Doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego pytany, czy wyobraża sobie sytuację, że misja tworzenia rządu nie zostanie powierzona zwycięzcy wyborów, odpowiedział że wszystko zależy od wymiaru tego zwycięstwa. - Jeśli to będzie zwycięzca z bezwzględną większością w parlamencie, to sytuacja będzie jasna - podkreślił. - Jeśli się zaś okaże, że ktoś względnie wygra wybory, a nie będzie w stanie stworzyć większości w parlamencie, to po co prezydent ma powierzać mu misję formowania gabinetu i "strzelać do parlamentu z korkowca" - dodał Nałęcz.
Prezydencki doradca zwrócił uwagę, że w Polsce "mamy do czynienia z budowaniem mitu, który nie ma żadnego zakorzenienia w rzeczywistości". - Usiłuje się od paru miesięcy mówić Polakom, że jest polską tradycją, iż prezydent powierza misję sformowania gabinetu ugrupowaniu, które względnie wygrało wybory, jest pierwsze, ale nie ma bezwzględnej większości - podkreślał. Wskazał, że do tej pory tylko trzech na jedenastu polskich premierów, było liderami wygranych ugrupowań. Nałęcz zaznaczył, że "konstytucja stawia twardy warunek - chcesz rządzić Polską musisz mieć bezwzględną większość w parlamencie". - Prezydent, który jest najwyższym strażnikiem konstytucji, będzie ten warunek święcie realizował - dodał.
Nałęcz przekonywał, że polityk, który podczas powyborczych konsultacji u prezydenta będzie mógł przedstawić potencjalnych koalicjantów, "niezależnie, jak się będzie nazywał - czy na K, czy na T, czy na jakąkolwiek inną literę - wejdzie do Pałacu Prezydenckiego nie tylko jako potencjalny kandydat, ale wyjdzie z niego wielce uradowany". - Nie ma najmniejszej podstawy, żeby niepokoić się o kształt przyszłego rządu, bo Polacy to mądry naród, pójdą do wyborów i zadecydują o kształcie rządu - zaznaczył Nałęcz. Podkreślił, że dlatego ważne jest, aby jak najwięcej osób wzięło udział w wyborach.
PAP, arb