Często zdarza się, że podczas lotu generał idzie do kabiny pilotów i siada za sterami samolotu. Ale to nie on leci, tylko autopilot – on siedzi, bo musi odsiedzieć 40 godzin w fotelu pilota, by zgodnie z regulaminem otrzymać dodatek – mówi w wywiadzie dla "Wprost" gen. Skrzypczak.
Pytany o obecność dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika w kabinie Tupolewa 154M, który rozbił się pod Smoleńskiem, mówi, że taka sytuacja często się zdarzała i była uznana w wojsku niemal za normę. - Moi koledzy generałowie wchodzili do kabiny pilotów. Byli tacy, co siadali za stery samolotów, i tacy, co instruowali załogę – mówi gen. Skrzypczak. Nie było przypadku, by pilot samolotu odmówił ustąpienia miejsca za sterami - dodał.
Generał Waldemar Skrzypczak nie chce się wypowiadać na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej.
Jak mówi, po każdej kolejnej katastrofie w wojsku jest zawsze jeden wniosek: błąd pilota. - Ale ja bym z wyrokiem poczekał – mówi. Wskazuje jednak na wiele negatywnych zjawisk dziejących się od dłuższego czasu w wojsku, które mogły pośrednio przyczynić się do smoleńskiej tragedii.
Mówi, że od kilku lat – z powodu braku samolotów, pieniędzy na paliwo – obniża się wymagania. - Kiedyś pilot musiał latać w roku minimum 120 godzin, potem zeszliśmy do 100, teraz – do 80 - mówi generał.
Dodaje, że w wojskach lądowych przed wylotem na piątą misję do Afganistanu szkolonych osiem załóg miało tylko jeden śmigłowiec w wersji afgańskiej do latania. - Latali więc nawet w ekstremalnych warunkach. Do niedawnej katastrofy na poligonie w Toruniu doszło dlatego, że piloci za wszelką cenę chcieli latać. Ministerstwo już dawno powinno zauważyć, że piloci popełniają błędy - ocenia rozmówca "Wprost".
Zdaniem generała Skrzypczaka, takim takim sygnałem powinna być katastrofa samolotu CASA z lutego
2008 r., a – jak mówi – nic się od tamtej pory nie zmieniło na lepsze.
Więcej w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku 7 czerwca.
Generał Waldemar Skrzypczak nie chce się wypowiadać na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej.
Jak mówi, po każdej kolejnej katastrofie w wojsku jest zawsze jeden wniosek: błąd pilota. - Ale ja bym z wyrokiem poczekał – mówi. Wskazuje jednak na wiele negatywnych zjawisk dziejących się od dłuższego czasu w wojsku, które mogły pośrednio przyczynić się do smoleńskiej tragedii.
Mówi, że od kilku lat – z powodu braku samolotów, pieniędzy na paliwo – obniża się wymagania. - Kiedyś pilot musiał latać w roku minimum 120 godzin, potem zeszliśmy do 100, teraz – do 80 - mówi generał.
Dodaje, że w wojskach lądowych przed wylotem na piątą misję do Afganistanu szkolonych osiem załóg miało tylko jeden śmigłowiec w wersji afgańskiej do latania. - Latali więc nawet w ekstremalnych warunkach. Do niedawnej katastrofy na poligonie w Toruniu doszło dlatego, że piloci za wszelką cenę chcieli latać. Ministerstwo już dawno powinno zauważyć, że piloci popełniają błędy - ocenia rozmówca "Wprost".
Zdaniem generała Skrzypczaka, takim takim sygnałem powinna być katastrofa samolotu CASA z lutego
2008 r., a – jak mówi – nic się od tamtej pory nie zmieniło na lepsze.
Więcej w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku 7 czerwca.