Pięciu agentów, którzy przez lata szpiegowali dla Polski, trafiło do więzień w Rosji i na Białorusi. Wiele wskazuje na to, że nasze władze zostawiły ich bez żadnej pomocy - ustalili dziennikarze tygodnika „Wprost” Michał Majewski, Paweł Reszka oraz Andrzej Stankiewicz.
To historia, o której wie niewielu ludzi w państwie. Poznali ją prezydenci Bronisław Komorowski i Lech Kaczyński, wiedzę mają ostatni premierzy. Za to ministrowie obrony, szefowie MSW oraz zwierzchnicy większości specsłużb znają tylko ogólniki. Bo to jest nie tylko operacja ściśle tajna, o kluczowym znaczeniu dla państwa. To także potężna kompromitacja kolejnych polskich rządów.
Major Władimir Ruskin, oficer sił powietrznych Białorusi został złowiony przez nasz wywiad wojskowy około 2000 roku. Przewoził przez granicę 5 razy więcej alkoholu niż dopuszczało prawo. Polacy zagrozili mu deportacją, grzywną i konfiskatą auta. Obiecali przymknąć oko na przemyt, jeśli zgodzi się na współpracę. Przystał na to.
Były urzędnik z resortu obrony: - Ruskin wciągnął do współpracy kolegów z armii.
Dziennikarze „Wprost” znają skład siatki i armijne stanowiska jej agentów. Poza Ruskinem byli to szef wywiadu sztabu jednej z białoruskich brygad wojsk rakietowych major Wiktor Bogdan, a także służący w łączności Siergiej Kornieliuk oraz Paweł Pietkiewicz. Do grupy wchodził także oficer rosyjskiej armii Siergiej Jurenia, służący w okręgu moskiewskim.
Czemu tak wielu tu Białorusinów? Czy nasz wywiad wojskowy przywiązywał aż taką wagę do możliwości bojowych łukaszenkowych wojaków? – Nie o to chodzi – mówi nam polski oficer zaangażowany w operację. – Jest oczywiste, że istnieje ścisła wojskowa współpraca między Białorusią a Rosją. A w struktury białoruskiej armii łatwiej nam było przeniknąć.
Co nas interesowało? Obrona przeciwlotnicza Białorusi i Rosji, rozmieszczenie rakiet S-300 i sposób działania wojska odpowiadającego za obsługę tego sprzętu. S-300 to rakiety przeciwlotnicze, służące do zwalczania pocisków balistycznych – rodzaj ruchomej tarczy antyrakietowej. – Dzięki siatce wiedzieliśmy, kiedy Rosjanie przekazali S-300 Białorusinom. A to znaczyło, że pod Moskwą ustawili już nowsze pociski S-400 – mówi wysokiej rangi oficer w wojskowym wywiadzie.
S-400 to system jak spod igły, duma rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego. Dlatego szczególnie cenny był udział w siatce majora rosyjskiej armii Siergieja Jurenii. Oficer dobrze się zapowiadał i był typowany przez dowódców do służby przy S-400.
Były decydent z MON: - Wywiad chwalił się białorusko-rosyjską operacją przed politykami. Radek Sikorski, jako minister obrony w rządzie PiS, w tajnym bunkrze miał prezentację na temat tej akcji. Był bardzo podniecony. Kazał ją kontynuować.
X, oficer służb: - O postępach akcji informowani byli prezydent Lech Kaczyński i kolejni premierzy. Tyle, że doszło do wielkiej wsypy.
Lipiec 2007 roku. Reportaż w reżimowej białoruskiej telewizji. Na polsko-białoruskiej granicy krzepcy bezpieczniacy z napisami KGB na kurtkach przyciskają jakiegoś mężczyznę do asfaltu. - Naszym służbom udało się na początku roku rozbić polską siatkę szpiegowską -
Wiktor Wiegiera, wiceszef białoruskiego KGB chwali się przed kamerą.
Ten brutalnie spacyfikowany mężczyzna to major Ruskin. Wpada cała siatka.
Polska umywa od nich ręce. W kraju rządzi jeszcze PiS, ale wybory wiszą w powietrzu i nikt nie chce politycznych problemów z Putinem w tle. Tyle, że po wyborach zwycięska Platforma także zachowuje się tak, jakby Ruskin i zbudowana przez niego przez lata misterna wywiadowcza siatka nie prowadziła do Polski.
A prowadziła. Dziennikarze „Wprost” ustalili, że — wbrew deklaracjom polskich władz — szpiedzy w białoruskich i rosyjskich siłach zbrojnych byli naszymi agentami.
Jak zorganizowana była polska siatka wywiadowcza na Białorusi i w Rosji? Dlaczego doszło do dekonspiracji naszych szpiegów? Czemu polskie władze zostawiły ich bez pomocy? Kulisy jednej z najtajniejszych operacji polskiego wywiadu ujawniają w najnowszym wydaniu tygodnika „Wprost” Michał Majewski, Paweł Reszka i Andrzej Stankiewicz.
Najnowszy "Wprost" jest już dostępny w formie e-wydania.
Najnowsze wydanie tygodnika dostępne jest też na Facebooku.
Major Władimir Ruskin, oficer sił powietrznych Białorusi został złowiony przez nasz wywiad wojskowy około 2000 roku. Przewoził przez granicę 5 razy więcej alkoholu niż dopuszczało prawo. Polacy zagrozili mu deportacją, grzywną i konfiskatą auta. Obiecali przymknąć oko na przemyt, jeśli zgodzi się na współpracę. Przystał na to.
Były urzędnik z resortu obrony: - Ruskin wciągnął do współpracy kolegów z armii.
Dziennikarze „Wprost” znają skład siatki i armijne stanowiska jej agentów. Poza Ruskinem byli to szef wywiadu sztabu jednej z białoruskich brygad wojsk rakietowych major Wiktor Bogdan, a także służący w łączności Siergiej Kornieliuk oraz Paweł Pietkiewicz. Do grupy wchodził także oficer rosyjskiej armii Siergiej Jurenia, służący w okręgu moskiewskim.
Czemu tak wielu tu Białorusinów? Czy nasz wywiad wojskowy przywiązywał aż taką wagę do możliwości bojowych łukaszenkowych wojaków? – Nie o to chodzi – mówi nam polski oficer zaangażowany w operację. – Jest oczywiste, że istnieje ścisła wojskowa współpraca między Białorusią a Rosją. A w struktury białoruskiej armii łatwiej nam było przeniknąć.
Co nas interesowało? Obrona przeciwlotnicza Białorusi i Rosji, rozmieszczenie rakiet S-300 i sposób działania wojska odpowiadającego za obsługę tego sprzętu. S-300 to rakiety przeciwlotnicze, służące do zwalczania pocisków balistycznych – rodzaj ruchomej tarczy antyrakietowej. – Dzięki siatce wiedzieliśmy, kiedy Rosjanie przekazali S-300 Białorusinom. A to znaczyło, że pod Moskwą ustawili już nowsze pociski S-400 – mówi wysokiej rangi oficer w wojskowym wywiadzie.
S-400 to system jak spod igły, duma rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego. Dlatego szczególnie cenny był udział w siatce majora rosyjskiej armii Siergieja Jurenii. Oficer dobrze się zapowiadał i był typowany przez dowódców do służby przy S-400.
Były decydent z MON: - Wywiad chwalił się białorusko-rosyjską operacją przed politykami. Radek Sikorski, jako minister obrony w rządzie PiS, w tajnym bunkrze miał prezentację na temat tej akcji. Był bardzo podniecony. Kazał ją kontynuować.
X, oficer służb: - O postępach akcji informowani byli prezydent Lech Kaczyński i kolejni premierzy. Tyle, że doszło do wielkiej wsypy.
Lipiec 2007 roku. Reportaż w reżimowej białoruskiej telewizji. Na polsko-białoruskiej granicy krzepcy bezpieczniacy z napisami KGB na kurtkach przyciskają jakiegoś mężczyznę do asfaltu. - Naszym służbom udało się na początku roku rozbić polską siatkę szpiegowską -
Wiktor Wiegiera, wiceszef białoruskiego KGB chwali się przed kamerą.
Ten brutalnie spacyfikowany mężczyzna to major Ruskin. Wpada cała siatka.
Polska umywa od nich ręce. W kraju rządzi jeszcze PiS, ale wybory wiszą w powietrzu i nikt nie chce politycznych problemów z Putinem w tle. Tyle, że po wyborach zwycięska Platforma także zachowuje się tak, jakby Ruskin i zbudowana przez niego przez lata misterna wywiadowcza siatka nie prowadziła do Polski.
A prowadziła. Dziennikarze „Wprost” ustalili, że — wbrew deklaracjom polskich władz — szpiedzy w białoruskich i rosyjskich siłach zbrojnych byli naszymi agentami.
Jak zorganizowana była polska siatka wywiadowcza na Białorusi i w Rosji? Dlaczego doszło do dekonspiracji naszych szpiegów? Czemu polskie władze zostawiły ich bez pomocy? Kulisy jednej z najtajniejszych operacji polskiego wywiadu ujawniają w najnowszym wydaniu tygodnika „Wprost” Michał Majewski, Paweł Reszka i Andrzej Stankiewicz.
Najnowszy "Wprost" jest już dostępny w formie e-wydania.
Najnowsze wydanie tygodnika dostępne jest też na Facebooku.
