"Uszczypnijcie mnie ludzie, albo rąbnijcie w łeb jakąś pałą, bo ja w to nie wierzę! Nie jest dla mnie do wiary aż taki stopień zidiocenia, żeby grzebanie przy telefonie dopiero co zabitego Prezydenta, uznać za sprawę nieważna i błahą. Wiele prokuratorskich głupot znam, ale nie aż takich" - oburza się europoseł.
Polityk zauważa, że z telefonu łączono się już w kilka minut po katastrofie. "Ginie prezydent RP i wśród płonących jeszcze szczątków samolotu ktoś włamuje się do tajemnic prezydenckiego telefonu. To może być ślad szpiegostwa na szkodę Rzeczypospolitej, to może być ślad zamachu, to może być ustalenie wywracające do góry kołami cała nasza niewiedzę na temat okoliczności katastrofy! Bo przecież nie grzebały w prezydenckim telefonie dzieci, krasnoludki, ani zbieracze grzybów w smoleńskim lesie. Chyba, że brzoza, nie tylko urwała skrzydło, ale i przy telefonie majstrowała swoimi gałązkami..." - ironizuje Wojciechowski.
Europoseł zaznacza, że istnieje też możliwość, iż o 10.46 czasu rosyjskiego samolot jeszcze leciał, a pocztę odsłuchiwał prezydent Lech Kaczyński. "Może katastrofa nastąpiła później, tak jak początkowo mówiono o 8.56 – w takim razie kto i po co sfałszował czas katastrofy w czarnych skrzynkach" - zastanawia się polityk.ja