Edmund Klich przyznał, że Lech Kaczyński zginął z powodu błędu pilotów - wybija w czwartek "Kommiersant", relacjonując wywiad przedstawiciela Polski przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK) w Moskwie dla środowej "Rzeczpospolitej".
"Wczoraj faktycznie podsumowano wyniki półtoramiesięcznego badania okoliczności katastrofy polskiego samolotu nr 1 na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj, w którym zginęli prezydent Lech Kaczyński i inni przywódcy Polski" - informuje rosyjski dziennik, wyjaśniając, iż "kropkę nad +i+" postawił Edmund Klich, który "oświadczył w wywiadzie, iż do tragedii doszło z winy prezydenckich pilotów".
"Opinia pana Klicha prawdopodobnie legnie u podstaw oficjalnych wniosków Komitetu" - przekazuje "Kommiersant", podkreślając, że Klich uczestniczył w badaniu okoliczności katastrofy od pierwszego dnia i miał dostęp do wszystkich materiałów z tym związanych.
"Należy odnotować, że oświadczenie pana Klicha nie było niespodzianką w badaniach - polski ekspert jedynie poinformował, że zgadza się z wnioskami rosyjskich specjalistów, poczynionymi zaraz po odczytaniu rejestratorów pokładowych rozbitego Tu-154 M o nr 101. Błąd załogi był oczywisty dla ekspertów, gdy tylko odtworzyli chronologię rozwoju niezwyczajnej sytuacji na pokładzie prezydenckiego samolotu" - pisze gazeta.
"Kommiersant" podaje, że kapitan Tu-154M Arkadiusz Protasiuk poinformował smoleńskiego kontrolera lotów, że wykona próbne podejście do lądowania - zejdzie do obowiązującej w danym wypadku na Siewiernym 100-metrowej wysokości podejmowania decyzji, spróbuje dostrzec we mgle pas startowy i w zależności od rezultatów będzie kontynuował zniżanie lub odejdzie na drugi krąg.
"Mniej więcej w tym samym czasie - jak wynika z nagrania czarnej skrzynki, która rejestrowała rozmowy pilotów - w kabinie pojawiła się osoba postronna zidentyfikowana później jako dowódca polskich Sił Powietrznych (generał) Andrzej Błasik. Był on też dowódcą prezydenckich pilotów, gdyż byli oni wojskowymi. Kapitan Protasiuk wypowiedział w tym momencie zdanie: +Nie zdołamy+. Ewidentnie mówił o perspektywie lądowania. Dowódca w odpowiedzi wyartykułował coś niezrozumiałego. Nagranie - jak twierdzą specjaliści - jest silnie +zaszumione+ z powodu otwartych drzwi do kabiny. Ponadto dowódca prawdopodobnie stał w przejściu, daleko od mikrofonu" - informuje dziennik.
"Rosyjscy eksperci utrzymują, że na podstawie tonu tego niezrozumiałego zdania można jednoznacznie powiedzieć, iż nie było w nim rozkazu kontynuowania lądowania, a tym bardziej groźby. Wszelako rozkazu zaprzestania zniżania też w nim nie było. W ten sposób stanowisko dowódcy specjaliści interpretują jako +przyzwolenie+ na kontynuowanie manewru" - przekazuje "Kommiersant".
"Błąd popełniony przez Polaków - w opinii ekspertów - polegał na tym, że zdecydowali się na zniżanie we mgle na autopilocie, powierzając automatowi kontrolowanie wysokości i kursu. Nawiasem mówiąc, również tej decyzji nie sprzeciwił się doświadczony dowódca Błasik. Następnie, orientując się na dno znajdującego się w dole parowu, piloci błędnie przyjęli, że podchodzą do lądowania na zbyt dużej wysokości i nakazali automatyce podwojenie prędkości zniżania. W efekcie przekroczyli krytyczny punkt 100 metrów i kontynuowali zniżanie" - relacjonuje gazeta.
"Kommiersant" podaje, że "zdaniem ekspertów, komenda rosyjskiego kontrolera: +Sto Pierwszy, horyzont!+, wymagająca natychmiastowego przerwania zniżania, została wydana, gdy maszyna znajdowała się na wysokości 70-80 metrów nad ziemią i kontynuowała szybkie zniżanie".
Według dziennika, piloci zrozumieli swój błąd i zdecydowali się odejść na drugi krąg dopiero wtedy, gdy samolot skrzydłem skosił koronę pierwszego drzewa; było już jednak za późno.
"Wina polskich pilotów za tragedię była oczywista od samego początku. Jednak uczestnicy badania przez długi czas nie mogli dojść do wspólnych konkluzji co do dwóch innych czynników, które - w ich ocenie - mogły sprzyjać rozwojowi katastrofy" - pisze "Kommiersant".
Gazeta wyjaśnia, że "polscy eksperci domagali się bardziej wnikliwego zbadania roli smoleńskiego kontrolera, który najpierw nie zabronił lądowania Tu-154M, a następnie spóźnił się z komendą: +Sto Pierwszy, horyzont!+; Rosjanie, ze swej strony, dawali do zrozumienia, że ich zdaniem, na rozwój niezwyczajnej sytuacji na pokładzie mógł wpłynąć dowódca Błasik, zmuszając pilotów do lądowania".
Powołując się na rosyjskich ekspertów, "Kommiersant" informuje, że "oba sporne momenty udało się przezwyciężyć".
"Kontroler przyjmujący lądowanie rejsu międzynarodowego, zgodnie z przepisami, wykonuje tylko funkcję konsultanta - tłumaczy jeden z rosyjskich uczestników badania. Inaczej mówiąc, zabronić lądowania po prostu nie miał prawa. Jeśli chodzi o rzekomo spóźnioną komendę, to - jak utrzymuje nasz rozmówca - kontroler mógł w ogóle jej nie dawać, gdyż przyrządy samolotu określają wysokość maszyny o wiele precyzyjniej, niż radiolokator kontrolera. To pilot powinien kontrolować wysokość i meldować ją kontrolerowi, a nie na odwrót" - pisze dziennik.
"Kommiersant" przekazuje, że "sprawa ewentualnej presji też została rozwiązana na korzyść polskich urzędników". "Jak mówią rosyjscy uczestnicy badania, dowódca, rzecz jasna, przeszkadzał pilotom przez sam fakt swojej obecności w kabinie, jednak nie mogą oni skonstatować, że to właśnie pan Błasik zmusił pilotów do lądowania, gdyż do takiego wniosku najzwyczajniej brakuje im obiektywnych dowodów" - podaje gazeta.
Jej zdaniem, "jest wątpliwe, by takie dowody pojawiły się w przyszłości - Rosjanie nie zdołali rozszyfrować słów +osoby postronnej+, a polscy specjaliści, którym udostępniono kopię nagrania, też raczej nie znajdą w słowach generała niczego kryminalnego".
"Kommiersant" zauważa, że "Klich faktycznie ogłosił uzgodnione stanowisko wszystkich uczestników badania - iż winę za katastrofę ponoszą tylko piloci". Według dziennika, wnioski takie prawdopodobnie legną u podstaw oficjalnego raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego. "Taki stanowisko najwyraźniej zadowoli obie zainteresowane strony" - konkluduje "Kommiersant".
PAP
"Opinia pana Klicha prawdopodobnie legnie u podstaw oficjalnych wniosków Komitetu" - przekazuje "Kommiersant", podkreślając, że Klich uczestniczył w badaniu okoliczności katastrofy od pierwszego dnia i miał dostęp do wszystkich materiałów z tym związanych.
"Należy odnotować, że oświadczenie pana Klicha nie było niespodzianką w badaniach - polski ekspert jedynie poinformował, że zgadza się z wnioskami rosyjskich specjalistów, poczynionymi zaraz po odczytaniu rejestratorów pokładowych rozbitego Tu-154 M o nr 101. Błąd załogi był oczywisty dla ekspertów, gdy tylko odtworzyli chronologię rozwoju niezwyczajnej sytuacji na pokładzie prezydenckiego samolotu" - pisze gazeta.
"Kommiersant" podaje, że kapitan Tu-154M Arkadiusz Protasiuk poinformował smoleńskiego kontrolera lotów, że wykona próbne podejście do lądowania - zejdzie do obowiązującej w danym wypadku na Siewiernym 100-metrowej wysokości podejmowania decyzji, spróbuje dostrzec we mgle pas startowy i w zależności od rezultatów będzie kontynuował zniżanie lub odejdzie na drugi krąg.
"Mniej więcej w tym samym czasie - jak wynika z nagrania czarnej skrzynki, która rejestrowała rozmowy pilotów - w kabinie pojawiła się osoba postronna zidentyfikowana później jako dowódca polskich Sił Powietrznych (generał) Andrzej Błasik. Był on też dowódcą prezydenckich pilotów, gdyż byli oni wojskowymi. Kapitan Protasiuk wypowiedział w tym momencie zdanie: +Nie zdołamy+. Ewidentnie mówił o perspektywie lądowania. Dowódca w odpowiedzi wyartykułował coś niezrozumiałego. Nagranie - jak twierdzą specjaliści - jest silnie +zaszumione+ z powodu otwartych drzwi do kabiny. Ponadto dowódca prawdopodobnie stał w przejściu, daleko od mikrofonu" - informuje dziennik.
"Rosyjscy eksperci utrzymują, że na podstawie tonu tego niezrozumiałego zdania można jednoznacznie powiedzieć, iż nie było w nim rozkazu kontynuowania lądowania, a tym bardziej groźby. Wszelako rozkazu zaprzestania zniżania też w nim nie było. W ten sposób stanowisko dowódcy specjaliści interpretują jako +przyzwolenie+ na kontynuowanie manewru" - przekazuje "Kommiersant".
"Błąd popełniony przez Polaków - w opinii ekspertów - polegał na tym, że zdecydowali się na zniżanie we mgle na autopilocie, powierzając automatowi kontrolowanie wysokości i kursu. Nawiasem mówiąc, również tej decyzji nie sprzeciwił się doświadczony dowódca Błasik. Następnie, orientując się na dno znajdującego się w dole parowu, piloci błędnie przyjęli, że podchodzą do lądowania na zbyt dużej wysokości i nakazali automatyce podwojenie prędkości zniżania. W efekcie przekroczyli krytyczny punkt 100 metrów i kontynuowali zniżanie" - relacjonuje gazeta.
"Kommiersant" podaje, że "zdaniem ekspertów, komenda rosyjskiego kontrolera: +Sto Pierwszy, horyzont!+, wymagająca natychmiastowego przerwania zniżania, została wydana, gdy maszyna znajdowała się na wysokości 70-80 metrów nad ziemią i kontynuowała szybkie zniżanie".
Według dziennika, piloci zrozumieli swój błąd i zdecydowali się odejść na drugi krąg dopiero wtedy, gdy samolot skrzydłem skosił koronę pierwszego drzewa; było już jednak za późno.
"Wina polskich pilotów za tragedię była oczywista od samego początku. Jednak uczestnicy badania przez długi czas nie mogli dojść do wspólnych konkluzji co do dwóch innych czynników, które - w ich ocenie - mogły sprzyjać rozwojowi katastrofy" - pisze "Kommiersant".
Gazeta wyjaśnia, że "polscy eksperci domagali się bardziej wnikliwego zbadania roli smoleńskiego kontrolera, który najpierw nie zabronił lądowania Tu-154M, a następnie spóźnił się z komendą: +Sto Pierwszy, horyzont!+; Rosjanie, ze swej strony, dawali do zrozumienia, że ich zdaniem, na rozwój niezwyczajnej sytuacji na pokładzie mógł wpłynąć dowódca Błasik, zmuszając pilotów do lądowania".
Powołując się na rosyjskich ekspertów, "Kommiersant" informuje, że "oba sporne momenty udało się przezwyciężyć".
"Kontroler przyjmujący lądowanie rejsu międzynarodowego, zgodnie z przepisami, wykonuje tylko funkcję konsultanta - tłumaczy jeden z rosyjskich uczestników badania. Inaczej mówiąc, zabronić lądowania po prostu nie miał prawa. Jeśli chodzi o rzekomo spóźnioną komendę, to - jak utrzymuje nasz rozmówca - kontroler mógł w ogóle jej nie dawać, gdyż przyrządy samolotu określają wysokość maszyny o wiele precyzyjniej, niż radiolokator kontrolera. To pilot powinien kontrolować wysokość i meldować ją kontrolerowi, a nie na odwrót" - pisze dziennik.
"Kommiersant" przekazuje, że "sprawa ewentualnej presji też została rozwiązana na korzyść polskich urzędników". "Jak mówią rosyjscy uczestnicy badania, dowódca, rzecz jasna, przeszkadzał pilotom przez sam fakt swojej obecności w kabinie, jednak nie mogą oni skonstatować, że to właśnie pan Błasik zmusił pilotów do lądowania, gdyż do takiego wniosku najzwyczajniej brakuje im obiektywnych dowodów" - podaje gazeta.
Jej zdaniem, "jest wątpliwe, by takie dowody pojawiły się w przyszłości - Rosjanie nie zdołali rozszyfrować słów +osoby postronnej+, a polscy specjaliści, którym udostępniono kopię nagrania, też raczej nie znajdą w słowach generała niczego kryminalnego".
"Kommiersant" zauważa, że "Klich faktycznie ogłosił uzgodnione stanowisko wszystkich uczestników badania - iż winę za katastrofę ponoszą tylko piloci". Według dziennika, wnioski takie prawdopodobnie legną u podstaw oficjalnego raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego. "Taki stanowisko najwyraźniej zadowoli obie zainteresowane strony" - konkluduje "Kommiersant".
PAP