- Lech Kaczyński naraził się tym, którzy nie chcą, żeby Polska była skuteczna w swojej podmiotowości. Wszystko wskazuje na to, że skończyło się zamachem. Mam poczucie, że prezydent Lech Kaczyński został zamordowany - przyznał Jarosław Kaczyński w rozmowie z portalem onet.pl.
- W Polsce jak i zagranicą były osoby, które mogły skorzystać na śmierci Lecha Kaczyńskiego. I skorzystały - przekonuje Kaczyński. Były premier dodaje, że nie wyklucza możliwości przeprowadzenia ekshumacji ciała Lecha Kaczyńskiego. - Nie wykluczam, że będzie konieczna. Jeśli w uczciwym śledztwie, po zmianie władzy, prokuratura uzna, że trzeba dokonać ekshumacji, to nie będzie wyjścia - tłumaczy.
W żałobie do końca
Kaczyński pytany kiedy zdejmie żałobny, czarny krawat odparł, że na zawsze pozostanie w żałobie. - Strata brata bliźniaka jest bólem, który czuje się przez całe życie. Może gdybym był młodszy, to po latach nauczyłbym się z tym żyć, ale w drugiej części życia tego bólu nigdy już nie przestanę czuć - wyjaśnia.
Prezes Prawa i Sprawiedliwości odniósł się także do nagrań rozmów Radosława Sikorskiego z Centrum Operacyjnym MSZ. - Są one zupełnie nieprzekonujące. Relacja ambasadora Bahra też jest bardzo sucha. Dziwna sprawa, że ze 150 metrów we mgle ktoś widział, że wszyscy nie żyją. W sprawie katastrofy smoleńskiej potrzebne jest odrębne śledztwo, które wymaga specjalnej ustawy. Ktoś na śmierci mojego brata skorzystał - przekonuje.
"Co miał prezydent do katastrofy? Nic"
Zdaniem Kaczyńskiego powodem katastrofy smoleńskiej nie mogły być decyzje podjęte przez prezydenta. - Bratu przekazano, że jest mgła na lotnisku i zapytano, gdzie lądować. Ale brat nie był decydentem w sprawie schodzenia i lądowania samolotu. Nie mógł podjąć decyzji, że należy zaniechać lądowania. Gdyby piloci powiedzieli, że nie mogą lądować, albo że lotnisko jest zamknięte, to wtedy musiałby wyznaczyć lotnisko zapasowe. Brat nie podjął decyzji o wyznaczeniu zapasowego lotniska, bo piloci nie zgłosili, że lądowanie jest niemożliwe. W samolocie decyduje pilot, który ląduje lub nie - tłumaczy.
- Pilotom podano z wieży komendę, żeby obniżyli wysokość lotu - czyli zejdźcie z wysokiego pułapu ok. 10 tys. metrów i idźcie w stronę lotniska - co było decyzją kontrolerów lotu, a nie pilotów. Następnie wydano im komendę zejścia do 100 metrów, a trzecią komendą był "pas wolny", czyli lądujcie. Oni zaczęli obniżać wysokość, następnie podjęli decyzję o odejściu. Tyle wiemy na pewno. Wiemy też, że pilotów utrzymywano w fałszywym przekonaniu, że są na "kursie i ścieżce". Co do tego ma prezydent? Nic - wyjaśnia.
"Tolerować Tuska? Musiałbym być niezrównoważony"
- Nie ukrywam swojego negatywnego stosunku do Donalda Tuska. Jeśli to był "tylko" wypadek, to tym bardziej ponosi odpowiedzialność za śmierć Lecha Kaczyńskiego i całej delegacji prezydenckiej. Musiałbym być psychicznie niezrównoważony, żeby tolerować Tuska, który odpowiada za śmierć moich przyjaciół. Powtarzam, że nie kieruję się żądzą zemsty. Ja potrafiłem w życiu wybaczyć wielokrotnie, ale pan Tusk nie spełnia żadnego kryterium, żebym miał mu wybaczyć - podsumowuje Kaczyński.
ja, onet.pl
W żałobie do końca
Kaczyński pytany kiedy zdejmie żałobny, czarny krawat odparł, że na zawsze pozostanie w żałobie. - Strata brata bliźniaka jest bólem, który czuje się przez całe życie. Może gdybym był młodszy, to po latach nauczyłbym się z tym żyć, ale w drugiej części życia tego bólu nigdy już nie przestanę czuć - wyjaśnia.
Prezes Prawa i Sprawiedliwości odniósł się także do nagrań rozmów Radosława Sikorskiego z Centrum Operacyjnym MSZ. - Są one zupełnie nieprzekonujące. Relacja ambasadora Bahra też jest bardzo sucha. Dziwna sprawa, że ze 150 metrów we mgle ktoś widział, że wszyscy nie żyją. W sprawie katastrofy smoleńskiej potrzebne jest odrębne śledztwo, które wymaga specjalnej ustawy. Ktoś na śmierci mojego brata skorzystał - przekonuje.
"Co miał prezydent do katastrofy? Nic"
Zdaniem Kaczyńskiego powodem katastrofy smoleńskiej nie mogły być decyzje podjęte przez prezydenta. - Bratu przekazano, że jest mgła na lotnisku i zapytano, gdzie lądować. Ale brat nie był decydentem w sprawie schodzenia i lądowania samolotu. Nie mógł podjąć decyzji, że należy zaniechać lądowania. Gdyby piloci powiedzieli, że nie mogą lądować, albo że lotnisko jest zamknięte, to wtedy musiałby wyznaczyć lotnisko zapasowe. Brat nie podjął decyzji o wyznaczeniu zapasowego lotniska, bo piloci nie zgłosili, że lądowanie jest niemożliwe. W samolocie decyduje pilot, który ląduje lub nie - tłumaczy.
- Pilotom podano z wieży komendę, żeby obniżyli wysokość lotu - czyli zejdźcie z wysokiego pułapu ok. 10 tys. metrów i idźcie w stronę lotniska - co było decyzją kontrolerów lotu, a nie pilotów. Następnie wydano im komendę zejścia do 100 metrów, a trzecią komendą był "pas wolny", czyli lądujcie. Oni zaczęli obniżać wysokość, następnie podjęli decyzję o odejściu. Tyle wiemy na pewno. Wiemy też, że pilotów utrzymywano w fałszywym przekonaniu, że są na "kursie i ścieżce". Co do tego ma prezydent? Nic - wyjaśnia.
"Tolerować Tuska? Musiałbym być niezrównoważony"
- Nie ukrywam swojego negatywnego stosunku do Donalda Tuska. Jeśli to był "tylko" wypadek, to tym bardziej ponosi odpowiedzialność za śmierć Lecha Kaczyńskiego i całej delegacji prezydenckiej. Musiałbym być psychicznie niezrównoważony, żeby tolerować Tuska, który odpowiada za śmierć moich przyjaciół. Powtarzam, że nie kieruję się żądzą zemsty. Ja potrafiłem w życiu wybaczyć wielokrotnie, ale pan Tusk nie spełnia żadnego kryterium, żebym miał mu wybaczyć - podsumowuje Kaczyński.
ja, onet.pl