Hańba domowa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tomasz Lis (fot. WhiteSmoke Studio) 
To dopiero odwrócenie sojuszy! Rosjanie z MAK, a najpewniej z dużo wyższego szczebla, dostarczyli amunicji Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Właściwie nie stało się nic niespodziewanego. MAK, instytucja funkcjonująca w państwie autorytarnym, z założenia nie mogła dopuścić, by na funkcjonariuszy tego państwa spadła odpowiedzialność za cokolwiek. Nie zaskoczył MAK, który nie widzi po stronie rosyjskiej żadnej odpowiedzialności. Nie zaskoczył też Kaczyński, który zaakceptowałby wyłącznie wzięcie na siebie przez Rosjan pełnej odpowiedzialności. Zresztą prezesa PiS nie usatysfakcjonowałoby pewnie nawet przyznanie się przez Moskwę do zamachu, bo domagałby się wtedy osądzenia winnych przez polski sąd. Najlepiej 24-godzinny.

Donald Tusk od początku był w trudnej sytuacji. Gdyby nie zgodził się na prowadzenie śledztwa przez Rosjan, śledztwo i tak prowadziliby prawdopodobnie Rosjanie, którzy nie  wykazaliby jednak dobrej woli choćby na moment. Ewentualnie mielibyśmy śledztwo polskie przez Rosjan paraliżowane. W obu sytuacjach Kaczyński ogłosiłby, że Rosjanie kręcą, a więc pewnie ukrywają zamach, a bezradny Tusk na kręcenie im pozwala, bo jako premier kondominium jest lokajem Moskwy, podobnie jak będący prezydentem przez nieporozumienie Komorowski. Co zresztą finalnie i tak ogłosił, bo jakkolwiek by się sprawy potoczyły, wiadomo było, że Rosjanie kręcą, a Tusk jest bezradny.

Między Rosją niechcącą się przyznać do niczego a Kaczyńskim zarzucającym jej niemal wszystko dla Tuska nie było wiele miejsca. Na czym więc polegał jego błąd? Na tym, że wcześniej zbyt gorliwie autoryzował rosyjskie śledztwo, a potem, miesiąc temu, zbyt skwapliwie je  zdezawuował. W efekcie tego pierwszego nie przygotował Polaków na cios z  Moskwy, w efekcie tego drugiego uprawdopodobnił tylko cios mocniejszy. Duże błędy, ale może tylko błędy taktyczne? Nie, aż taktyczne, biorąc pod uwagę wrażliwość Polaków w kwestii smoleńskiej i niewrażliwość pisowskiej opozycji na wskazania zdrowego rozsądku.

W sprawach wagi najwyższej PiS nie gospodaruje słowami powściągliwie, rozwinięcie skrótu nazwy tej partii z założenia nie mogłoby brzmieć Powściągliwość i  Spokój. Usłyszeliśmy więc, że Polska została zhańbiona i upokorzona oraz  że – tu wysmakowana poetyka posłanki Kempy – generałowi Błasikowi zadano medialny cios w tył głowy, ot, takie subtelne nawiązanie do Katynia. PiS jak zawsze jest na najwyższym retorycznym C, jak zawsze próbuje wprowadzić elektorat w stan palpitacji, jak zawsze uprawia emocjonalny szantaż, by uczynić nas zakładnikami swego cynizmu i  politycznego interesu. Niektórzy oczywiście ulegają tej pseudopatriotycznej tandecie i jęczą, jak to im MAK „dał w pysk" i jak to Polska została pohańbiona.

Otóż mnie MAK w pysk dać nie mógł, bo  niczego się po MAK nie spodziewałem. Przemilczenia i przekłamania w  rosyjskim raporcie są oczywiste, ale też nie zmieniają tego, co jest oczywistą oczywistością. Pasażerowie tupolewa żyliby do dziś, gdyby samolot nie lądował w sytuacji, w której lądować nie powinien. Wygląda więc na to, że do Rosjan mamy pretensje o to, że nie przerwali samobójczej misji, bo przecież mogli zamknąć lotnisko albo zakazać Polakom lądowania. Pretensje tego typu można jednak zgłaszać dopiero po  przyjęciu założenia, że właściwa Polakom jest skrajna nieodpowiedzialność i trzeba nas chronić przed nami samymi.

Zhańbiona Polska? Poczucie hańby w istocie mam: na myśl, że najwyraźniej nie sami piloci podejmowali decyzję, czy lądować; że szef polskich lotników łamał procedury; że nasi piloci popełniali zupełnie kuriozalne błędy, świadczące o skrajnym braku profesjonalizmu. Mam poczucie hańby, bo w wyniku absolutnej dezynwoltury na pokładzie samolotu, który powinien być najbezpieczniejszy z bezpiecznych, bez żadnego powodu zginęło prawie sto osób; bo na pokładzie polskiego Air Force One nie  obowiązywały żadne procedury, podobnie jak wcześniej na pokładzie CAS-y. Mam też poczucie zażenowania, patrząc, jak politycy największej partii opozycyjnej z absolutnym wyrachowaniem wykorzystują wielką tragedię; gdy minister obrony, za którego rządów dochodzi do dwóch wielkich katastrof, nadal pełni swą funkcję; albo gdy minister odpowiedzialny za dintojrę na  kolei dostaje kwiaty, bo zachował stołek. Tradycja braku poszanowania dla procedur i nieponoszenia odpowiedzialności za oczywiste winy, która doprowadziła do katastrofy w Smoleńsku, ma się świetnie.

Dziewięć miesięcy po tragedii smoleńskiej doszło do narodzin raportu, który wygląda tak, jak w rosyjskiej wersji wyglądać musiał. Teraz w  posmoleńskiej wojnie polsko-polskiej rozpoczyna się jeszcze bardziej brutalna druga połowa.

Skończy się ona za dziewięć miesięcy, w dniu wyborów. Choć przecież wszyscy podejrzewamy, i całkiem słusznie, że nie skończy się nigdy.