Wojna o Moskwę

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mamy kolejną odsłonę czegoś, co powinno wejść na stałe do podręczników polskiej politologii pod hasłem "Wojna samolotowa". Tym razem nie chodzi jednak o to, kto ma lecieć samolotem do Brukseli, ale już o szersze pryncypia sprawy polskiej reprezentacji na obchodach 65 rocznicy zakończenia wojny. Dla Rosjan dzień zwycięstwa nad faszyzmem to święto szczególne, ponieważ czczą on w tym dniu śmierć ponad 20 milionów poległych, dla Polaków ten dzień ma wymiar mniej ważny, ale za to powoduje różne konotacje, związane z czasami PRL. Ale nie to jest osią sporu.
Sprawa ma kilka wymiarów. Przede wszystkim najpierw zadano sobie pytanie, czy Lech Kaczyński powinien skorzystać z zaproszenia rosyjskiego ambasadora Grynina, złożonego w imieniu prezydenta Miedwiediewa i pojechać w maju do Moskwy. Jednak tego było mało - okazało się, że oprócz Kaczyńskiego zaproszenie dostał również generał Wojciech Jaruzelski, i to w formie podwójnej, ponieważ zarówno jako kombatant, jak  i były przywódca kraju koalicji antyhitlerowskiej. No i teraz sam Kaczyński i jego otoczenie ma tak zwany zgryz. Po pierwsze - czy pojechać. Tu odpowiedź wydawała się prosta - oczywiście tak, pod warunkiem iż Kreml zagwarantuje, że Lech Kaczyński będzie stał w pierwszym rzędzie na trybunie honorowej. Bo jak by stał w drugim, to będzie despekt... No, ale wyszedł problem z Jaruzelskim... Totumfaccy pana prezydenta nie zwerbalizowali tego, ale zapachniało im to "ruską prowokacją". Żeby było tego mało, Wojciech Jaruzelski nie zastanawiając się, jako że zwiadowca (był żołnierzem frontowym, właśnie zwiadowcą) musi podejmować decyzje w lot, odpowiedział, że jedzie - a do tego jest gotowy do WSPÓLNEGO reprezentowania Polski i wspólnej podróży samolotem. No i w związku z tym pojawił się w otoczeniu pana prezydenta problem kolejny - zaprosić generała do wspólnej podróży, czy nie? Zaproszono więc generała w ten sposób, aby go obrazić. Zaproponowano mu podwózkę, ogłaszając to w mediach, mimochodem, o, tak jakby było to lotniczy autostop... Minister Stasiak stwierdził, że miejsce w samolocie się znajdzie...

Generał, pomimo swoich 87 lat umysł ma lotny, zrozumiał w czym rzecz, zaproszenie w takiej formie odrzucił, ponieważ jak powiedział w jednym z wywiadów telewizyjnych, "miejsce to można znaleźć dla walizki". Jaruzelski poleci zapewne jednak z Lechem Kaczyńskim, ale nie będzie wynikało to ze zrozumienia problemu dyplomatycznego i oczywiście klasy otaczających prezydenta urzędników. Jeżeli Kaczyński zrezygnowałby z uczestnictwa w uroczystościach w Moskwie, potwierdziłby tylko opinię o sobie jako rusofobie, jaka panuje nie tylko w Rosji, ale również w całej Europie. Jego wyjazd - a do tego wyjazd razem z Wojciechem Jaruzelskim u boku - świadczyłby o tym, że zwyciężył w jego otoczeniu realizm polityczny. Ten  realizm polityczny, który mówi, że Związek Radziecki rozpadł się prawie 20 lat temu, a Rosja jest naszym sąsiadem, ciążącym coraz bardziej ku Unii Europejskiej, a nawet NATO. Kaczyński tym gestem i uściskiem dłoni z Dmitrijem Miedwiediewem (a może i Władimirem Putinem) ma dużą szansę na pokazanie, że potrafi w imię interesów Polski i pragmatycznej polityki wschodniej przyznać się do tego, że jego wizja współpracy z Ukrainą i Gruzją kosztem Rosji była błędna. Ponieważ dziś wymaga tego właściwie rozumiany interes narodowy.

Jestem spokojny, że Lecha Kaczyński poleci jednak do Moskwy razem z Wojciechem Jaruzelskim. To też jest polityczny pragmatyzm - tym razem taki bardziej przyziemny, wyborczy, kalkulacyjny. Otoczenie pana prezydenta doskonale zdaje sobie sprawę, że jeżeli gdziekolwiek można szukać głosów wyborczych w zbliżającej się kampanii prezydenckiej, to na pewno nie po stronie liberalnej i centrowej, ale wśród elektoratu lewicowego, socjalnego i postpeerelowskiego. Jeżeli Jan Paweł II Aleksandra Kwaśniewskiego do "Papa Mobile" zapraszał, a i z samym generałem też rozmawiał, to i do samolotu może go Kaczyński wpuścić. Straty w żelaznym elektoracie Prawa i Sprawiedliwości będą znikome - nie takie rzeczy i nie takie wolty już tłumaczono - zysk może być poważny, ponieważ o tym, że Jerzy Szmajdziński wejdzie do drugiej rundy nie śni nawet Grzegorz Napieralski - a głosy można by próbować przejąć. Śnią zresztą po jednej i drugiej stronie, w PiS i SLD, że może uda się "przezwyciężyć historyczne podziały" i zawiązać kiedyś koalicję parlamentarną. Koalicję "koryta", gdzie będzie chodziło o zdobycie władzy.

Są i twardzi przeciwnicy nie tylko wspólnego wyjazdu byłego i obecnego prezydenta do Moskwy, ale również ci, którzy twierdzą, że za zaproszeniem Kaczyńskiego na obchody 9. Maja stoi chęć rozgrywki politycznej i służb specjalnych Rosji, próba ingerencji w wewnętrzne sprawy Polski. Tak samo zresztą traktowano zaproszenie Donalda Tuska przez premiera Putina na obchody rocznicy zbrodni katyńskiej (te organizowane przez stronę rosyjską, 7. kwietnia). Ci przeciwnicy każdy gest ze strony rosyjskiej traktują jako prowokację służb i wrogiego ośrodka, ponieważ już tak mają, nie biorąc pod uwagę tego, że dla Kremla znaczenie indywidualne Polski, poza strukturami UE i NATO jest niewielkie, a polski prezydent nie jest papieżem i Putinowi i Miedwiediewowi nie opłaca się powtarzać w XXI wieku scenariusza z Canossy. I zaproszenie do Katynia, i to dla Lecha Kaczyńskiego to przejaw próby dobrej woli, za którą może stać chęć ocieplenia naszych relacji. Świadczy o tym również to, że w najbliższy piątek jedna z głównych rosyjskich stacji telewizyjnych pokaże "Katyń" Andrzeja Wajdy, w prime time, z dyskusją po projekcji.

Cała dyskusja o tym kto, z kim i dlaczego może polecieć do Moskwy to następna odsłona wojen o krzesła, samoloty i dostęp do mikrofonów, tudzież miejsca na trybunie. Ma to niewiele wspólnego z dyplomacją i polskim interesem narodowym. Nie ma wyjazdu, czy to jest Bruksela, czy ostatnio Waszyngton (szczyt w sprawie broni nuklearnej w Europie), czy wreszcie Moskwa, żeby media nie analizowały nie programy i zadania tego rodzaju imprez, a rozkład lotów, foteli i listę bukingową w starych TU-154...