Akcja "Stop Pedofilii" sprzeciwia się edukacji seksualnej w szkołach, a także "propagowaniu homoseksualizmu". Tezą, na której opierają się autorzy inicjatywy, a którą umieszczają na plakatach, jest rzekomy wniosek z badań prof. Regnerusa: "31 proc. lesbijek i 25 proc. pederastów gwałci wychowywane dzieci". Tyle tylko, że Amerykanin nigdy nie posłużył się takim (ani podobnym) zwrotem, a cała akcja zrównująca pedofilię z homoseksualizmem chwieje się w podstawach po tym, jak naukowiec przesłał swoje sprostowanie do redakcji "Gazety Wyborczej".
W polskich miastach wiszą billboardy z rzekomym cytatem z socjologa z USA prof. Regnerusa: "31 proc. lesbijek i 25 proc. pederastów gwałci wychowywane dzieci. TACY CHCĄ WYCHOWYWAĆ TWOJE DZIECI. POWSTRZYMAJ ICH", umieszczonym niemal wprost na zdjęciu dwóch nagich mężczyzn, prawdopodobnie z parady Gay Pride w Berlinie.
prof. Mark Regnerus w 2012 roku w periodyku naukowym "Social Science Research" opublikował artykuł "Czym się różnią dorosłe dzieci rodziców, którzy są w homoseksualnych związkach?". Jest on, jak zauważa "Wyborcza", koronnym argumentem polskich środowisk katolicko-prawicowych w walce z "genderyzmem", "seksualizacją dzieci" i "propagandą homoseksualną". Również inicjatywa "Stop pedofilii" opiera swoją akcję informacyjną na tym rzekomo naukowym badaniu.
"Wyborcza" zdobyła oświadczenie Marka Regnerusa w tej sprawie (całość w oryginale i polskim tłumaczeniu na Wyborcza.pl): "Moje badanie jest na rozmaite sposoby interpretowane przez grupy reprezentujące różne opcje polityczne. W Polsce jest cytowane na banerach i ogłoszeniach, które bezpośrednio obwiniają homoseksualnych mężczyzn i kobiety o seksualne wykorzystywanie dzieci. Moje badanie nie daje podstaw do takich twierdzeń. W jego trakcie nie pytaliśmy respondentów o to, kto był sprawcą molestowania (rodzic czy ktoś inny - red.) - opis badania mówi o tym jasno.
Wynika z niego tyle, że badane osoby dorosłe, których jedno z rodziców miało związek z osobą tej samej płci, wykazywały znacząco większą podatność na emocjonalne zranienie niż dzieci ze stabilnych rodzin, gdzie była matka i ojciec. Jednakże stwierdzenie, co jest tego przyczyną, nie jest na podstawie naszych badań możliwe".
American Sociological Association wytknęło autorowi rażące błędy metodologiczne i nadinterpretację. Sąd federalny w trakcie procesu o legalność małżeństw homoseksualnych w stanie Michigan zauważył, że badania były sponsorowane przez konserwatywne organizacje, od których Regnerus otrzymał ok. 1 mln dol. Profesor zaznacza jednak, że pieniądze nie miały żadnego wpływu na wynik badań.
Dr hab. Joanna Mizielińska z Instytutu Psychologii PAN (prowadzi pierwsze polskie badanie "tęczowych rodzin") podobnie jak jej amerykańskie koleżanki i koledzy zauważa, że Regnerus porównywał "gruszki z jabłkami". Zamiast porównać doświadczenia osób wychowanych w stabilnej rodzinie hetero ze stabilną rodziną homo, zestawił stabilne rodziny hetero i dzieci z rozbitych rodzin.
- Nie dokonał porównania między dziećmi heteroseksualistów a dziećmi homoseksualistów, ale między starannie dobranymi dziećmi mającymi bardzo dobre warunki rozwojowe, wychowanymi w heteroseksualnych stabilnych rodzinach a dziećmi, które w takich warunkach nie były wychowywane - zauważa dr Mizielińska.
Ciekawa jest również sama metodologia badań. Regnerus zadał dorosłym, których badał, pytanie, czy ich rodzicowi przydarzył się romans z osobą tej samej płci. - Wątpliwe, by na podstawie deklaracji potomków można wnioskować o orientacji rodziców, szczególnie gdy oceniają to po latach. Orzekanie na tak wątłych podstawach jest sprzeczne z jakąkolwiek naukową metodologią przyjętą w naukach społecznych - komentuje dr Mizielińska.
Regnerus sztucznie powiększył zbyt małą do badania grupę osób wychowanych przez "matkę lesbijkę" lub "ojca geja" o osoby, które pasują także do innych kategorii, np. osób wychowanych w rodzinie adopcyjnej.
Najważniejszym faktem jednak, który kompletnie nie wynika z samych badań, jest to, że Regnerus nie zajmował się tym, kto dokładnie molestował badanych - rodzic, partner, ksiądz, nauczyciel. Naukowiec w "Social Science Research" stwierdza: "Jest całkiem możliwe, że seksualna wiktymizacja badanych została dokonana przez biologicznych ojców (w grupie LM - lesbian mother), co mogło w rezultacie nakłonić matkę do opuszczenia takiego związku i rozpoczęcia związku lesbijskiego".
Przyznaje także, że gorsze wyniki dzieci rodziców homoseksualnych mogą być tłumaczone poprzez "unikalne czynniki, wyjątkowo niesprzyjające rozwojowi dziecka wzrastającemu w lesbijskich i gejowskich rodzinach, takie jak: brak społecznego poparcia dla rodziców, narażanie na stres wynikający z trwałej stygmatyzacji społecznej, małego lub żadnego poczucia bezpieczeństwa z powodu braku ochrony prawnej dla statusu rodzicielskiego związku".
Dr Mizielińska podważa wynik badań również ze względów... matematycznych. Otóż prof. Regnerus zbadał blisko tysiąc osób wychowanych w stabilnej rodzinie hetero, ale tylko 236, które arbitralnie uznał za wychowane przez rodzica homo. Wyniki jednak podawane są w procentach, a więc ukrywa olbrzymią dysproporcję między badanymi grupami i niereprezentatywność grupy "homorodziców".
Dr Mizielińska: - Wiele badań pokazuje, że dzieci wychowane w stabilnych rodzinach stworzonych przez parę tej samej płci nie różnią się od dzieci wychowanych w takich samych rodzinach heteroseksualnych. Opublikowane w 2014 r. największe dotychczas badania przeprowadzone przez Uniwersytet w Melbourne na próbie ponad 500 dzieci pokazały, że dzieci te są zdrowsze i bardziej zżyte z rodzicami niż w rodzinach heteroseksualnych.
Gazeta.pl
prof. Mark Regnerus w 2012 roku w periodyku naukowym "Social Science Research" opublikował artykuł "Czym się różnią dorosłe dzieci rodziców, którzy są w homoseksualnych związkach?". Jest on, jak zauważa "Wyborcza", koronnym argumentem polskich środowisk katolicko-prawicowych w walce z "genderyzmem", "seksualizacją dzieci" i "propagandą homoseksualną". Również inicjatywa "Stop pedofilii" opiera swoją akcję informacyjną na tym rzekomo naukowym badaniu.
"Wyborcza" zdobyła oświadczenie Marka Regnerusa w tej sprawie (całość w oryginale i polskim tłumaczeniu na Wyborcza.pl): "Moje badanie jest na rozmaite sposoby interpretowane przez grupy reprezentujące różne opcje polityczne. W Polsce jest cytowane na banerach i ogłoszeniach, które bezpośrednio obwiniają homoseksualnych mężczyzn i kobiety o seksualne wykorzystywanie dzieci. Moje badanie nie daje podstaw do takich twierdzeń. W jego trakcie nie pytaliśmy respondentów o to, kto był sprawcą molestowania (rodzic czy ktoś inny - red.) - opis badania mówi o tym jasno.
Wynika z niego tyle, że badane osoby dorosłe, których jedno z rodziców miało związek z osobą tej samej płci, wykazywały znacząco większą podatność na emocjonalne zranienie niż dzieci ze stabilnych rodzin, gdzie była matka i ojciec. Jednakże stwierdzenie, co jest tego przyczyną, nie jest na podstawie naszych badań możliwe".
American Sociological Association wytknęło autorowi rażące błędy metodologiczne i nadinterpretację. Sąd federalny w trakcie procesu o legalność małżeństw homoseksualnych w stanie Michigan zauważył, że badania były sponsorowane przez konserwatywne organizacje, od których Regnerus otrzymał ok. 1 mln dol. Profesor zaznacza jednak, że pieniądze nie miały żadnego wpływu na wynik badań.
Dr hab. Joanna Mizielińska z Instytutu Psychologii PAN (prowadzi pierwsze polskie badanie "tęczowych rodzin") podobnie jak jej amerykańskie koleżanki i koledzy zauważa, że Regnerus porównywał "gruszki z jabłkami". Zamiast porównać doświadczenia osób wychowanych w stabilnej rodzinie hetero ze stabilną rodziną homo, zestawił stabilne rodziny hetero i dzieci z rozbitych rodzin.
- Nie dokonał porównania między dziećmi heteroseksualistów a dziećmi homoseksualistów, ale między starannie dobranymi dziećmi mającymi bardzo dobre warunki rozwojowe, wychowanymi w heteroseksualnych stabilnych rodzinach a dziećmi, które w takich warunkach nie były wychowywane - zauważa dr Mizielińska.
Ciekawa jest również sama metodologia badań. Regnerus zadał dorosłym, których badał, pytanie, czy ich rodzicowi przydarzył się romans z osobą tej samej płci. - Wątpliwe, by na podstawie deklaracji potomków można wnioskować o orientacji rodziców, szczególnie gdy oceniają to po latach. Orzekanie na tak wątłych podstawach jest sprzeczne z jakąkolwiek naukową metodologią przyjętą w naukach społecznych - komentuje dr Mizielińska.
Regnerus sztucznie powiększył zbyt małą do badania grupę osób wychowanych przez "matkę lesbijkę" lub "ojca geja" o osoby, które pasują także do innych kategorii, np. osób wychowanych w rodzinie adopcyjnej.
Najważniejszym faktem jednak, który kompletnie nie wynika z samych badań, jest to, że Regnerus nie zajmował się tym, kto dokładnie molestował badanych - rodzic, partner, ksiądz, nauczyciel. Naukowiec w "Social Science Research" stwierdza: "Jest całkiem możliwe, że seksualna wiktymizacja badanych została dokonana przez biologicznych ojców (w grupie LM - lesbian mother), co mogło w rezultacie nakłonić matkę do opuszczenia takiego związku i rozpoczęcia związku lesbijskiego".
Przyznaje także, że gorsze wyniki dzieci rodziców homoseksualnych mogą być tłumaczone poprzez "unikalne czynniki, wyjątkowo niesprzyjające rozwojowi dziecka wzrastającemu w lesbijskich i gejowskich rodzinach, takie jak: brak społecznego poparcia dla rodziców, narażanie na stres wynikający z trwałej stygmatyzacji społecznej, małego lub żadnego poczucia bezpieczeństwa z powodu braku ochrony prawnej dla statusu rodzicielskiego związku".
Dr Mizielińska podważa wynik badań również ze względów... matematycznych. Otóż prof. Regnerus zbadał blisko tysiąc osób wychowanych w stabilnej rodzinie hetero, ale tylko 236, które arbitralnie uznał za wychowane przez rodzica homo. Wyniki jednak podawane są w procentach, a więc ukrywa olbrzymią dysproporcję między badanymi grupami i niereprezentatywność grupy "homorodziców".
Dr Mizielińska: - Wiele badań pokazuje, że dzieci wychowane w stabilnych rodzinach stworzonych przez parę tej samej płci nie różnią się od dzieci wychowanych w takich samych rodzinach heteroseksualnych. Opublikowane w 2014 r. największe dotychczas badania przeprowadzone przez Uniwersytet w Melbourne na próbie ponad 500 dzieci pokazały, że dzieci te są zdrowsze i bardziej zżyte z rodzicami niż w rodzinach heteroseksualnych.
Gazeta.pl