Co się wydarzyło 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku?
Zwykła katastrofa lotnicza. Straszna w skutkach. Nigdy nie powinna się wydarzyć. Zaniedbania, które doprowadziły do katastrofy, były i po stronie polskiej, i po rosyjskiej, z przewagą po naszej – ok. 70 proc. I rzecz najważniejsza: jedni i drudzy mogli uratować samolot prezydencki, nie musiał się rozbić.
Ta załoga nie powinna pilotować tego samolotu?
Nie miała wszystkich wymaganych przepisami uprawnień. To raz. Dwa, ten samolot w ogóle nie powinien wystartować z Polski.
Dlaczego?
Przepisy wojskowe dla lotów z VIP-ami jasno określają, że nie wolno startować, jeśli na lotnisku docelowym nie ma odpowiedniej pogody. A to, że nie mieli pogody, jest pewne, bo wystartowali 15 minut po lądowaniu jaka-40 w bardzo złych warunkach. Moim zdaniem widoczność na lotnisku w Smoleńsku wynosiła 500 metrów, a wymagane było co najmniej tysiąc.
Czyli błąd, że lecimy w ogóle na to lotnisko, dwa: źle dobrana załoga, trzy: start nie powinien się odbyć. To są według pana trzy główne przyczyny katastrofy?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.