Wyznam szczerze, że podobnego do „Resortowych dzieci” tekstu z pewnością sam bym nie popełnił, co nie oznacza od razu, że zalecałbym posłanie autorów na stos. Książka ta nie jest – wbrew temu, co twierdzi wielu – nekrofilią polityczną, ale coś dwuznacznego moralnie przy okazji popełnienia takiego przedsięwzięcia pewnie ma miejsce. Z jednej strony rzecz jest samograjem czytelniczym, bo tego typu elukubracje zawsze mogły i mogą liczyć na poklask. Jak dotąd sprzedało się, jak czytałem, 100 tys. egzemplarzy „Dzieci...” i książka nadal jest dodrukowywana. Z drugiej strony, poniekąd w rewanżu, autorzy czytają o sobie teksty, których by im z pewnością zaoszczędzono, gdyby byli bardziej wstrzemięźliwi. Znamienne, że mimo ostrzeżeń wytoczono im jak dotąd zaledwie jedną sprawę sądową. Tak więc z zapowiadanej dużej chmury szykuje się mały deszcz.
RODZINNE ZAPLECZE
W tej sytuacji chyba warto spojrzeć na całą sprawę z dystansu. Jeśli sie spojrzy z szerszej perspektywy, widać, że przy okazji tego dziełka trójki wyżej wymienionych autorów w gruncie rzeczy nie zostało naruszone istotne tabu. Bo tabu nie sposób ustanowić na podstawie chyba wyświechtanego już stwierdzenia, że dzieci nie odpowiadają za winy, a nawet zbrodnie rodziców. Na dowód przypomnę, że naczytaliśmy się wielu książek traktujących o rodzinach zbrodniarzy nazistowskich, a także Stalina i jego popleczników. Ten dział piśmiennictwa, można powiedzieć dokumentalnego, nie wzbudza oporów, jedynie zaciekawienie, mimo że dzieci, jak to dzieci, nie wybierały sobie tatusiów i gdy się pojawiały na świecie, ojcowie ich już byli w pełni ukształtowanymi osobami. Skoro więc opinia publiczna, i to międzynarodowa, uznała, że można tak pisać o wielkich zbrodniarzach, to tym bardziej jest to chyba dozwolone, gdy próbuje się, sięgając do dokumentów, opisać ich zaledwie poślednich pomocników. Z tym że spór, jaki się u nas zarysował, w gruncie rzeczy dotyczy problemu szerszego, bo roli rodziny jako zaplecza pokoleń wstępujących w dorosłe życie. I to zaplecza, dodajmy, na dobre i na złe.
Przy okazji powiem, że zapominamy, iż karanie ludzi za tak zwane niewłaściwe pochodzenie wcale nie było XX-wiecznym, a więc komunistycznym bądź faszystowskim wynalazkiem. Listy proskrypcyjne jako częsty w sumie element walki politycznej – a zamieszczano na nich notabli rzymskich wraz z rodzinami jeszcze przed Chrystusem – były pierwowzorem dla wielu późniejszych powtórek z historii. Można wręcz powiedzieć, że właściwie każda władza przychodząca w rezultacie przewrotu czy rewolucji zwykle po nie z chęcią sięgała. A co powiedzieć o tak niegdyś częstych walkach rodowych stanowiących formę zemsty za niewłaściwe rodzinnie pochodzenie, z wendetą na czele? Przypomnijmy, że mordowanych dzieci nikt przy takich okazjach nie pyta o grzechy ich ojców. Są po prostu mordowane, aby w przyszłości z chęci zemsty nie próbowały wyrżnąć dzisiejszych zwycięzców. Nawet w Polsce, uważanej za kraj z raczej spokojną pod tym względem historią, mieliśmy straszliwą wojnę Grzymalitów z Nałęczami. W jej rezultacie dwa wielkie wielkopolskie rody w XIV w. nawzajem się wymordowały w bezsensownych walkach. Sięgnąłem po odległe i skrajne przykłady, bo gdy w skrócie telegraficznym przypomina się dzieje ludzkie, to na truizm wygląda przypominanie, co wynikało z faktu urodzenia w kurnej chacie, a co oznaczało przyjście na świat w pałacu.
Czytaj więcej w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost".
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a .