Piesiewicz będzie kandydował

Piesiewicz będzie kandydował

Dodano:   /  Zmieniono: 
Krzysztof Piesiewicz (fot. Piotr Malecki / Newsweek / Forum)
- Decyzja o startowaniu wymaga ode mnie odwagi. Ale myślę, że to jest w jakimś sensie konieczność - mówi "Wprost" senator Krzysztof Piesiewicz. W rozmowie z Tomaszem Lisem ujawnia powody, dla których zdecydował się kandydować w najbliższych wyborach. Mówi też o kulisach szantażu, który podważył jego dobre imię.
-  Ja zawsze zadaję takie proste pytania, np. czy to możliwe, żeby te dwie kobiety, które u mnie były, i dwaj mężczyźni, którzy siedzieli w samochodzie przed domem, to była cała szajka? - mówi Piesiewicz. Jego zdaniem wydarzenia ostatnich lat pokazują, że "chyba musiały w tym uczestniczyć inne osoby". - Były takie "ukłucia", które są typowe dla ludzi umiejących działać w specyficzny sposób. SMS-y, które od nich otrzymywałem, świadczyły o tym, że mają doskonale przygotowany mój rysunek psychologiczny - relacjonuje senator. Dlaczego o tym milczał? - Wiedziałem, choć to bolało, że muszę czekać, że jeżeli cokolwiek powiem za wcześnie, to powiedzą, że buduję linię obrony, konstruuję teorie spiskowe, pieprzę jakieś bzdury, zwariowałem - tłumaczy Piesiewicz.

W rozmowie z redaktorem naczelnym "Wprost" senator opisuje, jak wyglądała sprawa, która zachwiała jego wizerunkiem.

Atak

Zaczepia go kobieta, umawiają się na wieczór. Drugie spotkanie, nocne telefony od niej, zerwanie kontaktu. Ale potem kolejne spotkanie ("być może największy błąd w moim życiu"). Kobieta - Joanna D. vel Komoła - jest z koleżanką. Jadą do Piesiewicza. Piją wino. Piesiewicz zaczyna się dziwnie zachowywać. Dochodzi do scen, które po publikacji "Super Expressu" obejrzy cała Polska. Po wszystkim kobiety schodzą na dół. W samochodzie czekają dwaj mężczyźni. Niszczą karty telefoniczne obu kobiet. Jak mówi rozmówca "Wprost", wszystko było przygotowane od samego początku.

Potem zaczyna się gra z senatorem. Piesiewicz płaci. Raz, drugi, trzeci, czwarty. W sumie prawie 400 tysięcy złotych. A w końcu i tak "SE" publikuje nagranie z domu senatora. Na filmie widać Piesiewicza przebranego w sukienkę i wciągającego nosem biały proszek.

Obrona

Mnóstwo pytań. Czy wiedział co robi? Czy brał narkotyki, o co był oskarżony? Piesiewicz o feralnym wieczorze mówi "Wprost": - Po półgodzinie zaczynam się, jak teraz to widzę, dziwnie zachowywać. Przestaję kontrolować swoje zachowanie. W torbie należącej do drugiej kobiety były wszystkie rekwizyty – damskie stroje, szminki, inne przedmioty. Te panie robiły ze mną, co chciały. Zrobiły kilka filmików.

Piesiewicz mówi, że świadomość odzyskał po ponad czterech godzinach. Narkotyki? - Mogę zapewnić, że nie zażywałem żadnych środków odurzających. Nie potrafię określić, co spowodowało utratę świadomości. Specjaliści, którzy oglądali ten film, powiedzieli mi, że nie ma narkotyków, które mogą doprowadzić do takiego stanu - mówi "Wprost" senator. Dodaje, że w sukience znalazł się pierwszy raz w życiu i że zawsze mieścił się "w mainstreamie zachowań męsko-damskich".

Wybory

- Jestem starszy o doświadczenie podłości, jaka mnie nigdy wcześniej nie spotkała - mówi senator. Idą wybory. Co z Piesiewiczem? Wystartuje? - Pytanie jest inne: czy można poddać się takiej podłości? - odpowiada. - Decyzja o startowaniu wymaga ode mnie odwagi. Ale myślę, że to jest w jakimś sensie konieczność - deklaruje "Wprost" Piesiewicz.

Czy nie boi się, że będzie w kampanii atakowany? - Na żadne ataki nie będę odpowiadał. To wyborcy zdecydują - mówi. - Ludzie doskonale wiedzą, pomimo tego incydentu, że ich nigdy nie zawiodłem. Doskonale wiedzą, że do mnie się nie przylepiają się żadne kombinacje, mętne interesy, dziwne spółki, tzw. układy - podkreśla.

W rozmowie z Tomaszem Lisem senator Krzysztof Piesiewicz ujawnia szczegóły szantażu i zapowiada start w wyborach. Tylko w najnowszym "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku.