"Der Spiegel" ocenia, że ujawnienie przez demaskatorski portal poufnych depesz amerykańskich dyplomatów to katastrofa dla polityki zagranicznej USA mogąca spowodować długotrwałe szkody o globalnej skali. W najnowszym numerze, zatytułowanym "Zdemaskowane. Jak Ameryka widzi świat", tygodnik opublikował obszerne omówienie części materiałów Wikileaks. Także amerykański dziennik "New York Times" oraz kilka gazet europejskich udostępniły w niedzielę wieczorem informacje na temat ujawnionych 250 tysięcy depesz ambasad USA. "Wiara w zdolność Amerykanów do ochrony swojej poczty dyplomatycznej została zachwiana. Już samo to zmieni niemiecko-amerykańskie stosunki. Jeszcze nigdy dyplomacja supermocarstwa nie została tak ośmieszona" - ocenia niemiecki tygodnik.
"Spiegel" pisze, że depesze ambasady USA w Berlinie pokazują krytyczny stosunek Amerykanów do niemieckich polityków. Kanclerz Angelę Merkel dyplomaci Stanów Zjednoczonych uznają za osobę "metodyczną, racjonalną i pragmatyczną", która pod presją "działa z uporem, ale unika ryzyka i rzadko jest kreatywna". W jednej z depesz mowa jest o "Angeli Teflon-Merkel", bo wszystko po niej spływa, jak po teflonowej powierzchni. Bardziej krytycznie amerykański ambasador w Berlinie ocenił w ubiegłym roku obecnego szefa niemieckiej dyplomacji Guido Westerwellego, którego pomysły są "mało treściwe". W ocenie ambasadora Philipa Murphy'ego, Westerwelle powinien pogłębić jeszcze swoją wiedzę dotyczącą "złożonych spraw polityki zagranicznej i bezpieczeństwa". Jak relacjonuje "Spiegel", premier Rosji Władimir Putin to - zdaniem dyplomatów USA - "samiec alfa", a z kolei rosyjski prezydent Dmitrij Miedwiediew to osoba "nijaka" i "niezdecydowana". Prezydenta Afganistanu Hamida Karzaja dyplomaci USA mają za człowieka o "słabej osobowości", którego zajmują spiskowe teorie.
Niemiecki tygodnik ocenia, że przede wszystkim depesze z Bliskiego Wschodu odsłaniają słabość supermocarstwa, które "łatwo staje się piłką w grze różnych interesów, jest wciągane w zatargi między Arabami a Izraelczykami, szyitami a sunnitami, islamistami a świeckimi". "Przede wszystkim w stosunkach ze wschodzącym światowym mocarstwem - Chinami - okazuje się, że amerykańskie stulecie dobiega końca. Dokumenty ujawniają z jaką pewnością siebie Chińczycy traktują Amerykanów. Dyplomaci USA piszą o prężeniu muskułów, tryumfaliźmie i arogancji" - dodaje "Spiegel". Nawet amerykańska sekretarz stanu Hillary Clinton musiała przyznać w styczniu 2009 r., że trudniej jest rozmawiać z Chinami jak równy z równym. "Władcy z Pekinu kupili bowiem górę amerykańskich obligacji państwowych i od dawna są największym wierzycielem USA. Jak można wyłożyć kawę na ławę w rozmowie z własnym bankierem?" - zapytała zrezygnowana sekretarz stanu USA byłego premiera Australii Kevina Rudda. Tak napisano przynajmniej w depeszy ambasady USA w Canberze" - pisze "Spiegel".
W relacji tygodnika, na polecenie Clinton dyplomaci ONZ byli szpiegowani przez amerykańskie władze. Zbierano nie tylko informacje o ich politycznych planach, lecz także numery kart kredytowych, e-maile oraz rejestry rozmów telefonicznych. W niektórych wypadkach Departament Stanu domagał się nawet danych biometrycznych, czyli odcisków palców, czy zdjęć tęczówki oka. "Spiegel" pisze o "szpiegowaniu" na polecenie Clinton. Dyrektywę taką - pisze tygodnik - wydano 30 amerykańskim ambasadom "od Ammanu, przez Berlin po Zagrzeb".
PAP