- Mam żal do Mariana Opani, że dał się wciągnąć w tę medialną aferę. Proponowanie roli to rozmowa między reżyserem i aktorem. Ta sprawa została sztucznie nagłośniona - mówił w rozmowie z "Gościem Niedzielnym" reżyser filmu "Smoleńsk" Antoni Krauze.
Marian Opania pytany przez media, czy zagrałby rolę prezydenta Lecha Kaczyńskiego w filmie "Smoleńsk" zdecydowanie zaprzeczył. Jak mówił, nie chce brać udziału w kłamstwie.
- Opania nie krył swojej antypatii do braci Kaczyńskich. Miałem nadzieję, że kiedy przedstawię mu scenariusz, wystąpi w proponowanej mu roli. Przypuszczam, że publiczna odmowa Opani miała mnie przekonać, że nie znajdę wśród aktorów chętnych do wystąpienia w filmie, bo wszyscy są przeciw - mówił Krauze.
W ocenie Krauzego partia polityczna nie może wspierać finansowo przedsięwzięć takich jak realizacja filmu "Smoleńsk". - Ci, którzy dziś rządzą Polską, nie są zainteresowani, aby powstał film o tragedii smoleńskiej. Nazwę „Smoleńsk” najchętniej wymazaliby z naszej pamięci. Tak jak po drugiej wojnie światowej próbowano to zrobić ze słowem „Katyń” - przekonywał reżyser.
- Polacy nie dają się tak łatwo podzielić. Dziś jesteśmy podzieleni zgodnie ze starożytną zasadą: „dziel i rządź”. Ale to nie tragedia smoleńska nas podzieliła. Zjednoczyła Polaków. Wystarczy przypomnieć sobie te tłumy na Krakowskim Przedmieściu w dniach żałoby narodowej. Podzieliło nas kłamstwo o przyczynach katastrofy samolotu Tu-154M z elitą naszego narodu na pokładzie. Wszyscy, którzy w nie uwierzyli, uważani są za „dobrych Polaków”. A ci, którzy nie wierzą w oficjalną wersję przyczyn katastrofy i domagają się prawdy o największej tragedii Polski po II wojnie światowej, nazywani są „psycholami”, „faszystami” i „podpalaczami Polski”. Tak w czasach PRL-u nazywano tych, którzy nie wierzyli w oficjalną wersję zbrodni katyńskiej. Ja jednak ufam, że żyję w wolnej Polsce. I dlatego postanowiłem zrobić ten film - tłumaczył Krauze.
ja, "Gość Niedzielny"
- Opania nie krył swojej antypatii do braci Kaczyńskich. Miałem nadzieję, że kiedy przedstawię mu scenariusz, wystąpi w proponowanej mu roli. Przypuszczam, że publiczna odmowa Opani miała mnie przekonać, że nie znajdę wśród aktorów chętnych do wystąpienia w filmie, bo wszyscy są przeciw - mówił Krauze.
W ocenie Krauzego partia polityczna nie może wspierać finansowo przedsięwzięć takich jak realizacja filmu "Smoleńsk". - Ci, którzy dziś rządzą Polską, nie są zainteresowani, aby powstał film o tragedii smoleńskiej. Nazwę „Smoleńsk” najchętniej wymazaliby z naszej pamięci. Tak jak po drugiej wojnie światowej próbowano to zrobić ze słowem „Katyń” - przekonywał reżyser.
- Polacy nie dają się tak łatwo podzielić. Dziś jesteśmy podzieleni zgodnie ze starożytną zasadą: „dziel i rządź”. Ale to nie tragedia smoleńska nas podzieliła. Zjednoczyła Polaków. Wystarczy przypomnieć sobie te tłumy na Krakowskim Przedmieściu w dniach żałoby narodowej. Podzieliło nas kłamstwo o przyczynach katastrofy samolotu Tu-154M z elitą naszego narodu na pokładzie. Wszyscy, którzy w nie uwierzyli, uważani są za „dobrych Polaków”. A ci, którzy nie wierzą w oficjalną wersję przyczyn katastrofy i domagają się prawdy o największej tragedii Polski po II wojnie światowej, nazywani są „psycholami”, „faszystami” i „podpalaczami Polski”. Tak w czasach PRL-u nazywano tych, którzy nie wierzyli w oficjalną wersję zbrodni katyńskiej. Ja jednak ufam, że żyję w wolnej Polsce. I dlatego postanowiłem zrobić ten film - tłumaczył Krauze.
ja, "Gość Niedzielny"