Zachwycające właściwości kuchni słonecznej Italii objawiły mi się niedawno w Wenecji. Posiłek postanowiłam zjeść w przedziwnej restauracji, której wnętrze było tak zaprojektowane, że blaty stołów, przy których sadzano gości, znajdowały się dokładnie na poziomie wody w weneckich kanałach. Fascynujące, choć niezbyt higieniczne. Na szczęście woda była na tyle mętna, że nie było widać, co w niej pływa.
Zamówiłam risotto. Krótko po rozmowie z kelnerem na moim stole pojawiła się wielka i ciężka bryła... parmezanu. Potem zjawił się cudownie przystojny włoski kucharz. Trzymał w dłoni łyżkę i uśmiechał się do mnie szelmowsko. Kompletnie nie rozumiałam, co się dzieje. Patrzyłam zdumiona, gdy zaczął namiętnie skrobać i wiercić w moim parmezanie. Kiedy skrobanie i drążenie dobiegło końca, pojawił się kolejny przystojny Włoch, który jednym błyskawicznym ruchem przelał całą miskę kleistego ryżu do serowego naczynia. Wymieszał starannie, po czym ujął w dłoń tarkę cienką niemal jak żyletka, z namaszczeniem pokrył wierzch mojej potrawy cieniutkimi plasterkami trufli i spojrzał na mnie wyczekująco. Spróbowałam i znalazłam się w niebie. Doprawdy nie spodziewałam się, że może istnieć coś tak niesamowicie pysznego. Risotto cudownie delikatne, niemal nieistniejące, a jednocześnie bardzo określone w smaku. Genialne.
Osoba towarzysząca mi w tej weneckiej przygodzie również zamówiła risotto, choć jej danie było fioletowo-czarne. To risotto przygotowano bowiem na czerwonym winie z dodatkiem czerwonej cebuli i cielęcych wątróbek w towarzystwie purpurowego radicchio. Wyglądało niemal jak gęsta czernina, siła zaś smaku tej potrawy była wprost nie z tego świata. Ogromne wrażenie zrobił na mnie również kontrast między moim niewinnie białym risottem a tym diabelsko czarnym daniem.
Całości przeżycia dopełniła cudowna burrata, która od swojej tłustej ciężkości niemal rozłamywała się od środka i sączyła leniwie swoją kremową, soczystą tłustością wprost na oliwę i dojrzałe, czerwone pomidory. Burrata nie jest daniem weneckim, pochodzi z południa Włoch, ale od wieków ma swoje miejsce na najlepszych weneckich stołach. Prawdziwa burrata jest wielkim świętem, pod warunkiem wszakże, że spożywa się ją świeżo po przyrządzeniu. W Polsce ten sposób podawania mozzarelli jest kompletnie nieznany, ale ja bardzo chcę to zmienić. Jak zwykle pójdę trochę pod prąd, bo burrata w żadnym wypadku nie jest daniem dietetycznym, ale daje tyle radości, że nie zawaham się zachęcać do jej spożywania.
Kuchnia włoska jest nieprawdopodobnie inspirująca. Kiedy byłam bardzo głodna, wymyśliłam pizzę, którą nazwałam Murano, bo mieni się kolorami niemal tak samo jak słynne szkło z tej małej weneckiej wysepki. Smak pizzy Murano to duszona na winie konfitura z cebuli w towarzystwie cukinii, bakłażana, żółtej papryki i obłędnie aromatycznego sera taleggio. Na cieniutkim, chrupiącym spodzie ułożyłam równie cienką, przypominającą czerwone szkło warstwę pomidorów, całość zaś dopełnia subtelnie świeży rozmaryn.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.