Oto kulisy wywiadu z Mirosławem Drzewieckim

Oto kulisy wywiadu z Mirosławem Drzewieckim

Dodano:   /  Zmieniono: 
fot. Tomasz Barański 
Rozmowa z Tomaszem Barańskim, jednym z dwóch dziennikarzy, którzy przeprowadzali słynną rozmowę z Mirosławem Drzewieckim na Florydzie.
Wprost: Skąd wy i Mirosław Drzewiecki na Florydzie?
Poseł Drzewiecki jest zaprzyjaźniony z odbywającym się tam polonijnym turniejem golfowym. Jest miłośnikiem tego sportu, niedaleko w Miami ma swój apartament. Pojawił się na turnieju, gdzie czuł się świetnie, bo był w towarzystwie znajomych z golfa. A ja? Grałem tam w tenisa. Pewnie mało kto wie, ale to turniej golfowo-tenisowy. Przy okazji pomagałem też organizatorom robić stronę internetową i przygotowywałem informacje turniejowe dla prasy polonijnej.

Widzicie Mirosława Drzewieckiego, który po zeznaniach przed komisją hazardową od długiego czasu unika mediów. Co robicie?
Jesteśmy dziennikarzami. 10 lat przepracowałem w ogólnopolskim dzienniku i od razu zrozumiałem, że możemy mieć dobry wywiad. Człowiek, który w Polsce nie chce z nikim rozmawiać, nagle pojawia się na Florydzie – uśmiechnięty, rozmowny, otwarty. Pierwszy raz zobaczyliśmy go w środę wieczorem, na uroczystej kolacji poprzedzającej rozpoczęcie turnieju. Zabrał głos, przywitał się, mówił o sytuacji golfa w Polsce. Nie występował jako poseł czy były minister, raczej jako przyjaciel turnieju, ktoś, kto wiele robi czy robił jako minister dla rozwoju golfa w Polsce. Następnego dnia miał grać w turnieju.


Czy wtedy rozmawialiście z nim o ewentualnym wywiadzie?
Nie. Był oblegany. Rozmawiał m.in. z senatorem Maciejem Płażyńskim, polonijnymi biznesmenami. Nie było możliwości rozmowy.

Następny dzień – czwartek.
W czwartek rzeczywiście doszło do krótkiej rozmowy. Podeszliśmy z kamerą, mówiliśmy o pogodzie, golfie, o kijach, jak się czuje itd… Natomiast to nie jest jeszcze ta zasadnicza rozmowa. Ona odbywa się w piątek. Oto mamy przed sobą człowieka, do którego puka pół dziennikarskiej Polski, a on z nikim nie chce rozmawiać. A my możemy zadać mu pytania. Więc próbujemy.

W jakich okolicznościach?
Mirosław Drzewiecki wspólnie z Tadeuszem Drozdą czeka na rozpoczęcie swojej rundy golfa. Było opóźnienie. Siedzą przy stoliku w bardzo eleganckim klubie na pierwszym piętrze na ogromnym tarasie, dookoła palmy. Podchodzimy z kamerą i zaczynamy rozmowę. Nie rozmawiamy o golfie. Już pierwsze pytanie było z kalibru tych cięższych. Pytamy o Ryszarda Sobiesiaka, który akurat w tym samym czasie w Polsce zeznaje przed komisja hazardową.

Drzewiecki nie mówi: „nie", tylko odpowiada?
Tak. My jesteśmy dziennikarzami, on politykiem. Na urlopie, ale posłem, byłym ministrem wokół którego zebrały się czarne chmury. Podczas mojej obecności były minister sportu nie mówił: nie piszcie, nie nagrywajcie. Nie było żadnych zastrzeżeń z jego strony. Kamera pracowała moim zdaniem non stop, nie było takiej sytuacji, że coś jest na offie.

Poseł Drzewiecki utrzymuje, że była to umówiona rozmowa o golfie, a nie o polityce. Czy słyszałeś coś takiego?
Kamerę obsługiwał polonijny dziennikarz i nie wiem, czy on coś takiego ustalał z Mirosławem Drzewieckim. Nie słyszałem też żadnych zastrzeżeń co do losu tego wywiadu. Zadawałem jedynie pytania, m.in. czy zależy mu na tym, żeby odciąć się od tego, co dzieje się wokół jego osoby w ojczyźnie.  Drzewiecki mówił tak ostro o Polsce, że wręcz zapytałem go, czy rozważa emigrację. I wtedy usłyszeliśmy to, o czym wszyscy teraz mówią. Rzeczywiście, to było dość wstrząsające, również dla nas jako rozmówców. Miałem wrażenie, że mówi o rzeczach, o których już dość dawno chciał powiedzieć, a z różnych względów nie miał okazji. A tu były okoliczności sprzyjające temu, żeby się otworzył. Chyba czuł się bezpieczniej na Florydzie niż w Polsce.

Po co robiliście ten wywiad?
To proste. Jest wyjątkowo interesujący rozmówca – trzeba pytać. Inna sprawa, że zawsze po turnieju powstaje filmik promocyjny z udziałem uczestników, taka relacja z pola golfowego i kortów. Trudno sobie wyobrazić, żeby mogło zabraknąć na nim Drzewieckiego.

Wywiad skończony, żegnacie się. Na tym historia się kończy?
I tak i nie. Każdy idzie w swoją stronę. Ale potem dla mnie osobiście zaskakujące jest to, że ten wywiad ukazuje się w stacji TVN24. Emisja odbyła się bez mojej wiedzy i zgody. Materiał trafił tam za sprawą polonijnego dziennikarza, który nie skontaktował się ze mną i nie zapytał o zgodę na publikację. Podobnie zachowała się stacja TVN, co do której mam nadzieję, że sprawa zostanie wyjaśniona.

* Tomasz Barański jest redaktorem naczelnym miesięcznika „Tenis"