W raporcie czytamy, że "przyczyną wypadku było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nadmiernej prędkości opadania, w warunkach atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią i spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg. Doprowadziło to do zderzenia z przeszkodą terenową, oderwania fragmentu lewego skrzydła wraz z lotką, a w konsekwencji do utraty sterowności samolotu i zderzenia z ziemią".
Wszystko o raporcie Millera na Wprost24
"Kontroler mówił: na ścieżce i na kursie. Ale on na ścieżce i na kursie nie byli"Komisja ustaliła też, że samolot był sprawny technicznie do momentu zderzenia z ziemią, a urządzenia działały prawidłowo. Komisja wykluczyła obecność środków wybuchowych, substancji promieniotwórczych i innych środków trujących na pokładzie samolotu. Ustalono również, że załoga nie miała możliwości wykonania odejścia w automacie.
Błędy pilotów, błędy RosjanZdaniem komisji na katastrofę miały wpływ m.in.: "niekontrolowanie wysokości za pomocą wysokościomierza barometrycznego podczas wykonywania podejścia nieprecyzyjnego i brak reakcji załogi na komunikaty >Pull up< generowane przez TAWS". Wpływ na katastrofę miał mieć również fakt, że kierownik strefy lądowania przekazywał załodze "informacje o prawidłowym położeniu samolotu względem progu, ścieżki schodzenia i kursu, co mogło utwierdzać załogę w przekonaniu o prawidłowym wykonywaniu podejścia, gdy w rzeczywistości samolot znajdował się poza strefą dopuszczalnych odchyleń". Kierownik strefy lądowania "nie poinformował również załogi o zejściu poniżej ścieżki schodzenia", a następnie "zbyt późno wydał komendę do przejścia do lotu poziomego".
To sprzyjało katastrofie
Zgodnie z ustaleniami zespołu kierowanego przez Jerzego Millera "katastrofie sprzyjały": niewłaściwa współpraca załogi, jej niedostateczne przygotowanie do lotu i jej niedostateczna wiedza oraz nieprawidłowy dobór, a także zły nadzór nad szkoleniem załóg. Załoga Tu-154M miała dysponować "niedostateczną wiedzą w zakresie funkcjonowania systemów samolotu oraz ich ograniczeń", została "nieprawidłowo dobrana", a nad 36 specjalnym pułkiem lotnictwa transportowego sprawowano "nieskuteczny nadzór". Katastrofie sprzyjało również "nieopracowanie w 36 pułku procedur dotyczących działania załogi w przypadku: niespełnienia kryteriów ustabilizowanego podejścia; korzystania z RW przy wyznaczaniu wysokości alarmowej dla różnych rodzajów podejść i podziału czynności w załodze wieloosobowej".
"Piloci Tu-154M nie chcieli lądować. Nikt nie wywierał na nich nacisków"Wszystkie grzechy specpułku
Zgodnie z ustaleniami komisji spośród członków załogi Tu-154M tylko technik miał uprawnienia do brania udziału w locie - wymaganych uprawnień nie miał natomiast żaden z pilotów. Stwierdzono też, że jedynie dowódca załogi znał język rosyjski na tyle, by skutecznie komunikować się z wieżą. Zdaniem członków komisji poziom wyszkolenia załóg 36 specjalnego pułku lotnictwa transportowego stwarzał zagrożenie dla bezpieczeństwa lotów. Specpułk - według ustaleń komisji - otrzymywał też zbyt dużo zadań, w stosunku do liczby załóg, którymi dysponował. Jednostka miała również ustanowione własne standardy niezgodne z programem szkolenia, regulaminem lotów i innymi dokumentami, a sam proces organizacji lotu do Smoleńska zawierał szereg uchybień.
Komisja oceniła również, że w specpułku szkolenie realizowano w pośpiechu, w niewłaściwych warunkach atmosferycznych i niezgodnie z programem. W jednostce podejmowano również świadome decyzje o łamaniu norm odpoczynku.
"Błasik był w kabinie pilotów jako bierny obserwator"
Prezydent poprosił o samolot w terminie, premier się spóźnił
Zapotrzebowanie na lot o statusie HEAD 10 kwietnia było zgłoszone zgodnie z przepisami - poinformował Maciej Lasek, członek komisji wyjaśniającej okoliczności katastrofy smoleńskiej. - Stwierdzone uchybienia formalne w organizacji delegacji nie miały wpływu na bezpieczeństwo lotu - dodał. Z kolei zapotrzebowanie na lot o statusie HEAD 7 kwietnia, gdy do Smoleńska udała się delegacja z premierem, było zgłoszone zbyt późno. - Składanie zapotrzebowania zbyt późno było nagminne, a wszelkie próby eliminacji tego zjawiska kończyły się niepowodzeniem - przyznał Lasek. - Według ustaleń komisji zapotrzebowania na loty 7 i 10 kwietnia nie zawierały wszystkich wymaganych danych. Nie naruszyło to jednak procesu organizacji delegacji - dodał ekspert.
Samolot tu nie zawinił"Nie stwierdzono związku przyczynowego pomiędzy stanem technicznym samolotu i jego eksploatacją a wypadkiem" - czytamy w raporcie komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej. W trakcie przygotowania samolotu Tu-154M do lotu, podczas którego doszło do katastrofy, personel techniczny prawidłowo wykonał wszystkie wymagane czynności; instalacje płatowcowe oraz silnikowe samolotu były napełnione zgodnie z warunkami technicznymi, a ilość paliwa lotniczego w zbiornikach samolotu przed lotem była wystarczająca do wykonania lotu na lotnisko docelowe lub zapasowe - napisano w dokumencie. Nieprawidłowa konfiguracja wnętrza samolotu, polegająca na zmianie liczby miejsc dla pasażerów, nie miała wpływu na wypadek. Nie stwierdzono uszkodzeń oraz innych śladów mogących świadczyć o awarii silnika spowodowanej inną przyczyną niż zderzenie z ziemią - wynika z raportu.
Nie stwierdzono śladów detonacji materiałów wybuchowych ani paliwa lotniczego. Niewielki pożar objął swym zasięgiem tylko nieliczne elementy wraku samolotu i został zainicjowany w trakcie lub bezpośrednio po zderzeniu się samolotu z ziemią. Nie stwierdzono śladów charakterystycznych dla pożaru w trakcie lotu samolotu - uznali autorzy raportu.Czekaliśmy od 27 czerwca
Prace komisji, którą kierował szef MSWiA, zakończyły się 27 czerwca. Wtedy dokument przekazany został premierowi i do przetłumaczenia na języki: angielski i rosyjski. W ubiegłym tygodniu szef rządu powiedział, że uznaje 29 lipca za ostateczną datę prezentacji raportu, nawet jeśli tłumaczenie nie będzie kompletne.
300 stron analizy faktów
Członkowie komisji nie ujawniali przed publikacją żadnych szczegółów dokumentu. Wiadomo, że liczy ponad 300 stron, a jego forma - jak już wcześnie mówił minister Miller - jest podobna do raportu rosyjskiego MAK. Zawiera więc m.in. wnioski i rozdział dotyczący zaleceń na przyszłość, które mają zapobiegać podobnym tragediom. Szef MSWiA wielokrotnie zapewniał, że w raporcie nie będzie żadnych nazwisk osób, które miałyby być odpowiedzialne za katastrofę. Wyjaśniał, że rolą komisji nie było rozpatrywanie czyjejkolwiek winy, a "analiza faktów".
Rodziny podzieloneNa upublicznienie raportu zaproszeni zostali bliscy osób, które zginęły w katastrofie. Z zaproszenia skorzystali tylko niektórzy. Do kancelarii premiera przyjechali m.in.: córka Zbigniewa Wassermanna - Małgorzata, żona Przemysława Gosiewskiego - Beata i syn Macieja Płażyńskiego - Jakub. - Ku naszemu zdziwieniu wczoraj dowiedzieliśmy się z mediów, że dla rodzin, których jest dosłownie kilka osób, przewidziana jest inna sala. Zostaliśmy zaproszeni na konferencję i chcielibyśmy być tam razem z dziennikarzami - powiedziała Gosiewska przed wejściem na spotkanie.
Część rodzin odmówiła udziału w prezentacji, podawali różne przyczyny. Niektórzy zbyt późno otrzymali zaproszenie i nie mogli już zmienić planów, inni postanowili obejrzeć prezentację raportu w domu, żeby zachować prywatność. Niektórzy z tych, których nie będzie w kancelarii premiera, np. Izabella Sariusz-Skąpska, mają żal, że raport nie zostanie najpierw pokazany rodzinom.
PAP, arb