- 30 czerwca tego roku na lotnisku w Balicach zatrzymany został pan Krzysztof W. w związku z przemytem miliona paczek papierosów - mówi "Wprost" Piesiewicz. Jak donosiło RMF FM, w mieszkaniu W. znaleziono istotne dokumenty. Piesiewicz: dwa worki z dokumentami na różne osoby z najwyższej półki życia publicznego. RMF FM: w zabezpieczonym w mieszkaniu notatniku W. opisywał swoje spotkania z najwyższymi rangą politykami i szefami służb specjalnych.
Piesiewicz: w czasie rewizji związanej z tą sprawą znaleziono broń. A na pierwszej rozprawie dotyczącej aresztowania W. oświadczył, że jest pracownikiem służb specjalnych i – jak podały media – rozprawę utajniono.
Czytaj więcej na Wprost Extra: Piesiewicz będzie kandydował
Piesiewicz mówi redaktorowi naczelnemu "Wprost", że W. przyszedł do biura senatora 27 października 2009 r. - Pół roku po umorzeniu śledztwa wobec sprawców prowokacji w moim domu - relacjonuje senator. Jak mówi, sekretarka senatora usłyszała od W., że ten nie jest ze służb, ale ma ważne informacje na temat Piesiewicza, które można "przykryć" w mediach innymi ważnymi informacjami, które też posiada. W. - relacjonuje Piesiewicz - zostawił swój numer telefonu i adres. - Sekretarka przybiegła roztrzęsiona - mówi "Wprost" Piesiewicz.
Ciąg dalszy zdarzeń: Piesiewicz umawia się z W. i jedzie pod wskazany przez mężczyznę adres: pod katedrę polową Wojska Polskiego. W. wsiada do samochodu. "Są filmiki z panem. Ja to mogę zatrzymać" - Piesiewicz przytacza słowa W.
"Szarość"
W. wydał się Piesiewiczowi "dziwnym człowiekiem". - Jest po pięćdziesiątce. Na moje stare adwokackie oko taka „szarość". To jest bardzo charakterystyczne dla osób z pewnych kręgów - mówi senator. Dodaje, że w rozmowie W. powołuje się na dwóch wysokiej rangi hierarchów kościelnych. - Dawał do zrozumienia, że moja sprawa jest dęta, że to wszystko było zrobione. Więc mówię: „Jak pan może, to niech pan zatrzyma, droga wolna" - kontynuuje senator.
Potem W. - według Piesiewicza - miał zadzwonić i mówić, że załatwia sprawę, ale że "ma sprawy o niepłacenie jakichś podatków, akcyzy na 800 tys.". Nie żąda wprost pieniędzy, mówi, że ma problem. Dochodzi do kolejnego spotkania, na którym W. - wobec rosnących podejrzeń Piesiewicza - się uwiarygadnia.
"Jestem przeciwnikiem zabójstw, ale..."
- W trakcie tego spotkania dzwoni do mnie jakaś pani, przedstawia się jako Zosia i mówi, że ma ważny przedmiot dla mnie, jakąś płytę. Ja już wiem, co się dzieje. Jestem roztrzęsiony, on na mnie patrzy i mówi: „Niech się pan nie denerwuje, panie senatorze, wszystko będzie dobrze" - relacjonuje Piesiewicz. Jak mówi, spotkanie W. zakończył zdaniem: "Bo wie pan, panie senatorze, ja jestem absolutnie przeciwnikiem jakichkolwiek zabójstw, ale podrzucić zawsze komuś coś można".
"Daj, bo już jesteśmy poumawiani"
Dalej wydarzenia następują szybko. Piesiewicz przystaje na spotkanie z Zosią, która mówi, że jej jamnik wykopał płytę ze zdjęciami. Zosia mówi, że należy jej się znaleźne. Chce 300 tys. Piesiewicz się broni. Płaci - jak mówi - kilkadziesiąt razy mniej. - Następnego dnia telefon, i tu pojawia się w sensie karnym pierwszy szantaż - mówi senator. Przychodzą SMS-y: "Jak nie dasz 200 tys., to już mamy umówionego redaktora". "Natychmiast daj pieniądze, bo już jesteśmy poumawiani z dziennikarzami".
Piesiewicz: takie zachowanie jest już przestępstwem w rozumieniu kodeksu karnego. Wtedy dzwonię do prokuratora.
Jest listopad 2009 r. Miesiąc później nagranie senatora przebranego w sukienkę i wciągającego nosem biały proszek publikuje "Super Express". Wybucha skandal.
Kalendarium wydarzeń i rozmowa Tomasza Lisa z Krzysztofem Piesiewiczem w najnowszym "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku.