Jeśli chodzi o rapowe koncerty, to ostatni weekend przeminął pod znakiem MMG. Stalley, reprezentant tejże wytwórni, znany także jako człowiek z brodą, wystąpił przed polską publicznością na dwóch imprezach. Nieobecni (którzy z pewnością stanowili większość) mają czego żałować – z Ohio do Polski nie jest blisko, a amerykańscy raperzy nie wracają do nas zbyt często.
Katowice były pierwszym przystankiem europejskiej trasy Stalley’a. Dzień później pojawił się jeszcze w Gdańsku, co kończyło jego krótką, obejmującą dwa koncerty, wizytę w Polsce, której organizatorami byli BIG Idea we współpracy z SSG. Wbrew pozorom, dwa występy amerykańskiego rapera w naszym kraju podczas jednej trasy to i tak luksus, ale mimo to frekwencja nie była powalająca. W Katowicach pod sceną było kilkadziesiąt osób, a w całym lokalu góra dwieście. Co prawda MegaClub dysponuje sporą powierzchnią, ale co poszło nie tak, skoro nawet polscy raperzy mogą zapełnić całą salę (np. Tede)? Oczywiście bez urazy dla rodzimych wykonawców, ale importowane gwiazdy powinny być bardziej rozchwytywane w przypadku, gdy topowi polscy raperzy mogą grać nawet blisko 100 koncertów rocznie po całej Polsce.
W przewie między supportami, a głównym show, można było usłyszeć sarkastyczne rozmowy na temat ilości osób, jakoby sam Stalley miał wyśmiać sytuację i wcale nie pojawić się na scenie (swoją drogą – kto wpadł na pomysł, żeby przerwę przed głównym występem wypełnić ciszą?!). Ryzyko było o tyle większe, że właśnie w Katowicach zaczynała się jego trasa, co mogłoby nienajlepiej wpłynąć nie tylko na wizerunek polskiej, ale też i europejskiej publiczności. Na szczęście stało się inaczej, a sam raper zdawał się nie przejmować takim obrotem spraw. Mało tego, niejednokrotnie podkreślał swój pozytywny stosunek do publiki, a cały koncert przebiegł we właściwym porządku. Złośliwi mogliby twierdzić, że to dobra mina do złej gry, jednak to właśnie po ekspresji rapera można było wywnioskować, że w każdy występ wczuwa się w stu procentach.
Stalley jest ciekawą postacią – w tym roku skończy 33 lata, a nadal bliżej mu do freshmana, niż do weterana rapowej sceny. Co prawda debiutował dopiero w 2008 roku, wypuszczając podziemny mixtape „Goin’ Ape”, jednak do tej pory doczekaliśmy się od niego już 5 mixtape’ów, jednej EPki i debiutanckiego albumu. Poza tym miał jeszcze udział w trzech kompilacjach swojej wytwórni. Jak widać – nie próżnuje. To samo można powiedzieć o jego pierwszym show w Polsce. Widać, że rap to jego życie, podczas występu nie zachowywał się jak gwiazda, ani nie wydziwiał. Nie mają tutaj znaczenia jego powszechnie znane zamiłowania do luksusów – ubrania, błyskotki i drogie samochody. To dalej kawał tzw. prawdziwego rapu, który buja na koncertach i jednocześnie umila czas w spokojniejsze dni.
Europejska trasa rapera ma na celu promocję jego debiutanckiego albumu pt. Ohio, wydanego w zeszłym roku za pośrednictwem Maybach Music Group. Nie dziwi więc, że to właśnie ten materiał przeważał w koncertowej trackliście. I bardzo dobrze, bowiem można znaleźć tam niejeden przebój z mocnym potencjałem do grania na żywo. Mowa tu o otwierającym (prawie) występ „Jackin’ Chevys”, a także „Boomin’”, i szczególnie „Always Into Something”. Nie zabrakło też bardziej znanych numerów ze starszych wydawnictw, wśród których najbarwniejszymi były hitowy „Hammers & Vogues” i chilloutowy „Swangin”. Elementem zaskoczenia było użyczenie kilku znanych i lubianych kawałków kolegów po fachu, jak „Man of the Year” Schoolboy’a Q, czy „M.A.A.D City” Kendricka Lamara (które, jak wydawało się z początku, wywołały większe poruszenie niż sam autorski materiał, jednak na szczęście szybko się to zmieniło). Atmosferę podkręciło kilka fajnych zabiegów scenicznych, takich jak niezawodny powrót na scenę czy kilka innych, których nie będę zdradzał, na wypadek jakby ktoś miał zamiar wybrać się kiedyś na koncert tego pana (co oczywiście serdecznie polecam).
Nie pozostaje nic innego, jak zachęcić wszystkich fanów rapu (ale nie tylko!) do sprawdzenia zeszłorocznej, mocnej pozycji, jaką definitywnie jest „Ohio” od Stalley’a. No, może jeszcze tylko trzymać kciuki, aby godne uwagi koncerty spotykały się z należytym zainteresowaniem.Galeria:
Stalley w Katowicach
W przewie między supportami, a głównym show, można było usłyszeć sarkastyczne rozmowy na temat ilości osób, jakoby sam Stalley miał wyśmiać sytuację i wcale nie pojawić się na scenie (swoją drogą – kto wpadł na pomysł, żeby przerwę przed głównym występem wypełnić ciszą?!). Ryzyko było o tyle większe, że właśnie w Katowicach zaczynała się jego trasa, co mogłoby nienajlepiej wpłynąć nie tylko na wizerunek polskiej, ale też i europejskiej publiczności. Na szczęście stało się inaczej, a sam raper zdawał się nie przejmować takim obrotem spraw. Mało tego, niejednokrotnie podkreślał swój pozytywny stosunek do publiki, a cały koncert przebiegł we właściwym porządku. Złośliwi mogliby twierdzić, że to dobra mina do złej gry, jednak to właśnie po ekspresji rapera można było wywnioskować, że w każdy występ wczuwa się w stu procentach.
Stalley jest ciekawą postacią – w tym roku skończy 33 lata, a nadal bliżej mu do freshmana, niż do weterana rapowej sceny. Co prawda debiutował dopiero w 2008 roku, wypuszczając podziemny mixtape „Goin’ Ape”, jednak do tej pory doczekaliśmy się od niego już 5 mixtape’ów, jednej EPki i debiutanckiego albumu. Poza tym miał jeszcze udział w trzech kompilacjach swojej wytwórni. Jak widać – nie próżnuje. To samo można powiedzieć o jego pierwszym show w Polsce. Widać, że rap to jego życie, podczas występu nie zachowywał się jak gwiazda, ani nie wydziwiał. Nie mają tutaj znaczenia jego powszechnie znane zamiłowania do luksusów – ubrania, błyskotki i drogie samochody. To dalej kawał tzw. prawdziwego rapu, który buja na koncertach i jednocześnie umila czas w spokojniejsze dni.
Europejska trasa rapera ma na celu promocję jego debiutanckiego albumu pt. Ohio, wydanego w zeszłym roku za pośrednictwem Maybach Music Group. Nie dziwi więc, że to właśnie ten materiał przeważał w koncertowej trackliście. I bardzo dobrze, bowiem można znaleźć tam niejeden przebój z mocnym potencjałem do grania na żywo. Mowa tu o otwierającym (prawie) występ „Jackin’ Chevys”, a także „Boomin’”, i szczególnie „Always Into Something”. Nie zabrakło też bardziej znanych numerów ze starszych wydawnictw, wśród których najbarwniejszymi były hitowy „Hammers & Vogues” i chilloutowy „Swangin”. Elementem zaskoczenia było użyczenie kilku znanych i lubianych kawałków kolegów po fachu, jak „Man of the Year” Schoolboy’a Q, czy „M.A.A.D City” Kendricka Lamara (które, jak wydawało się z początku, wywołały większe poruszenie niż sam autorski materiał, jednak na szczęście szybko się to zmieniło). Atmosferę podkręciło kilka fajnych zabiegów scenicznych, takich jak niezawodny powrót na scenę czy kilka innych, których nie będę zdradzał, na wypadek jakby ktoś miał zamiar wybrać się kiedyś na koncert tego pana (co oczywiście serdecznie polecam).
Nie pozostaje nic innego, jak zachęcić wszystkich fanów rapu (ale nie tylko!) do sprawdzenia zeszłorocznej, mocnej pozycji, jaką definitywnie jest „Ohio” od Stalley’a. No, może jeszcze tylko trzymać kciuki, aby godne uwagi koncerty spotykały się z należytym zainteresowaniem.Galeria:
Stalley w Katowicach