Czołowe dzienniki zamieściły w czwartek relacje o tym, jak w czasie uhonorowania Jana Karskiego Prezydenckim Medalem Wolności, Obama, przypominając postać polskiego kuriera, który jako pierwszy naoczny świadek poinformował Zachód o Holokauście, powiedział, że "został on przeszmuglowany do polskiego obozu śmierci". Chodziło o nazistowski przejściowy obóz dla Żydów w Izbicy. Opisując wpadkę prezydenta, czwartkowy "New York Times" zwraca uwagę, że w czasie wizyty w Polsce w maju ub. roku Obama przypominał, że pochodzi z Chicago i powiedział wtedy żartobliwie: "Jeśli ktoś mieszkał w Chicago i nie stał się trochę Polakiem, to znaczy, że coś jest z nim nie w porządku".
Także prezes Fundacji Kościuszkowskiej Alex Storożyński nie ukrywał zdumienia, że Obama wykazał się taką nieznajomością polskich problemów, chociaż mieszkał wiele lat w Chicago, był tam senatorem stanowym, a potem reprezentował stan Illinois w Senacie USA. Storożyński, znany dziennikarz i laureat nagrody Pulitzera, skomentował w czwartek gafę prezydenta w dzienniku "New York Post". "Polacy myśleli, że honorując Karskiego, Obama niejako prostuje sprawę "polskich obozów". Używając jednak tego sformułowania dla uczczenia polskiego bohatera wojennego, nasz prezydent dosypał soli do ran, które są wciąż rozdrapywane w niemal 70 lat po zakończeniu wojny" - napisał.
Autor odrzuca wyjaśnienie Białego Domu, że Obama się "przejęzyczył". - Przejęzyczył się? Obraźliwe wyrażenie znajdowało się na teleprompterze. Oznacza to, że personelu prezydenta temat ten nie obchodzi na tyle, by przestudiowali historię Karskiego w internecie - czytamy w artykule. Jako prezes Fundacji Kościuszkowskiej Storożyński prowadził kilkuletnią kampanię o wyrugowanie z mediów amerykańskich określenia "polskie obozy śmierci" lub "polskie obozy koncentracyjne". W artykule w "New York Post" podkreślił, że "nie jest to tylko kwestia semantyki", ponieważ - "jak to ukazano w filmie dokumentalnym +Upside Down+ - uczniowie w szkołach w USA i Kanadzie myślą, że to Polska zbudowała (nazistowskie) obozy koncentracyjne". "Straszliwą obrazą" dla Polaków nazwał gafę Obamy w dzienniku "Daily Beast" znany konserwatywny komentator David Frum, którego dziadek urodził się w Polsce.
Łagodniej ocenili incydent cytowani w czwartkowym "Washington Post" przedstawiciele Północnoamerykańskiej Rady Muzeum Historii Żydów Polskich. Zdaniem jej rzeczniczki Jeanette Friedman prezydenta "nie powinno się za to obwiniać", gdyż "nie było możliwości, by znał te wszystkie subtelności". Przyznaje jednak, że tekst wystąpienia Obamy "powinien być sprawdzony" przez jego personel. "Spójrzmy jednak na to we właściwych proporcjach. Był to historyczny błąd, ale nie krył się za nim żaden zły zamiar. Nie robiłbym z tego trzęsienia ziemi" - dodał członek Rady Jerzy Warman. Ocena gafy Obamy wiąże się zwykle z politycznymi sympatiami mediów i ich autorów. Prawicowy "Washington Times" napisał o niej: "Nie jest to pierwszy raz, kiedy nasz prezydent nie spełnił swego obowiązku, aby wiedzieć, o czym i gdzie mówi".
"Washington Post" ostrzega Obamę przed gafami, skoro ubiega się w tym roku o reelekcję. "Jego błąd był dyplomatycznym kiksem, kompromitującym dla Białego Domu w roku wyborów prezydenckich. Chociaż nie jest prawdopodobne, by spowodował trwałe szkody dla Obamy, potknięcie było przypomnieniem, że werbalne gafy mogą stwarzać problemy dla urzędujących prezydentów" - stwierdza dziennik. W rozmowie Storożyński zwrócił uwagę, że gafa może zrazić do Obamy Polonię w takich licznie zamieszkanych przez nią stanach, jak Pensylwania, Ohio i Wisconsin. Są to niektóre z tzw. swing states, czyli stanów, które praktycznie decydują o wyniku wyborów prezydenckich, gdyż szanse kandydatów demokratycznych i republikańskich są tam równe.
Storożyński przyznał jednak, że nie musi to się przełożyć na wyniki wyborów, ponieważ "Polacy głosują rzadziej niż przedstawiciele innych grup etnicznych".
eb, pap