Operacja w Libii po raz kolejny uświadomiła nam wszystkim, że kondycja Sojuszu Północnoatlantyckiego jest bardzo zła.
Amerykański sekretarz obrony Robert Gates nie boi się wygłaszać odważnych tez. W przeszłości wielokrotnie wygłaszał krytyczne opinie pod adresem sił zbrojnych własnego państwa, a także zwracał uwagę na niedoskonałości NATO. Teraz, odchodząc ze stanowiska, postanowił przypomnieć, że europejscy członkowie Sojuszu robią zbyt mało by zwiększyć swój militarny potencjał, przez co amerykański Kongres może być mniej skory do płacenia za funkcjonowanie Sojuszu. Innymi słowy – Europejczycy są konsumentami bezpieczeństwa generowanego przez Stany Zjednoczone, a nie jego twórcami.
Słowa Gatesa są niestety boleśnie prawdziwe. Wydatki na obronność 26 członków Starego Kontynentu to raptem czwarta część budżetu NATO. Europejczycy są w dużym stopniu zależni od amerykańskiej amunicji, wywiadu satelitarnego, latających cystern, samolotów AWACS. Również broń nuklearna, jaką dysponuje NATO, jest wyłącznie amerykańska. Chociaż Unia Europejska tworzy kolejne dokumenty i deklaracja na temat własnej obronności, są to tylko groteskowe hasła, które są warte tyle, ile papier na którym są zapisywane. Jakże aktualne są wypowiedziane kilka lat temu słowa Lorda Robertsona, iż Europa jest „militarnym pigmejem". Ta niebezpieczna różnica potencjałów między USA a Europą pogłębia się – od 11 września 2001 roku europejskie wydatki na obronność spadły o 15 procent, a przecież po drodze była wojna w Iraku, a następnie interwencje w Afganistanie i Libii.
Ktoś mógłby spytać – no i co z tego? Wbrew pozorom konsekwencje tego faktu są jednak poważne. Europa sama nie była w stanie rozwiązać konfliktu bałkańskiego, a teraz nie potrafi dać sobie rady z operacją libijską. Europa nie jest w stanie działać militarnie bez Stanów Zjednoczonych, które muszą roztaczać nad nią swój ochronny parasol. Staliśmy się młodszym bratem Ameryki. Co stanie się jeżeli Waszyngton w pewnym momencie dojdzie do wniosku - a powoli do tego wniosku dochodzi - że Europa jest tak słaba, iż nie warto się nią przejmować i złoży swój parasol? Czy mająca neoimperialne aspiracje Rosja nadal będzie uznawała Europę za równego sobie partnera? Co stanie się jeśli Moskwa będzie próbowała sprawdzić siłę fasadowej Unii Europejskiej zwiększając presję na sojusznicze republiki nadbałtyckie?
Fakt „rozchodzenia" się potencjałów wojskowych rodzi także negatywne konsekwencje dla samego NATO, które jest olbrzymią wartością. To Sojusz pozwolił Europie na przetrwanie w czasach zimnej wojny i do dziś stanowi filar architektury współczesnego bezpieczeństwa. To może się jednak wkrótce zmienić, ponieważ Amerykanie z coraz mniejszą ochotą angażują się w działania NATO. Po co bowiem wspierać partnerów, którzy z ich perspektywy nie są pomocni? Obecny kryzys gospodarczy jedynie zwiększa pokusę, by z NATO rezygnować. A Sojusz bez Stanów Zjednoczonych rozpadnie się, lub w najlepszym wypadku zamieni się w nic nie znaczącą organizację fasadową. Nikogo nie trzeba chyba przekonywać, że taki scenariusz nie leży w interesie Europy, ani tym bardziej Polski.
Słowa Gatesa są niestety boleśnie prawdziwe. Wydatki na obronność 26 członków Starego Kontynentu to raptem czwarta część budżetu NATO. Europejczycy są w dużym stopniu zależni od amerykańskiej amunicji, wywiadu satelitarnego, latających cystern, samolotów AWACS. Również broń nuklearna, jaką dysponuje NATO, jest wyłącznie amerykańska. Chociaż Unia Europejska tworzy kolejne dokumenty i deklaracja na temat własnej obronności, są to tylko groteskowe hasła, które są warte tyle, ile papier na którym są zapisywane. Jakże aktualne są wypowiedziane kilka lat temu słowa Lorda Robertsona, iż Europa jest „militarnym pigmejem". Ta niebezpieczna różnica potencjałów między USA a Europą pogłębia się – od 11 września 2001 roku europejskie wydatki na obronność spadły o 15 procent, a przecież po drodze była wojna w Iraku, a następnie interwencje w Afganistanie i Libii.
Ktoś mógłby spytać – no i co z tego? Wbrew pozorom konsekwencje tego faktu są jednak poważne. Europa sama nie była w stanie rozwiązać konfliktu bałkańskiego, a teraz nie potrafi dać sobie rady z operacją libijską. Europa nie jest w stanie działać militarnie bez Stanów Zjednoczonych, które muszą roztaczać nad nią swój ochronny parasol. Staliśmy się młodszym bratem Ameryki. Co stanie się jeżeli Waszyngton w pewnym momencie dojdzie do wniosku - a powoli do tego wniosku dochodzi - że Europa jest tak słaba, iż nie warto się nią przejmować i złoży swój parasol? Czy mająca neoimperialne aspiracje Rosja nadal będzie uznawała Europę za równego sobie partnera? Co stanie się jeśli Moskwa będzie próbowała sprawdzić siłę fasadowej Unii Europejskiej zwiększając presję na sojusznicze republiki nadbałtyckie?
Fakt „rozchodzenia" się potencjałów wojskowych rodzi także negatywne konsekwencje dla samego NATO, które jest olbrzymią wartością. To Sojusz pozwolił Europie na przetrwanie w czasach zimnej wojny i do dziś stanowi filar architektury współczesnego bezpieczeństwa. To może się jednak wkrótce zmienić, ponieważ Amerykanie z coraz mniejszą ochotą angażują się w działania NATO. Po co bowiem wspierać partnerów, którzy z ich perspektywy nie są pomocni? Obecny kryzys gospodarczy jedynie zwiększa pokusę, by z NATO rezygnować. A Sojusz bez Stanów Zjednoczonych rozpadnie się, lub w najlepszym wypadku zamieni się w nic nie znaczącą organizację fasadową. Nikogo nie trzeba chyba przekonywać, że taki scenariusz nie leży w interesie Europy, ani tym bardziej Polski.