Dr hab. Wojciech Cwalina, profesor w SWPS: Jeszcze nie. Choć z perspektywy tych, którzy dążą do wejścia ACTA w życie faktycznie obecne wydarzenia mogą wydawać się oznakami histerii. Zjawisko można też rozpatrywać w kategoriach normalnych procedur demokratycznych, czyli pewnego głosu społeczeństwa, które nie godzi się na takie rozwiązania. Nota bene, ciekawym aspektem sprawy jest to, że skoro (jak mówi partia rządząca) ACTA nic nie wnosi do naszego prawa, to po co ją podpisywać?
Jaka jest przyczyna kumulacji tak wielkiego ładunku emocji wśród polskiej młodzieży i internautów?
Internet zawsze był medium, które wymykało się regulacjom, było wolne, ogólnoświatowe, dostępne praktycznie dla każdego. Wszelkie próby ograniczania tej - posiadanej już - wolności automatycznie budzą sprzeciw i aktywizują do tego, by tej wolności bronić, ewentualnie zademonstrować tym, którzy próbują takie obostrzenia narzucić, że są w błędzie i mogą na tym stracić.
Czy rząd mógł przeciwdziałać tego typu reakcjom?
Jeżeli mamy demokrację, to trzeba się nauczyć w ramach tej demokracji funkcjonować. Rządzący zostali wybrani dlatego, że przedstawili pewien program, a okazuje się, że realizują coś zupełnie innego, w związku z tym powinni się z tego wytłumaczyć. Jest oczywiste, że społeczeństwo powinno być o ACTA informowane. Wydaje mi się, że po stronie demonstrujących i - co gorsza - rządzących, panuje pewne niezrozumienie treści umowy, o którą toczy się spór. W związku z tym możemy mówić tylko o pewnej debacie na emocje: z jednej strony poczucie zabieranej wolności, a z drugiej brak zrozumienia wynikającego z braku wiedzy na temat ACTA. Podobnie było z refundacją leków. Jeśli zmian nie poprzedza rozmowa, to trzeba liczyć się z konsekwencjami. Wprowadzanie tego typu ustaw bez uprzedniej dyskusji jest przejawem ignorancji władzy.
Ruch "stop ACTA" tworzą głównie niepełnoletni, urodzeni w wolnej Polsce. Dlaczego głoszą hasła zawierające porównania do komunizmu, Związku Radzieckiego, hitlerowskich Niemiec i faszyzmu?
Protestujący przeciw ACTA to w dużej mierze ludzie młodzi, którzy informacje o historii zdobywają głównie w szkole. A w podręcznikach i na lekcjach, a także w mediach i popkulturze, historię komunizmu i faszyzmu często ukazuje się podkreślając kwestie ograniczania wolności, cenzury, autorytaryzmu. Patrząc z tej perspektywy, takie odwołania są naturalne.
Czy widzi pan jakieś zagrożenia płynące z ostatnich demonstracji?
Tego rodzaju działania wpisują się w ogólnoświatowy trend. To może być znacznie ciekawsze, ponieważ skala zjawiska jest trudna do przewidzenia. Przecież mamy do czynienia z różnego rodzaju akcjami okupacyjnymi i protestacyjnymi, które mogą godzić w podstawy struktur demokratycznych. W tej sprawie największy problem ma partia rządząca, czyli Platforma Obywatelska, ponieważ to właśnie od ludzi młodych zależał jej sukces. Utrata poparcia tej grupy może mieć fatalne skutki dla PO. Nawet jeśli protestujący nie mają jeszcze praw wyborczych, to za cztery lata będą je mieli, i przeniosą swoje sympatie na kogoś innego. W tym momencie należy tylko obserwować, kto to będzie. Niejako naturalnym pretendentem wydaje się Ruch Palikota.
Może nowy ruch pozaparlamentarny spożytkuje energię młodych?
Nie byłoby w tym nic dziwnego. Partia Piratów od wielu lat funkcjonuje w Szwecji, ma reprezentantów w Parlamencie Europejskim. Jest to partia "jednopunktowa", cały jej program sprowadza się do tego, że internet ma być wolny, a wszystko co jest w internecie ma być do wzięcia. Być może tego rodzaju nurt zaistnieje w Polsce i wprowadzi posłów do parlamentu.
Czy ktoś może umyślnie eskalować spór o ACTA?
Zdziwiłbym się, gdyby tak nie było. Z pewnością bieżące wydarzenia to dla wielu okazja, by politycznie skanalizować emocje internautów i spróbować coś ugrać. A okazja czyni złodzieja.