Ważny więzień, łącznik karteli narkotykowych z Ameryki Południowej, po trzech miesiącach pobytu w polskim areszcie nie żyje. Powód? Spadł z więziennej pryczy - donosi "Gazeta Wyborcza".
Śmierć Artura "Artusia" B. jest tajemnicza - jej okoliczności bada białostocka Prokuratura Apelacyjna. Wiadomo, że podejrzany zmarł w sierpniu. Mimo to, informacja od mediów dotarła dopiero teraz. - Też na ich miejscu bym to wyciszył, żeby nie dolewać oliwy do ognia. Śmierć "Artusia" to wielka wpadka organów ścigania. Ten człowiek miał potężną wiedzę o narkobiznesie nie tylko w Polsce, ale i w Europie - mówi informator "Wyborczej".
Osadzony miał wiedzę, ale dzielić ze śledczymi się nią nie chciał. Wciąż nie wiadomo jak i dlaczego zginął. Prokuratorzy muszą ustalić czy doszło do nieumyślnego spowodowania śmierci czy może błąd popełnili funkcjonariusze publiczni. Nie wiadomo też, czy ktoś mógł mieć interes w śmierci B.
Artur B. dostał status więźnia niebezpiecznego, ale nie szczególnie chronionego. Przebywał w monitorowanej, jednoosobowej celi. Wiadomo, że miewał problemy z jedzeniem. To co jadł, po chwili zwracał. Często zdarzały mu się zasłabnięcia. W związku ze stanem zdrowia został przeniesiony z aresztu w Sztumie do innego, w Czarnem.
Stamtąd z powrotem wrócił do Sztumu, bo miało mu się polepszyć. Nie na tyle jednak, by mógł o własnych siłach wejść do celi - funkcjonariusze musieli go do niej wnieść. Dzień po powrocie osadzony przewrócił się i uderzył głową o ścianę. W wyniku upadku doznał paraliżu nóg i rąk. Do szpitala odwieziono go dopiero po kilku dniach. Wtedy było już za późno - zmarł 22 sierpnia.
- Może i symulował ale na to, żeby aż tak na śmierć, był za mądry. Cholernie bogaty, miał dzieci, w domu czekała na niego Miss Polonia, z którą się związał. Taki facet chciałby umierać? Nie wiem czy by sypał, ale miał informacje, za które mógł wiele przehandlować np. lżejszy wyrok, lepsze warunki. A celowemu osłabieniu organizmu z powodu bulimii czy głodówki można zaradzić - wystarczy zalecić przymusowe żywienie. I wtedy więzień, nawet jeśli prowadzi jakąś grę, guzik może wskórać. Kładzie się go na specjalnym fotelu, nogi, ręce, szyję i tułów zapina szczelnie pasami. Facet ruszyć się wtedy nie może. Kroplówka, karmienie z wężyka prosto do żołądka. Są sposoby, aby ratować takiego delikwenta. Naprawdę są. Trzeba tylko tego chcieć - przyznaje jeden ze śledczych.
mp, "Gazeta Wyborcza"
Osadzony miał wiedzę, ale dzielić ze śledczymi się nią nie chciał. Wciąż nie wiadomo jak i dlaczego zginął. Prokuratorzy muszą ustalić czy doszło do nieumyślnego spowodowania śmierci czy może błąd popełnili funkcjonariusze publiczni. Nie wiadomo też, czy ktoś mógł mieć interes w śmierci B.
Artur B. dostał status więźnia niebezpiecznego, ale nie szczególnie chronionego. Przebywał w monitorowanej, jednoosobowej celi. Wiadomo, że miewał problemy z jedzeniem. To co jadł, po chwili zwracał. Często zdarzały mu się zasłabnięcia. W związku ze stanem zdrowia został przeniesiony z aresztu w Sztumie do innego, w Czarnem.
Stamtąd z powrotem wrócił do Sztumu, bo miało mu się polepszyć. Nie na tyle jednak, by mógł o własnych siłach wejść do celi - funkcjonariusze musieli go do niej wnieść. Dzień po powrocie osadzony przewrócił się i uderzył głową o ścianę. W wyniku upadku doznał paraliżu nóg i rąk. Do szpitala odwieziono go dopiero po kilku dniach. Wtedy było już za późno - zmarł 22 sierpnia.
- Może i symulował ale na to, żeby aż tak na śmierć, był za mądry. Cholernie bogaty, miał dzieci, w domu czekała na niego Miss Polonia, z którą się związał. Taki facet chciałby umierać? Nie wiem czy by sypał, ale miał informacje, za które mógł wiele przehandlować np. lżejszy wyrok, lepsze warunki. A celowemu osłabieniu organizmu z powodu bulimii czy głodówki można zaradzić - wystarczy zalecić przymusowe żywienie. I wtedy więzień, nawet jeśli prowadzi jakąś grę, guzik może wskórać. Kładzie się go na specjalnym fotelu, nogi, ręce, szyję i tułów zapina szczelnie pasami. Facet ruszyć się wtedy nie może. Kroplówka, karmienie z wężyka prosto do żołądka. Są sposoby, aby ratować takiego delikwenta. Naprawdę są. Trzeba tylko tego chcieć - przyznaje jeden ze śledczych.
mp, "Gazeta Wyborcza"