Jeszcze na początku XIX w. Kościół i niektórzy konserwatyści uważali, że lepiej ludu nie uczyć sztuki czytania, bo od czytania człowiekowi mąci się w głowie i może mu się zachcieć rewolucji. Nie odważyłbym się wygłosić dzisiaj takiej tezy, ale coś w tym jest. A mianowicie pytanie o sens edukacji w obecnym jej kształcie.
Dysponujemy kilkoma odpowiedziami. Najbardziej popularna brzmi: wiedza szkolna jest niezbędna do życia oraz do dalszej kariery zawodowej. Jest to odpowiedź nonsensowna. Czy wiedza z zakresu biologii o słupku i pręciku komukolwiek do czegokolwiek się przydała? Czy znajomość dat wypraw krzyżowych jest niezbędna do życia? W czasach internetu olbrzymia część wiedzy uzyskiwanej w szkole nie jest niezbędna, ale po prostu zbędna.
Ani edukatorzy, ani politycy, ani społeczeństwa nie umieją bowiem rozstrzygnąć podstawowej kwestii: czy uczymy po to, żeby potem wiedza przydała się w życiu, czy uczymy po to, żeby młody człowiek się ogólnie rozwijał i interesował światem, a wiedzę szczegółową zdobywał wtedy, kiedy będzie ona niezbędna.
Moja pani od historii, dama z minionej generacji, tłumaczyła nam, że trzeba znać przebieg wojen religijnych w XVII w., bo jak się okaże, że nie znamy, to się skompromitujemy w towarzystwie. Nie była to wcale taka głupia odpowiedź na tytułowe pytanie. Zgodnie z tym poglądem podstawowa wiedza to jakby kod, którym posługuje się spora grupa ludzi, i jak się powie „reszta jest milczeniem”, to partner rozmowy wie, o co nam idzie i skąd ten cytat. Taka wiedza była przez stulecia niezbędna w celu porozumiewania się w obrębie określonej elity. Dzisiaj funkcjonują zupełnie inne kody, które z wiedzą szkolną nie mają nic wspólnego.
A może posyłamy dzieci do szkoły, żeby je wychować? Otóż dostarczono już bardzo wiele dowodów na to, że szkoła wychowuje w minimalnym stopniu, że kolosalny w procesie wychowania jest udział domu rodzicielskiego i że często bywa wręcz odwrotnie – szkoła deprawuje. Ocenia się, że wpływ wychowawczy domu to 97 proc., a szkoły pozostałe 3 proc. Polska szkoła na pewno wychowuje w zasadzie źle, jeżeli zważymy na niebywały wzrost przemocy w szkole czy na coraz niższe kompetencje nauczycieli. I wreszcie programy szkolne są tak konstruowane, że nie uczą ani myślenia, ani zawodu. Lekceważenie humanistyki i podstaw wiedzy o świecie kultury sprowadza szkołę do poziomu dawnych szkółek niedzielnych. Szukajmy dalej. Może posyłamy dzieci do szkoły po to, by stały się lepszymi obywatelami. Wielu teoretyków demokracji powtarza, że potrzebni są „obywatele oświeceni”. Jednak nikt nie udowodnił ani że obywatele oświeceni oddają lepszy głos w wyborach, ani że można młodzież oświecić odnośnie do spraw publicznych, sięgając po takie metody edukacji jak przedmiot zwany wiedzą o społeczeństwie. Wygląda więc na to, że szkoła to straszliwa strata czasu dla dzieci i trafna odpowiedź na nasze pytanie brzmi: posyłamy dzieci, do szkoły, bo w ten sposób nie mamy z nimi kłopotu w domu. Ja wiem, a chodziłem do jednego z najlepszych warszawskich liceów, że w szkole nie nauczyłem się dosłownie niczego i jedyną jej zaletą byli znakomici i inteligentni koledzy.
Nie zmienimy stanu rzeczy w edukacji jedną decyzją administracyjną. Ale z okazji rozpoczynającego się roku szkolnego warto może, zamiast zajmować się banialukami, zacząć się zastanawiać nad treścią i sensem nauczania szkolnego. Na świecie taka debata toczy się od dobrych kilku lat i już wiadomo, że szkoła w tradycyjnym kształcie się nie utrzyma. Że świat potrzebuje ludzi mądrych, którzy wiedzą, gdzie szukać potrzebnych informacji. Żeby jednak zmiana była możliwa, społeczeństwa muszą zacząć cenić zawód nauczyciela, który na wysoką ocenę musi sobie zasłużyć. Obecnie w Polsce 90 proc. nauczycieli to ludzie, którzy nie znaleźli innej pracy, lub ludzie, dla których pensja nauczyciela jest ponętna. Biedne nasze dzieci – muszą znowu zaczynać tę nonsensowną harówkę, muszą uczyć się pod test, pod prezentację, żeby potem nic nie wiedzieć i na pierwszym roku studiów rozpaczliwie pytać, jak samodzielnie napisać pracę roczną. Znacznie lepiej by było, gdyby zamiast tego pograły w piłkę.
Dysponujemy kilkoma odpowiedziami. Najbardziej popularna brzmi: wiedza szkolna jest niezbędna do życia oraz do dalszej kariery zawodowej. Jest to odpowiedź nonsensowna. Czy wiedza z zakresu biologii o słupku i pręciku komukolwiek do czegokolwiek się przydała? Czy znajomość dat wypraw krzyżowych jest niezbędna do życia? W czasach internetu olbrzymia część wiedzy uzyskiwanej w szkole nie jest niezbędna, ale po prostu zbędna.
Ani edukatorzy, ani politycy, ani społeczeństwa nie umieją bowiem rozstrzygnąć podstawowej kwestii: czy uczymy po to, żeby potem wiedza przydała się w życiu, czy uczymy po to, żeby młody człowiek się ogólnie rozwijał i interesował światem, a wiedzę szczegółową zdobywał wtedy, kiedy będzie ona niezbędna.
Moja pani od historii, dama z minionej generacji, tłumaczyła nam, że trzeba znać przebieg wojen religijnych w XVII w., bo jak się okaże, że nie znamy, to się skompromitujemy w towarzystwie. Nie była to wcale taka głupia odpowiedź na tytułowe pytanie. Zgodnie z tym poglądem podstawowa wiedza to jakby kod, którym posługuje się spora grupa ludzi, i jak się powie „reszta jest milczeniem”, to partner rozmowy wie, o co nam idzie i skąd ten cytat. Taka wiedza była przez stulecia niezbędna w celu porozumiewania się w obrębie określonej elity. Dzisiaj funkcjonują zupełnie inne kody, które z wiedzą szkolną nie mają nic wspólnego.
A może posyłamy dzieci do szkoły, żeby je wychować? Otóż dostarczono już bardzo wiele dowodów na to, że szkoła wychowuje w minimalnym stopniu, że kolosalny w procesie wychowania jest udział domu rodzicielskiego i że często bywa wręcz odwrotnie – szkoła deprawuje. Ocenia się, że wpływ wychowawczy domu to 97 proc., a szkoły pozostałe 3 proc. Polska szkoła na pewno wychowuje w zasadzie źle, jeżeli zważymy na niebywały wzrost przemocy w szkole czy na coraz niższe kompetencje nauczycieli. I wreszcie programy szkolne są tak konstruowane, że nie uczą ani myślenia, ani zawodu. Lekceważenie humanistyki i podstaw wiedzy o świecie kultury sprowadza szkołę do poziomu dawnych szkółek niedzielnych. Szukajmy dalej. Może posyłamy dzieci do szkoły po to, by stały się lepszymi obywatelami. Wielu teoretyków demokracji powtarza, że potrzebni są „obywatele oświeceni”. Jednak nikt nie udowodnił ani że obywatele oświeceni oddają lepszy głos w wyborach, ani że można młodzież oświecić odnośnie do spraw publicznych, sięgając po takie metody edukacji jak przedmiot zwany wiedzą o społeczeństwie. Wygląda więc na to, że szkoła to straszliwa strata czasu dla dzieci i trafna odpowiedź na nasze pytanie brzmi: posyłamy dzieci, do szkoły, bo w ten sposób nie mamy z nimi kłopotu w domu. Ja wiem, a chodziłem do jednego z najlepszych warszawskich liceów, że w szkole nie nauczyłem się dosłownie niczego i jedyną jej zaletą byli znakomici i inteligentni koledzy.
Nie zmienimy stanu rzeczy w edukacji jedną decyzją administracyjną. Ale z okazji rozpoczynającego się roku szkolnego warto może, zamiast zajmować się banialukami, zacząć się zastanawiać nad treścią i sensem nauczania szkolnego. Na świecie taka debata toczy się od dobrych kilku lat i już wiadomo, że szkoła w tradycyjnym kształcie się nie utrzyma. Że świat potrzebuje ludzi mądrych, którzy wiedzą, gdzie szukać potrzebnych informacji. Żeby jednak zmiana była możliwa, społeczeństwa muszą zacząć cenić zawód nauczyciela, który na wysoką ocenę musi sobie zasłużyć. Obecnie w Polsce 90 proc. nauczycieli to ludzie, którzy nie znaleźli innej pracy, lub ludzie, dla których pensja nauczyciela jest ponętna. Biedne nasze dzieci – muszą znowu zaczynać tę nonsensowną harówkę, muszą uczyć się pod test, pod prezentację, żeby potem nic nie wiedzieć i na pierwszym roku studiów rozpaczliwie pytać, jak samodzielnie napisać pracę roczną. Znacznie lepiej by było, gdyby zamiast tego pograły w piłkę.
Więcej możesz przeczytać w 36/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.