Adam Ch. zabił, Adam D. usłyszał wyrok. "To nie jest list od zabójcy"

Adam Ch. zabił, Adam D. usłyszał wyrok. "To nie jest list od zabójcy"

Dodano:   /  Zmieniono: 
(fot. Marcin Kalinski / newspix.pl) Źródło: Newspix.pl
Dziesięć lat temu Adam Dudała został skazany za zabójstwo. Niesłusznie - jak twierdzi Piotr Pytlakowski, który to opisał w "Polityce" w artykule "Ten Adam to był inny Adam". - Policjanci i prokuratorzy musieli wiedzieć, że to nie on jest zabójcą – twierdzi Piotr Pytlakowski. - Mieli inny trop, ale go nie podjęli. Więcej - zetknąłem się z manipulowaniem ważnymi dowodami i zeznaniami świadka-przestępcy – dodaje dziennikarz.
Pytlakowski przedstawił przerażającą historię ślepoty wymiaru sprawiedliwości, której ofiarą padł niewinny człowiek. Co można teraz zrobić, aby sprawiedliwości stało się zadość? Wznowienie postępowania to jedyna możliwość przeprowadzenia w tej sprawie dowodu prawdy, albowiem Sąd Najwyższy odrzucił wniosek kasacyjny, nie dopatrzył się w poprzednich procesach uchybień formalnych (badał tylko ten aspekt). Obowiązkiem prokuratury (w tym przypadku prokuratora generalnego) jest rozpoczęcie nowego postępowania sądowego, jeżeli pojawiają się nowe, istotne okoliczności. Tak właśnie jest w tej sprawie – zeznania wielu osób, dowody i poszlaki wskazują, że chociaż karę odbywa Adam Dudała, to prawdziwym sprawcą zabójstwa Kozyra i właściciela Czaru Tygrysicy był Adam Ch., zwany Pryszczem.

Tą sprawą zajmiemy się na łamach Wprost.pl.

Adam Dudała napisał dramatyczny list w tej sprawie. Oto jego treść:


Szanowny Panie Redaktorze,

Jestem ofiarą nieporadności i rażącej niekompetencji polskiego wymiaru sprawiedliwości. Od lat walczą o swoją niewinność. Przez ponad 10 lat tej walki wiele faktów świadczących o mojej niewinności wyszło na jaw. Jednak polskie sądy, mimo przejrzystości sprawy, ciągle starają się o niej zapomnieć i zamieść ją pod dywan, skazując niewinnego człowieka. Zostałem skazany na 25 lat więzienia wyłącznie na podstawie pomówienia przez jedną osobę, która okazała się niewiarygodną, kłamliwą i manipulowaną marionetką. Na podstawie zeznania tego człowieka, mimo braku dowodów, skazano mnie w procesie który okazał się farsą, ale o tym później.

Chciałbym zacząć od przybliżenia Panu Redaktorowi postaci przez której zeznania zostałem skazany. To Sławomir R., świadek odsiadujący karę 25 lat pozbawienia wolności, m. in. za podwójne morderstwo, usiłowanie morderstwa, gwałt i próbę uduszenia 5-letniej dziewczynki oraz napad. Od samego początku procesu o zabójstwo w Wiartlu, czyli tego, w którym byłem sądzony i skazany, ochoczo współpracował z organami ścigania licząc na łagodniejszy wymiar kary. Sam zresztą przyznał, że podpisałby nawet pakt z diabłem, aby tylko zyskać na tym, ponieważ w momencie gdy był sądzony za gwałt i próbę uduszenia na 5-letniej dziewczynki, wyszedł na jaw jego udział w dwóch innych zabójstwach i wisiało nad nim widmo dożywocia. R. był też przygotowywany, jak sam przyznał w sądzie, do roli świadka w komisji śledczej i świadka oskarżenia przeciwko profesorowi Janowi Widackiemu. Po latach przyznał się, że był skłaniany przez CBŚ i białostocką prokuraturę do składania takich zeznań, które nie były zgodne z prawdą i że był zaangażowany w oskarżenia wielu wysoko postawionych osób z szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości, polityki i mediów. W procesie uniewinnionego prof. Jana Widackiego, oskarżonego na podstawie pomówienia R., ten ostatni przyznał, że CBŚ podpowiedziało mu, co ma zeznawać. To nie był jedyny przypadek, kiedy R. odwoływał zeznania.

W roku 2003 oskarżył niejakiego Lecha K. o podżeganie do zabójstwa, lecz gdy proces ruszył, nagle odwołał zeznania.

Zarzuty stawiane przez taką osobę jak R., były mocno podejrzane, jednak były akceptowane, aby uwiarygodnić go jako przyszłego świadka w komisji śledczej. Także mnie skazano wyłącznie na podstawie zeznań R., którego biegły psycholog w procesie prof. Jana Widackiego określił jako „manipulanta", który zeznaje jakby odrabiał dobrze wyuczoną lekcję. Uwierzono osobie, którą biegli opisują jako dyssocjalną, od lat uzależnioną od narkotyków, leków psychotropowych, ze skłonnością do zaspokajania swoich potrzeb i posługiwania się kłamstwem dla własnych korzyści. Podczas swojego procesu poprosiłem biegłą psycholog, aby określiła wiarygodność R. w kontekście tego, co wcześniej wyczytałem z akt sprawy. Było w nich tłumaczenie R. , który twierdził, że gwałcąc i próbując udusić 5-letnią dziewczynkę pomylił ją z dorosłą kobietą. Biegła nie odniosła się do tego faktu, tłumacząc się tym, że nie zna tej sprawy, co było kłamstwem, ponieważ to ona wystawiała R. opinie psychologiczną. Dowodzi to, że lansowała tezę, iż R. to prawdomówny, mówiący logicznie i konsekwentnie świadek, mimo że fakty wskazywały że jest inaczej. Czy można określić zeznania świadka jako logiczne i konsekwentne, gdy tłumaczy się on przed sądem, że pomylił 5-letnią dziewczynkę z dorosłą kobietą? Na zadane przeze mnie pytanie prokurator mocno się oburzył i wniósł o oddalenie pytania, do czego sąd się przychylił.

Sprawa jest co najmniej zastanawiająca, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że podczas mojego procesu nikt nie mógł wejść na salę rozpraw. Zostałem rzekomo oskarżony o udział w dwóch zabójstwach. Nikt jednak mnie nie szukał, nie było żadnego spektakularnego zatrzymania, jakie zwykle ma miejsce w takich sprawach. Po prostu dostałem wezwanie na komisariat. Następnego dnia stawiłem się na ów komisariat, gdzie poinformowano mnie o co chodzi. Co ciekawe, w momencie, gdy dostałem wezwanie na komendę, współoskarżeni o zabójstwo było już zatrzymani od pół roku. Nikt normalny, wiedząc, że wspólnicy morderstwa zostali zatrzymani pół roku wcześniej, nie zgłosiłby się na komendę. No chyba, że nie miałby sobie nic do zarzucenia.

Dziwne było też zachowanie prokuratury. Stwierdziła ona, że jako ktoś zdolny do dwóch zabójstw jednego po drugim, jestem osobą zdemoralizowaną, chorą socjopatyczną, nie nadającą się do normalnego funkcjonowania wśród ludzi i do końca życia powinienem być izolowany, ale nie posłała mnie na żadne badania ani obserwacje psychiatryczne, co jest dla mnie całkowicie niezrozumiałe i przy takich zarzutach niedopuszczalne.

Sędzia, oddelegowany z Sądu Rejonowego w Łomży, który dawał mi sankcję, a później mnie sądził, po zakończeniu procesu, pracował w Ministerstwie Sprawiedliwości w dziale odwoławczym.

Jak już wcześniej napisałem, proces w którym uczestniczyłem okazał się jedną wielką farsą, bowiem świadek R. nie odpowiadał na żadne pytania moich obrońców.

Odczytano tylko jego zeznania, których nie potwierdził ani się do nich nie ustosunkował. W zeznaniach tych oświadczył, że w zabójstwie w Wiartlu brał udział niejaki „Adam z Warszawy". Zeznał też, że nie zna Adama i podał rysopis, który nie zgadza się z moim wyglądem. Wytypował mnie jako „Adama z Warszawy" spośród dużo młodszych i mniejszych osób, z którymi stałem do rozpoznania. Jedynym pytaniem, na które odpowiedział, kiedy po raz drugi został doprowadzony na wniosek oskarżonych i ich obrońców, było pytanie zadane przeze mnie sądowi, gdyż R. cały czas nie chciał odpowiadać na pytania moje i moich obrońców oraz pozostałych oskarżonych i ich obrońców. Moje pytanie brzmiało: „ Czy świadek był mierzony, ważony?". R. śmiejąc się odpowiedział, że „z centymetrem nie chodzi". Odczytałem wówczas sądowi badanie lekarskie R. z tomu XXX kart. 5973 - wzrost 180 cm, waga 93 kg. Każdy zatrzymany w areszcie przechodzi bowiem badania lekarskie, m.in. jest mierzony i ważony. Pytanie to zadałem, ponieważ R. opisywał, że ów „Adam z Warszawy", który był zabójcą, był o kilka centymetrów wyższy od niego. Zażądałem również eksperymentu procesowego, który miał wykazać, czy jestem wyższy od R. Sąd na mój wniosek się oburzył i odmówił. Moi adwokaci zainterweniowali i zagrozili złożeniem wniosku o zmianę składu sędziowskiego, ponieważ obecny uniemożliwia jakąkolwiek obronę. Dopiero po tej ostrej interwencji adwokatów i naradzie sąd się zgodził na eksperyment.

To tylko jedna z wielu rzeczy niezgodnych z moich rysopisem na które przymknięto oczy. Prokuratura nie przejęła się też faktem, że do ofiary strzelano z prawej ręki, a ja jestem leworęczny. Sąd to całkowicie zignorował, podobnie jak inne argumenty przemawiające na moją korzyść. Nie zgadza się również fakt, że „Adam z Warszawy" jeździł czerwonym mercedesem, jak zeznał R., co jednak odwołał kilka tygodni później. Po skonsultowaniu z kimś tych zeznań, zmienił kolor na "ciemny".

Treść odczytywanych zeznań R. była też niezgodna ze stenogramami z przesłuchań, rejestrowanych dyktafonem, co świadczy o tym, że były korygowane.

Jak organa ścigania dotarły do R.? Do udziału w zabójstwie w Wiartlu przyznali się Robert P. i Paweł S. Na podstawie ich zeznań dokonano zatrzymań i powiązano je ze sprawą R., wcześniej już zatrzymanego za gwałt i próbę uduszenia dziewczynki. P. i S. obciążyli również inne osoby, nie wspomnieli jednak o mnie. Mało tego, Robert P. stwierdził, że jest w stanie rozpoznać uczestników tego wydarzenia. Nigdy jednak przez niego nie zostałem rozpoznany. Efektem współpracy Roberta P. z CBŚ Białystok była dokonana przez niego wizja lokalna z wydarzeń w Wiartlu. W sądzie zapis tej wizji lokalnej w tajemniczy sposób zaginął i nie był odtwarzany w momencie prezentowania wizji lokalnej R. Nie było jej, ponieważ nie zgadzała się z wersją R. i budziła wątpliwości co do jego zeznań.

Na rozprawie apelacyjnej Robert P. jako świadek nie rozpoznał mnie, nawet z moich prywatnych zdjęć, i stwierdził, że gdybym był, to na pewno by mnie zapamiętał. Również trzech pozostałych współoskarżonych, którzy przyznali się do zabójstwa w Wiartlu, powiedziało, że mnie nie znają i że mnie tam nie było. Co w sposób  skandaliczny sąd apelacyjny przyjął za dodatkowy dowód winy jednego ze współoskarżonych, nie dając wiary co do mojej osoby.

Po uprawomocnieniu się wyroku, na światło dzienne wciąż wychodzą nowe fakty, świadczące o tym, że nie ja jestem tym „Adamem z Warszawy". Te fakty były znane policjantom CBŚ Białystok już wcześniej, podczas trwania rozprawy w sądzie okręgowym i apelacyjnym.  Okazało się, że w czasie, kiedy siedziałem i byłem sądzony, zarówno R. jak i współoskarżeni, Jarosław K. i Jan M. otrzymywali pomoc od Adama Ch., w zamian za krycie go oraz podtrzymywanie przez R.a zeznań obciążających mnie. Adam Ch. wspierał ich finansowo, zapewnił adwokatów i dbał, aby jego żona Agnieszka R. jeździła do nich na widzenia. Adam Ch. został zastrzelony w 2005 r., a po jego śmierci wiele osób, które wcześniej się go obawiały, zaczęły mówić.

W procesie o zabójstwo C., zarówno Jan M., jak i Jarosław K. zeznali, że mnie nie było na miejscu zabójstwa, za które byłem sądzony, a był tam Adam C.. Powiedzieli, że kryli go, bo się go bali, a także otrzymywali od niego  pomoc. Także Agnieszka R. potwierdziła, że jeździła do współoskarżonych i R., abym im pomagać i zapewniać „że wszystko będzie dobrze". Fakt, iż to Adam Ch. był zabójcą z Wiartla potwierdzały też inne osoby, m.in. Jacek K. przyznał, że zabójcą w Wiartlu jest Ch.. Zeznał, że był przy rozmowie Ch. z adwokatem, dotyczącej toczącej się sprawy o zabójstwo. Powiedział, że Ch. zastrzelił swojego wspólnika, ponieważ bał się, że go wyda właśnie w sprawie wiertelskiego mordu. Kolejną osobą, która oświadczyła przed sądem, że prawdziwym zabójcą z Wiartla jest Ch., był Robert R. Co więcej, u Adama Ch. znaleziono gryps od Roberta R., w którym zapewnia on Ch., że może czuć się bezpiecznie, bo jeden z kryjących go współoskarżonych to twardy recydywista i na pewno nie pęknie. Swoją drogą, u pomawiającego mnie R. znaleziono pocztówkę, z lat 2002-2003, gdzie było napisane: „Na wstępie pozdrawiam Cię, tak jak Ci obiecałem, na pewno będę Ci pomagał i wszystko załatwiał, co potrzebujesz. PS. Wpłaciłem Ci na wypisku 400 zł. Jacek". R. przyznał, że ową pocztówkę dostał od Adama Ch. oraz że Ch. pomagał mu, do samej śmierci. Oczywistym jest za co R. ów pomoc otrzymywał.

Prokurator w swoim wniosku o odrzucenie kasacji napisał, że R. został przesłuchany w apelacji, co jest kłamstwem, bo R., jedyna osoba, która mnie pomawiała, nie był przesłuchany w Sądzie Apelacyjnym, nawet nie był przez ten sąd wezwany.

Podczas swojej walki o sprawiedliwość poddałem się również badaniu na wykrywaczu kłamstw. Badanie to w sposób jednoznaczny stwierdziło, że nie brałem  udziału w żadnej zarzucanej mi zbrodni, i nic mnie nie łączy z jej sprawcami. Z badania wariograficznego został sporządzony szczegółowy raport. Tymczasem sąd stwierdził, że nie wie, jakie pytania były mi zadawane podczas badania. Również niezrozumiałe jest dla mnie zignorowanie materiału zebranego przez prywatne biuro detektywistyczne. Wolał skazać mnie na 25 lat na podstawie pomówienia przez multiprzestępcę. Odwoływałem się od wyroku do różnych sądów - Okręgowego, Apelacyjnego, Najwyższego i dwa razy składane były przez moich obrońców wnioski o rewizję nadzwyczajną do Sądu Najwyższego. Za każdym razem spotykało się to ze spychologią ze strony wymiaru sprawiedliwości. Przymykano oczy na wszelkie, coraz to nowe fakty, zeznania i okoliczności pojawiające się w mojej sprawie, twierdzono, że nie wnoszą nic nowego i istotnego do sprawy. Choć liczba i przejrzystość faktów, które miały miejsce i przemawiają na moją korzyść jest niepodważalna, ciągle próbuje się zapomnieć o tej sprawie. Odwoływałem się też do Trybunału w Strassburgu jednak błędy formalne spowodowały odrzucenie wniosku.

W podsumowaniu chciałbym nawiązać do przykładu nieobiektywności i wpływania na świadków przez sąd podczas mojego procesu. Hanna P. z miejscowości Wiartel, do której jeździłem od dziecka, była pytana, czy zna kogoś z ławy oskarżonych lub kiedykolwiek widziała. Odpowiedziała, że zna mnie od dziecka, nikogo innego zaś nie zna ani nie widziała. Sąd poprosił ją, aby mnie opisała. Powiedziała, że uważa mnie za normalnego zwyczajnego człowieka, na co sąd stwierdził, że on i tak wie swoje. Również prokurator, prowadzący inną sprawę Pawła S. (przyznał się do udziału w zabójstwie w Wiartlu) przez cały czas próbował uzyskać informacje na temat mojego udziału w morderstwie w Wiartlu. S. w wyjaśnieniach oświadczył, że nie zna mnie i nigdzie z nim nie byłem oraz że pierwszy raz mnie widzi na oczy. O tym, że taka sytuacja miała miejsce, złożył zeznanie w Sądzie Okręgowym, prokurator jednak nie odniósł się do poświadczenia mojej niewinności, a w sentencji wyroku przekręcił to zeznanie. W Sądzie Apelacyjnym wszyscy oskarżeni przyznali się do zarzutu zabójstwa w Wiartlu, jednocześnie zeznali, że mnie tam nie było i mnie nie znają. Sąd Apelacyjny przekręcił w swojej sentencji wyroku również te zeznania, absurdalnie tłumacząc je strachem współoskarżonych przede mną.

To co opisałem to tylko część argumentów, które posiadam. Mam również szereg innych informacji świadczących, że jestem niewinny. Jestem gotów poddać się wszelkim dostępnym metodom weryfikacji mojej prawdomówności, aby tylko udowodnić, że jestem niewinny i nigdy nikogo nie zabiłem!

Proszę o pomoc, bardzo mi zależy na tym, żeby sprawa nie była zamieciona pod dywan,  bo przez tyle lat mojej walki odnoszę wrażenie, że właśnie o to chodzi wymiarowi sprawiedliwości.

Adam Dudała

PS

Ta okropna - nazwijmy rzecz po imieniu - przygoda osłabiła moją postawę obywatelską. Fatalnie się czuję, jako ktoś kto wierzył, że państwo potrafi się nim opiekować. Do sądu szedłem z wiarą, że to właściwe miejsce dla wyjaśnienia mojej sprawy. Sądziłem, że gdy jest się oskarżonym w sposób najzupełniej absurdalny, nie ma sensu z kimkolwiek wchodzić w jałowe spory. Myślałem, że lepiej oddać się osądowi prawa, lecz się myliłem. Bezsilny jest człowiek, na oczach którego dzieje się, coś co przeczy faktom i zdrowemu rozsądkowi, a on nie jest w stanie dać temu wyraz. Bo niby jak miałby to zrobić, krzycząc przez okno z więziennej celi: "Oskarżono mnie fałszywie i osądzono źle"? Taka niemoc, to straszne uczucie. I ta złuda, że prawda obroni się sama. Prawdy trzeba bronić, w dodatku umiejętnie. A ten proces od samego początku proces był skażony błędem.


cdn.

Sylwester Latkowski