Dyskusja słodziutka

Dyskusja słodziutka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Poseł Artur Starewicz, niekoronowany król prasy polskiej (kierownik Biura Prasowego KC PZPR), zabrał głos na temat tejże prasy w „Nowej Kulturze" (nr 29). Wypowiedź jego zawiera wiele rzeczy słusznych i ciekawych, wobec czego postanowiłem ją pokrytykować.
W tym miejscu ktoś się może zdziwi i powie: - skoro są tam rzeczy słuszne, to po cóż krytykować ? Odpowiem, że warto krytykować tylko te wypowiedzi, w których dopatrujemy się pewnej dozy słuszności. Z wypowiedziami, które uważamy za całkiem niesłuszne, polemizować nie ma sensu, bo brak wtedy koniecznego minimum wspólnego języka.
Krytykując wymienioną wypowiedź posła Starewicza stosuję się poza tym do sugestii zawartych - w tejże właśnie wypowiedzi. Poseł Starewicz postuluje istnienie krytyki prasowej, a więc i on sam nie powinien być od tej krytyki wolny. Wprawdzie, jak zobaczymy dalej, krytyka postulowana przez p. Starewicza dokonywana ma być „z pozycji socjalizmu", co dla niżej podpisanego nie jest rzeczą łatwą („diabeł kurczy się i krztusi..."), no, ale spróbujmy, zaryzykujmy - reszta się okaże w praniu.

Najpierw rzeczy mniej drażliwe. Nie zgadzam się np. z p. Starewiczem, gdy stara się on pomniejszyć znaczenie prasy „magazynowej" i pisze: „Jakie można doszukiwać się w rozwoju pism magazynowych odpowiedzi na problemy, które stają przed prasą w związku ze wzrostem wymogów politycznych, potrzeb wychowawczych, kulturalnych, rozrywkowych itd. ?"
Myślę, że tkwi tutaj nieporozumienie. Właśnie z punktu widzenia wszystkich wymienionych przez Starewicza wymogów, prasa magazynowa ma znaczenie niezwykle ważne: ona wychowuje masy, podczas gdy np. tygodniki kulturalno-społeczne wychowują, w najlepszym wypadku, pewną grupę inteligencji. W dodatku magazyny wychowują niewidocznie, co, biorąc pod uwagę znaną przekorę narodu polskiego, jest atutem nie do pogardzenia. Wychowują - bawiąc, a więc najskuteczniej. Toteż dla górnika z Bytomia czy Chorzowa jeden numer „Panoramy" lub „Przekroju" ma większe znaczenie niż sto lat istnienia „Nowej Kultury" i „Tygodnika Powszechnego" razem wziętych. Taka jest rzeczywistość: nie ja ją wymyśliłem, co nie dowodzi, żebym miał na nią zamykać oczy. Tym bardziej nie powinien tego robić p. Artur Starewicz, co mu niniejszym pozwalam sobie nieśmiało zasugerować.

To by była pierwsza sprawa - odfajkowana. Ale ta sprawa, to jeszcze nie sprawa, tylko „mucha" - dalej idzie poważniejszy kamień obrazy. Oto mianowicie, co mówi poseł Starewicz o prasie katolickiej.
„,.. W Polsce ukazują się 62 czasopisma katolickie — religijne i świeckie — o nakładzie jednorazowym ponad 600 tyś. egzemplarzy. Powiedzmy oględnie, że funkcje wychowawcze tej prasy nie służą potrzebom kształtowania socjalistycznej świadomości, często wprost przeciwnie, stanowią nawet pewien czynnik hamujący. Mam na myśli nie tylko mitologię religijną, którą podtrzymują w określonej części społeczeństwa, lecz nieraz i bardziej bezpośrednio wyrażone wsteczne poglądy społeczne, polityczne i etyczne, wykraczające poza sferę światopoglądu religijnego".

Hm, hm, hum, hum... Można by na ten temat podyskutować dzień, noc i następny dzień, lecz to zaprowadziłoby nas zbyt daleko, w niedocieczone głębie filozoficzno-polityczne. Wobec tego ograniczę się. do jednej tylko uwagi. Oto, w kraju takim jak Polska jest rzeczą ogromnie i dla wszystkich ważną, aby zakorzenione w społeczeństwie normy moralności chrześcijańskiej (mówię, o normach, co nie zawsze oczywiście pokrywa się z ich realizacją) zsynchronizować z zasadami współżycia społecznego i działania dla obiektywnego dobra kraju, zasadami zarysowanymi przez nowy ustrój. Synchronizacja tych dwóch światów pojęć moralnych jest konieczna zarówno „pro publice bono" jak i dla osiągnięcia rzeczywiście czystej, obywatelskiej atmosfery naszego życia. Jeśli zaś są kolizje, nieporozumienia, niezrozumienia, to niezależnie z czyjej by winy powstały, muszą być przedyskutowane w atmosferze szczerości, dobrych intencji i wzajemnego szacunku. Ten ostatni warunek sugeruje jednak wyraźnie, że nie należy np. przy okazji, nazywać religii „mitologią". Jeden wierzy w to, drugi wierzy w tamto, lecz warunkiem porozumienia na płaszczyźnie patriotyzmu i nadrzędnych celów narodowych musi być poważne traktowanie partnera. A od powagi do nazywania kogoś mitomanem, droga nader daleka...
Ufff — zmęczyłem się,, ale jakoś się to wykrztusiło... I wreszcie sprawa ostatnia, coś z mojego podwórka: problem krytyki prasowej. Poseł Artur Starewicz postuluje konieczność tej krytyki - tu się znakomicie zgadzamy. Aliści rozmówca nasz w ten sposób formułuje niezbędny, jego zdaniem, warunek, aby krytyka ta była właściwa:

„... musi to być krytyka uprawiana z pozycji socjalizmu, a więc nie po to, aby wykorzystując ten czy inny przejaw zła, rozszerzać go na system społeczno-polityczny naszego kraju, lecz przeciwnie, odwoływać się do zasad socjalistycznej polityki i konkretnych posunięć organów władzy czy działań ludzkich kolektywów, powołanych do walki z tym, co przeszkadza, po to, aby lepiej rozwiązywać zadania socjalistycznego budownictwa."
Hm, hm, hum, hum... (po raz drugi). Zacznę od siebie. Jak wiecie, w sposób legalny, otwarty, czasem przyjacielski, czasem... więcej zgryźliwy uprawiam con amore krytykę prasową, sejmową i w ogóle jaką się da. A przecież za socjalistę uznać mnie nie sposób. Podkreślam to zresztą zawsze, tak jak i swój niezbyt ortodoksyjny deizm, gwoli uczciwości, aby nie podszywać się pod żadną etykietkę i nie stroić się w cudze futerko. Dla porządku i jasności doprecyzujmy tę rzecz jeszcze raz.

Myślę, że w dzisiejszych naszych okolicznościach światopoglądowo-historycznych za socjalistę w Polsce uznany może być jedynie człowiek, który spełnia trzy następujące warunki: 1) zgadza się na upaństwowienie środków produkcji; 2) zgadza się na formę sprawowania władzy, określaną jako dyktatura proletariatu ; 3) przyjmuje filozofię materializmu dialektycznego.
Otóż, jeśli o mnie chodzi, to mógłbym przyjąć tylko pierwszy warunek, i to z pewnymi kłótniami co do jego zasięgu i formy. Jeśli chodzi o drugi, to mogę go przyjmować jedynie w określonych warunkach historycznych i właśnie z powodów nie merytorycznych, lecz nadrzędnie patriotycznych (tak np. dzisiaj uważam, że ze względu na polską rację stanu władzę w Polsce sprawować musi i powinno PZPR). Warunek trzeci w ogóle nie wchodzi w rachubę.

Wniosek z tego wszystkiego prosty: nie mogę być uznany za człowieka uprawiającego krytykę „z pozycji socjalizmu". A jednak krytykę uprawiam, poseł Artur Starewicz zdaje się nie ma mi tego za złe - przeciwnie. Więc, jak to właściwie jest? Oczywiście: można przyjąć, że jestem wyjątkowo do stada dopuszczoną czarną owcą, że działam na papierach wariata, że wyjątek potwierdza regułę. Zgoda. Wobec tego, rozszerzając kwestię na wszystkich, zapytuję uprzejmie, czy naprawdę zawsze, ostro i wyraźnie da się oddzielić krytykę wykonania od krytyki założeń, czy granica między nimi nie bywa płynna? Czy czasem, w którymś miejscu, wykonanie nie przechodzi w system lub odwrotnie? I czy system jest czymś niezmiennym, ściśle na stałe określonym, czy też należy go traktować bardziej dialektycznie, jako coś podległego również powszechnej, historycznej zmienności i ewolucji?
To by były, z grubsza biorąc, moje wątpliwości małe, średnie i duże, dotyczące interesującej wypowiedzi p. Starewicza. Może wyjdzie z tego jakaś dalsza ciekawa dyskusja? Kto wie?

Na razie kłaniam się.

14. VIII. 1960, TP nr 603