepana Banderę narodowym bohaterem Ukrainy. Juszczenko, dla części środowisk politycznych w Polsce główny symbol "pomarańczowej rewolucji" i przemian demokratycznych, złożył hołd skrajnemu nacjonaliście ukraińskiemu, a także twórcy OUN/UPA, organizacji nie tylko faszystowskiej, ale również kolaborującej z hitlerowcami.

Organizacja tego przestępcy (skazanego w Polsce międzywojennej na karę śmierci za współudział w zamordowaniu ministra spraw wewnętrznych, Bronisława Pierackiego), kolaboranta hitlerowskiego, jest odpowiedzialna za mordy na ludności polskiej i żydowskiej na kresach wschodnich państwa polskiego. I nie ma tu znaczenia, że w czasie, kiedy bandy ukraińskie, pod dowództwem Romana Szuchewycza dokonywały zbrodni, Bandera był więźniem w niemieckim obozie koncentracyjnym. To właśnie on był twórcą i ideologiem ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego, który dokonywał eksterminacji ludności polskiej.

Wielokrotnie słyszałem, że polska polityka wschodnia powinna się kierować zaleceniami Redaktora Jerzego Giedroycia. Najbardziej popularne jest hasło - na Wschodzie, w relacjach z Ukrainą realizujemy testament Redaktora. Mam nieodparte wrażenie, że od kilku lat, polska polityka wobec Ukrainy (a także Rosji) nie realizuje testamentu tego wielkiego Polaka, lecz wykorzystuje to hasło czysto utylitarnie, nie odnosząc się do idei polskiego myśliciela z Maisons-Laffitte. Giedroyc, rozumiejąc i popierając aspiracje ukraińskie do tworzenia własnego państwa, był jak najdalej od nacjonalizmu - także polskiego. Zarówno, jak i Adolf Bocheński kategorycznie mówili i pisali i Ukrainie jako pełnej demokracji, państwie otwartym. Wolna Ukraina poza tym była dla Giedroycia kluczem do współpracy z Rosją, która uważana była przez niego za naszego głównego partnera. Niestety, dla polskiej polityki zagranicznej, prowadzonej na tym kierunku przez Lecha Kaczyńskiego, wolna Ukraina była traktowana nie jako uzupełnienie naszych relacji z Rosją, lecz jako przeciwwaga do "rosyjskiego imperializmu". W ramach tego "realizmu" popierano Juszczenkę, który kokietował stale ukraińskich nacjonalistów. Polacy mieli "oderwać" Ukrainę od rosyjskich wpływów, za cenę niepamięci...

Co jakiś czas słyszę opinię, że Polacy powinni się pogodzić z tym, że każdy naród, każde społeczeństwo ma prawo do własnej polityki historycznej i do budowania tożsamości według własnych zasad i własnego osądu historii. Wielce słuszna opinia, w czasach demokracji i prawa do samostanowienia każdego narodu. Jeżeli jednak to realistyczne i pragmatyczne stanowisko, to dlaczego Polacy, polskie władze i Władysław Bartoszewski tak nerwowo, czasem histerycznie reagują na Erikę Steinbach i jej projekt "Widocznego Znaku"? Jej działania i jej program upamiętnienia wypędzeń (nie tylko niemieckich) mieści się właśnie w schemacie i prawie do własnego spojrzenia na historię narodu niemieckiego. Z jednej strony atakujemy Steinbach i BdV - z drugiej strony dopuszczamy, aby utylitarne - i nierealne - cele polskiej polityki zagranicznej realizowane był za cenę "zapomnienia" o polskich ofiarach na Wschodzie. Ukraińcy nie podjęli z Polakami poważnej rozmowy o zbrodniach UPA. Polacy potrafią walczyć o uznanie przed Kreml  zbrodni w Katyniu, Charkowie, Miednoje za ludobójstwo - nie potrafią wyartykułować swojego zdania wobec większych i okrutniejszych zbrodni Ukraińców. Tak, Ukraińców, bo zaliczenie Bandery i UPA do panteonu bohaterów narodowych wolnej demokratycznej Ukrainy jest teraz problemem pomiędzy Polską a Ukrainą.

Nasi południowi sąsiedzi, Słowacy, na ludności której UPA również dokonywała zbrodni, zareagowali natychmiast, oficjalnie i ostro, protestując przeciwko honorom czynionym przez Juszczenkę Stepanowi Banderze. Polskie władze, z MSZ na czele, nie zajęło  żadnego oficjalnego stanowiska. Podobnie Kancelaria Prezydenta RP, a przecież to właśnie Lech Kaczyński promował ukraińskiego prezydenta, mieniąc się jego europejskim protektorem i przyjacielem. Zdawkowe, niemal prywatne opinie ministra Handzlika to mniej niż za mało. Oczekiwałbym stanowczych reakcji Radosława Sikorskiego i samego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ale raczej nie doczekamy się tego, ponieważ obaj ci politycy są głęboko antyrosyjscy, a to oznacza, że przełkną oni tę nagrodę dla zbrodniarza, hitlerowskiego kolaboranta i ideologa zbrodniczej organizacji, mordującej Polaków.

Kilka miesięcy temu Wiktor Juszczenko otrzymał doktorat honoris causa lubelskiego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Wtedy też protesty organizacji kresowych zostały przez polskie oficjalne gremia przemilczane, a Lech Kaczyński był uczestnikiem uroczystości. Czy robił to w imię realizacji testamentu Redaktora - mam szczere wątpliwości.

Polska polityka wschodnia, pozwalająca wybiórczo i relatywistyczne traktować polskie ofiary XX wieku, to ciemna plama polskiej dyplomacji - a także polskiej polityki historycznej. Nie wystarczy powtarzać frazesy o realizacji myśli Giedroycia, bo on nie pozwoliłby na bezczeszczenie pamięci 200 000 Polaków zamordowanych przez ukraińskich nacjonalistów.