Tratwa
- Skończyło się picie, a miałem dwa litry napoju energetycznego i wodę z glukozą; wcześniej zjadłem dwa wysokokaloryczne batony i... trzeba było pościć - powiedział. - Z komór latawca wypuściłem nieco powietrza i zrobiłem z niego tratwę, mając także deskę. W nocy zaczęło wiać. Dryfowałem w stronę brzegu, ale gdy wiatr się odwrócił, wypchnęło mnie na morze. Ta "zabawa" powtarzała się - krok do przodu, dwa do tyłu. W pewnym momencie byłem 30-40 km od brzegu. Gdy zobaczyłem rybackie łodzie, wystrzeliłem racę, ale jej chyba nie zauważyli, bo nie zareagowali - opowiadał Lisewski.
Rekiny
Druga noc okazała się znacznie cięższa. - Jej przeżycie zawdzięczam bratu, Piotrowi, który kazał mi zabrać także i nóż. Może miał jakieś przeczucie. Zostałem zepchnięty przez wiatr w najgorsze miejsce, na rafę, gdzie żerowały rekiny. Miały gdzieś od 2,5 do 6 metrów. Atakowały mnie poprzez latawiec, który pewnie jeszcze swym kolorem bardziej je przyciągał. Dźgałem nożem w oczy, nos, oskrzela. Walka, z której cudem wyszedłem zwycięsko, trwała całą noc - relacjonował. - Rano już ich nie było. W sumie zmagałem się z jedenastoma napastnikami. Z kolei w niedzielę przyglądała mi się jakaś inna odmiana. Te rekiny krążyły blisko mocno już postrzępionej tratwy, ale nie atakowały - dodał.
Nadzieja
Twierdzi, że nie stracił nadziei na ratunek. - Umocniła się we mnie w sobotę po południu, kiedy przeleciał nade mną helikopter. Byłem pewny, że załoga mnie zauważyła, bo machała. Ja tym samym odpowiedziałem, ale na pozdrowieniu skończył się nasz kontakt. Podobnie było z łodzią. Myślałem, że mnie prawie staranuje. Nic z tego. Być może w blasku słońca, przy dużej fali, nie byłem widoczny. W końcu zostałem dostrzeżony przez wojskową motorówkę, chyba z 6-osobową załogą - powiedział.
Ku zaskoczeniu lekarzy wyniki badań Polaka są bardzo dobre.
eb, pap