Jan Paweł II na celowniku mordercy księdza Popiełuszki
Już w 1972 r., czyli sześć lat przed wyborem na Stolicę Piotrową, peerelowska Służba Bezpieczeństwa przewidywała, że kardynał Karol Wojtyła może zostać papieżem! - wynika z dokumentu, do którego dotarł "Wprost". To świadczy zarówno o rozległej wiedzy, jaką komunistyczna bezpieka zyskała na temat pozycji ówczesnego kardynała w hierarchii kościelnej, jak i o ogromnej skali inwigilacji jego osoby. Żagielowski vel Torano, Carmen i Ares to tylko niektóre pseudonimy agentów SB, którzy działali w otoczeniu Karola Wojtyły. Mimo że teczki dzisiejszego papieża zniknęły z archiwum, historykom z Instytutu Pamięci Narodowej udało się odtworzyć część ich zawartości. Dokumenty jednoznacznie wskazują, że papież był wnikliwie obserwowany przez bezpiekę od 1949 r. Permanentną inwigilacją Karola Wojtyły zajmowała się armia bezpieczniaków, wśród nich Grzegorz Piotrowski, późniejszy zabójca księdza Popiełuszki.
Akcja "Triangolo", czyli "romans papieŻa"
Najbardziej perfidną akcję, mającą doprowadzić do kompromitacji papieża lub umożliwić jego szantażowanie, przygotowała w 1983 r. osławiona sekcja D IV Departamentu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, ta sama, której funkcjonariusze zamordowali ks. Jerzego Popiełuszkę. Władze komunistyczne, które po ogłoszeniu stanu wojennego obawiały się wizyty Jana Pawła II, chciały mieć wpływ na to, co papież powie rodakom podczas pielgrzymki. Postanowiono więc uciec się do prowokacji. Akcję opatrzono kryptonimem "Triangolo", a jej przeprowadzenie powierzono późniejszemu mordercy ks. Popiełuszki, kapitanowi Grzegorzowi Piotrowskiemu. Te działania były tak bardzo zakonspirowane, że nie poinformowano o nich nawet kierownictwa krakowskiej Służby Bezpieczeństwa. Piotrowskiemu podczas prowokacji towarzyszyły dwie funkcjonariuszki, które poszły do mieszkania ks. Andrzeja Bardeckiego, przyjaciela papieża. Tam, udając przedstawicielki komitetu pomocy, oczarowały gosposię i wykorzystując jej nieuwagę, podrzuciły materiały mające w przyszłości posłużyć szantażowi. Były to sfabrykowane przez bezpiekę dzienniki Ireny Kinaszewskiej i jej korespondencja z Karolem Wojtyłą. Sama Kinaszewska, sekretarka w "Tygodniku Powszechnym", była dokumentalistką poczynań Karola Wojtyły, spisywała m.in. jego kazania. Właśnie jej zawdzięczamy wiele dokumentów, które zaginęłyby bezpowrotnie, gdyby nie ona.
Piotrowski, zachwycony udaną akcją, postanowił się zabawić z funkcjonariuszkami w hotelu Holiday Inn. Podczas libacji wpadł na pomysł, by wyruszyć na przejażdżkę. Nie zajechali daleko, rozbił auto niedaleko hotelu. Milicja, która przybyła na miejsce, stwierdziła, że kompletnie pijany kierowca jest funkcjonariuszem SB z Warszawy. Piotrowski trafił do szpitala, a wypadek zatuszowano. Akcja "Triangolo" spaliła jednak na panewce - ks. Bardecki znalazł fałszywki i je zniszczył.
Żagielowski usiłuje skompromitować Pedagoga
Nazwisko Wojtyły w aktach UB pojawia się okazjonalnie w 1946 r. w kontekście działalności organizacji samopomocy studenckiej Bratniak - dowiadujemy się m.in. od Marka Lasoty z krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Ten historyk pieczołowicie odtwarza zaginioną teczkę operacyjną ewidencji księdza Wojtyły. Nie były to jednak jeszcze donosy. Jednym z dokumentów jest lista działaczy, na której znalazło się nazwisko młodego kleryka. Poważniej zainteresowano się nim dopiero wtedy, gdy został wykładowcą w seminarium. Być może z tego powodu bezpieka obdarzyła Karola Wojtyłę w swoich tajnych dokumentach pseudonimem Pedagog.
Lasota ustalił, że pierwszy donos na Karola Wojtyłę napisano już w listopadzie 1949 r. Agent informował o kółku ministrantów, które na polecenie proboszcza parafii św. Floriana, prowadził młody wikary Karol Wojtyła. Kółko było uważane przez ubeków za rodzaj przedszkola Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, które niedługo później zostało rozwiązane przez władze. Agent donosił, że formy działalności kółka przypominają sposoby działania KSM. Donosiciel posługiwał się pseudonimem Żagielowski i był uważany przez UB za najcenniejsze źródło informacji dotyczących krakowskiego kościoła. Wbrew temu, co dotychczas publikowano, nie był to wysoki urzędnik kurii krakowskiej.
W rzeczywistości Żagielowski - ks. Władysław K. - rezydował w parafii św. Mikołaja i był osobą znaną w Krakowie. Świetnie wykształcony, studiował m.in. w Paryżu i Strasburgu, w czasie wojny był więziony przez hitlerowców. Cieszył się zaufaniem prymasa Wyszyńskiego. Choć do współpracy z UB został zmuszony szantażem, podjął ją chętnie, licząc, że pomoże mu to w kościelnej karierze. Władze komunistyczne miały bowiem pewien wpływ na nominacje w Kościele. Zgodnie z dekretem o obsadzaniu stanowisk kościelnych, musiały zaakceptować kandydatów na biskupów. Mogły blokować decyzje, dopóki na liście propozycji nie pojawiło się odpowiednie nazwisko. Nazwisko agenta Żagielowskiego nigdy jednak nie znalazło się na tym wykazie, co pozwala domniemywać, że w kurii domyślano się podwójnej roli, jaką mógł on odgrywać.
Władysław K. zmienił później pseudonim na Torano. Raporty, które pisał regularnie, były bardzo szczegółowe i bezpieka uważała je za bardzo wartościowe. K. zmarł w połowie lat 60. Nigdy potem w Krakowie służby specjalne nie pozyskały w środowisku duszpasterzy tak cennego agenta. Następca Torana, posługujący się pseudonimem Carmen, miał już zdecydowanie gorsze notowania. Słabe oceny zyskiwała też praca kolejnych agentów, posługujących się pseudonimami Honorata, Rosa, Kos i X.
Agent Ares doradza kardynałowi
W niektórych źródłach UB i SB pojawia się informacja, że 10 proc. księży było współpracownikami bezpieki. - Ta liczba jest prawdziwa, jeśli chodzi o tzw. werbunek. Współpraca to jednak zupełnie coś innego. Z dokumentów wynika, że większość zwerbowanych księży nigdy jej nie podjęła lub współpracowała niechętnie. Oceniam, że w archidiecezji krakowskiej liczba cennych agentów wśród księży to 10 osób - mówi Marek Lasota.
Jednym z najbardziej niebezpiecznych agentów działających na szkodę Kościoła wcale nie był ksiądz. Współpracownik SB o pseudonimie Ares był blisko związany z kurią krakowską i kancelarią Wojtyły. W odróżnieniu od Żagielowskiego, który miał status informatora, Ares był uważany za agenta wpływu - nie tylko donosił, ale i inicjował działania z inspiracji bezpieki. Ares doradzał kurii m.in. w sprawach finansowych. Nie ma wątpliwości, że Karol Wojtyła darzył go zaufaniem, a to sprawiało, że agent miał dobre kontakty ze środowiskami "Tygodnika Powszechnego", Znaku czy Klubu Inteligencji Katolickiej.
Kret SB w Watykanie?
Metody werbowania młodzieży, z którą współpracował Karol Wojtyła, były nieraz groteskowe. Bezpieka często posyłała w kopercie bilet do kina - i nic więcej. Jeśli zaciekawiona dziewczyna łapała się na haczyk, zwykle okazywało się, że na miejscu obok siedzi przystojny mężczyzna, oczywiście oficer służb. Mimo licznych niepowodzeń próby werbunku ponawiano po otrzymaniu przez Karola Wojtyłę w 1967 r. kapelusza kardynalskiego. Nominacja postawiła Wojtyłę w centrum zainteresowania SB. Liczne dokumenty wskazują na to, że usiłowano go poróżnić z prymasem Wyszyńskim. Te same dokumenty jednak jednoznacznie pokazują, że hierarchowie nie dali się skłócić.
W teczkach bezpieki znajduje się też sensacyjna notatka z 1972 r. Dzięki niej wiadomo, że już wtedy w środowiskach kościelnych rozważano ewentualność wyboru Karola Wojtyły na papieża, następcę schorowanego Pawła VI. Czy oznacza to, że polskie służby specjalne miały agenta w Watykanie? Jerzy Kochanowski, historyk, który badał akta NRD-owskiej Stasi, podaje, że w latach 60. i 70. informacji polskiemu MSW dostarczał za duże pieniądze papieski archiwista Eduardo Prettner-Cippico. Watykan zaś uchodził w bloku wschodnim za polską specjalność. W dokumentach dotychczas nie odnaleziono informacji potwierdzających domysły, jakoby współpracownikiem służb specjalnych był arcybiskup Juliusz Paetz, który służył w Watykanie trzem papieżom. Jan Paweł II mianował go metropolitą poznańskim. Paetz odszedł w atmosferze skandalu po oskarżeniach o molestowanie seksualne kleryków.
W 1976 r., po podróży kardynała Wojtyły do USA, SB odnotowała artykuł zamieszczony w "New York Timesie". Jego autor wymieniał Wojtyłę wśród dziesięciu najpoważniejszych kandydatów do schedy po Pawle VI. Bezpieka przypuszczała, że Wojtyła zostanie raczej mianowany szefem jednej z ważniejszych watykańskich kongregacji. Trudno jednak twierdzić, że wynik konklawe w 1978 r. był dla tajnych służb peerelowskich całkowitym zaskoczeniem.
Paparazzi z SB
Praca SB z tzw. źródłami osobowymi przynosiła na ogół mizerne rezultaty. Z tego powodu jej funkcjonariusze musieli sięgać po tzw. techniczne środki operacyjne. Wobec Karola Wojtyły zastosowano ich bardzo dużo. Pałac Arcybiskupi w Krakowie, szczególnie po remoncie w połowie lat 60., był dosłownie naszpikowany mikrofonami, czytano każdy skrawek papieru. Szczególnie trudne było jednak filmowanie i fotografowanie, określane w esbeckiej nomenklaturze jako PDF. Pałac jest bowiem położony przy placu, skąd trudno robić zdjęcia, nie zwracając na siebie uwagi. Wiadomo jednak, że punkty, z których za pomocą teleobiektywów dokumentowano to, co działo się w pałacu i w kurii, znajdowały się w ówczesnej Bibliotece Wojewódzkiej (dziś siedziba Papieskiej Akademii Teologicznej) oraz w filharmonii.
Wiele problemów stwarzało śledzenie Wojtyły, który w odróżnieniu od wielu innych biskupów był bardzo ruchliwym hierarchą. Nie tylko podróżował samochodem, ale też dużo spacerował, odwiedzając na przykład swoich znajomych w mieszkaniach. Często robił to o trudnych do przewidzenia porach, co nie pozwalało służbom nawet na chwilę wytchnienia. Do szewskiej pasji doprowadzały funkcjonariuszy SB turystyczne eskapady Karola Wojtyły. Dyskretna obserwacja hierarchy poruszającego się kajakiem czy wędrującego po górach była raczej niemożliwa. W archiwach zachowały się notatki z rozpaczliwymi prośbami do placówek terenowych, by przynajmniej odnotowywały, z kim Karol Wojtyła przebywa w schronisku górskim.
Korek, worek i rozporek
Ścisłe przestrzeganie zasad życia kapłańskiego było najlepszym sposobem uchronienia się duchownych przed prowokacjami służb specjalnych. Tę prostą metodę rygorystycznie stosował kardynał Wojtyła i zalecał ją księżom. W służbach najskuteczniejsze sposoby osaczania księży określano powiedzeniem: "Korek, worek i rozporek". Oznaczało to, że najczęściej wykorzystywanymi przez esbeków metodami było szantażowanie ujawnieniem nadużywania alkoholu, najdrobniejszych choćby oszustw finansowych albo tajonego zamiłowania do płci pięknej. Wojtyła powtarzał wielokrotnie, że "kto nie grzeszy w tych sprawach", nie musi się niczego obawiać.
Zainteresowanie Wojtyłą osiągnęło apogeum oczywiście po wybraniu go na papieża. Znalazł się on w centrum zainteresowania nie tylko polskiego MSW, ale służb całego bloku socjalistycznego. Wszystkie dokumenty dotyczące jego osoby polecono skopiować i wywieziono do Moskwy. Dotychczas w polskich archiwach nie natrafiono na najmniejszy ślad udziału polskich służb w przygotowaniach do zamachu dokonanego na placu św. Piotra 13 maja 1981 r. Nie potwierdziły się też domysły, że prowadzono przygotowania do zamachu na życie Jana Pawła II w czasie jego wizyty w ojczyźnie w 1983 r. Bezpieczniaków wyposażono natomiast wówczas w dziesiątki kamer. Dość powiedzieć, że SB uruchomiła specjalny... program telewizyjny dla najważniejszych osób w państwie. Transmitowano na tym kanale to, czego nie pokazywano w telewizji państwowej. Podobnie było w czasie następnych pielgrzymek. Odpowiedzi na wiele pytań, dotyczących choćby okoliczności wydarzeń z Ali Agcą w roli głównej, można zapewne znaleźć tylko na moskiewskiej Łubiance.
Akcja "Triangolo", czyli "romans papieŻa"
Najbardziej perfidną akcję, mającą doprowadzić do kompromitacji papieża lub umożliwić jego szantażowanie, przygotowała w 1983 r. osławiona sekcja D IV Departamentu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, ta sama, której funkcjonariusze zamordowali ks. Jerzego Popiełuszkę. Władze komunistyczne, które po ogłoszeniu stanu wojennego obawiały się wizyty Jana Pawła II, chciały mieć wpływ na to, co papież powie rodakom podczas pielgrzymki. Postanowiono więc uciec się do prowokacji. Akcję opatrzono kryptonimem "Triangolo", a jej przeprowadzenie powierzono późniejszemu mordercy ks. Popiełuszki, kapitanowi Grzegorzowi Piotrowskiemu. Te działania były tak bardzo zakonspirowane, że nie poinformowano o nich nawet kierownictwa krakowskiej Służby Bezpieczeństwa. Piotrowskiemu podczas prowokacji towarzyszyły dwie funkcjonariuszki, które poszły do mieszkania ks. Andrzeja Bardeckiego, przyjaciela papieża. Tam, udając przedstawicielki komitetu pomocy, oczarowały gosposię i wykorzystując jej nieuwagę, podrzuciły materiały mające w przyszłości posłużyć szantażowi. Były to sfabrykowane przez bezpiekę dzienniki Ireny Kinaszewskiej i jej korespondencja z Karolem Wojtyłą. Sama Kinaszewska, sekretarka w "Tygodniku Powszechnym", była dokumentalistką poczynań Karola Wojtyły, spisywała m.in. jego kazania. Właśnie jej zawdzięczamy wiele dokumentów, które zaginęłyby bezpowrotnie, gdyby nie ona.
Piotrowski, zachwycony udaną akcją, postanowił się zabawić z funkcjonariuszkami w hotelu Holiday Inn. Podczas libacji wpadł na pomysł, by wyruszyć na przejażdżkę. Nie zajechali daleko, rozbił auto niedaleko hotelu. Milicja, która przybyła na miejsce, stwierdziła, że kompletnie pijany kierowca jest funkcjonariuszem SB z Warszawy. Piotrowski trafił do szpitala, a wypadek zatuszowano. Akcja "Triangolo" spaliła jednak na panewce - ks. Bardecki znalazł fałszywki i je zniszczył.
Żagielowski usiłuje skompromitować Pedagoga
Nazwisko Wojtyły w aktach UB pojawia się okazjonalnie w 1946 r. w kontekście działalności organizacji samopomocy studenckiej Bratniak - dowiadujemy się m.in. od Marka Lasoty z krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Ten historyk pieczołowicie odtwarza zaginioną teczkę operacyjną ewidencji księdza Wojtyły. Nie były to jednak jeszcze donosy. Jednym z dokumentów jest lista działaczy, na której znalazło się nazwisko młodego kleryka. Poważniej zainteresowano się nim dopiero wtedy, gdy został wykładowcą w seminarium. Być może z tego powodu bezpieka obdarzyła Karola Wojtyłę w swoich tajnych dokumentach pseudonimem Pedagog.
Lasota ustalił, że pierwszy donos na Karola Wojtyłę napisano już w listopadzie 1949 r. Agent informował o kółku ministrantów, które na polecenie proboszcza parafii św. Floriana, prowadził młody wikary Karol Wojtyła. Kółko było uważane przez ubeków za rodzaj przedszkola Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, które niedługo później zostało rozwiązane przez władze. Agent donosił, że formy działalności kółka przypominają sposoby działania KSM. Donosiciel posługiwał się pseudonimem Żagielowski i był uważany przez UB za najcenniejsze źródło informacji dotyczących krakowskiego kościoła. Wbrew temu, co dotychczas publikowano, nie był to wysoki urzędnik kurii krakowskiej.
W rzeczywistości Żagielowski - ks. Władysław K. - rezydował w parafii św. Mikołaja i był osobą znaną w Krakowie. Świetnie wykształcony, studiował m.in. w Paryżu i Strasburgu, w czasie wojny był więziony przez hitlerowców. Cieszył się zaufaniem prymasa Wyszyńskiego. Choć do współpracy z UB został zmuszony szantażem, podjął ją chętnie, licząc, że pomoże mu to w kościelnej karierze. Władze komunistyczne miały bowiem pewien wpływ na nominacje w Kościele. Zgodnie z dekretem o obsadzaniu stanowisk kościelnych, musiały zaakceptować kandydatów na biskupów. Mogły blokować decyzje, dopóki na liście propozycji nie pojawiło się odpowiednie nazwisko. Nazwisko agenta Żagielowskiego nigdy jednak nie znalazło się na tym wykazie, co pozwala domniemywać, że w kurii domyślano się podwójnej roli, jaką mógł on odgrywać.
Władysław K. zmienił później pseudonim na Torano. Raporty, które pisał regularnie, były bardzo szczegółowe i bezpieka uważała je za bardzo wartościowe. K. zmarł w połowie lat 60. Nigdy potem w Krakowie służby specjalne nie pozyskały w środowisku duszpasterzy tak cennego agenta. Następca Torana, posługujący się pseudonimem Carmen, miał już zdecydowanie gorsze notowania. Słabe oceny zyskiwała też praca kolejnych agentów, posługujących się pseudonimami Honorata, Rosa, Kos i X.
Agent Ares doradza kardynałowi
W niektórych źródłach UB i SB pojawia się informacja, że 10 proc. księży było współpracownikami bezpieki. - Ta liczba jest prawdziwa, jeśli chodzi o tzw. werbunek. Współpraca to jednak zupełnie coś innego. Z dokumentów wynika, że większość zwerbowanych księży nigdy jej nie podjęła lub współpracowała niechętnie. Oceniam, że w archidiecezji krakowskiej liczba cennych agentów wśród księży to 10 osób - mówi Marek Lasota.
Jednym z najbardziej niebezpiecznych agentów działających na szkodę Kościoła wcale nie był ksiądz. Współpracownik SB o pseudonimie Ares był blisko związany z kurią krakowską i kancelarią Wojtyły. W odróżnieniu od Żagielowskiego, który miał status informatora, Ares był uważany za agenta wpływu - nie tylko donosił, ale i inicjował działania z inspiracji bezpieki. Ares doradzał kurii m.in. w sprawach finansowych. Nie ma wątpliwości, że Karol Wojtyła darzył go zaufaniem, a to sprawiało, że agent miał dobre kontakty ze środowiskami "Tygodnika Powszechnego", Znaku czy Klubu Inteligencji Katolickiej.
Kret SB w Watykanie?
Metody werbowania młodzieży, z którą współpracował Karol Wojtyła, były nieraz groteskowe. Bezpieka często posyłała w kopercie bilet do kina - i nic więcej. Jeśli zaciekawiona dziewczyna łapała się na haczyk, zwykle okazywało się, że na miejscu obok siedzi przystojny mężczyzna, oczywiście oficer służb. Mimo licznych niepowodzeń próby werbunku ponawiano po otrzymaniu przez Karola Wojtyłę w 1967 r. kapelusza kardynalskiego. Nominacja postawiła Wojtyłę w centrum zainteresowania SB. Liczne dokumenty wskazują na to, że usiłowano go poróżnić z prymasem Wyszyńskim. Te same dokumenty jednak jednoznacznie pokazują, że hierarchowie nie dali się skłócić.
W teczkach bezpieki znajduje się też sensacyjna notatka z 1972 r. Dzięki niej wiadomo, że już wtedy w środowiskach kościelnych rozważano ewentualność wyboru Karola Wojtyły na papieża, następcę schorowanego Pawła VI. Czy oznacza to, że polskie służby specjalne miały agenta w Watykanie? Jerzy Kochanowski, historyk, który badał akta NRD-owskiej Stasi, podaje, że w latach 60. i 70. informacji polskiemu MSW dostarczał za duże pieniądze papieski archiwista Eduardo Prettner-Cippico. Watykan zaś uchodził w bloku wschodnim za polską specjalność. W dokumentach dotychczas nie odnaleziono informacji potwierdzających domysły, jakoby współpracownikiem służb specjalnych był arcybiskup Juliusz Paetz, który służył w Watykanie trzem papieżom. Jan Paweł II mianował go metropolitą poznańskim. Paetz odszedł w atmosferze skandalu po oskarżeniach o molestowanie seksualne kleryków.
W 1976 r., po podróży kardynała Wojtyły do USA, SB odnotowała artykuł zamieszczony w "New York Timesie". Jego autor wymieniał Wojtyłę wśród dziesięciu najpoważniejszych kandydatów do schedy po Pawle VI. Bezpieka przypuszczała, że Wojtyła zostanie raczej mianowany szefem jednej z ważniejszych watykańskich kongregacji. Trudno jednak twierdzić, że wynik konklawe w 1978 r. był dla tajnych służb peerelowskich całkowitym zaskoczeniem.
Paparazzi z SB
Praca SB z tzw. źródłami osobowymi przynosiła na ogół mizerne rezultaty. Z tego powodu jej funkcjonariusze musieli sięgać po tzw. techniczne środki operacyjne. Wobec Karola Wojtyły zastosowano ich bardzo dużo. Pałac Arcybiskupi w Krakowie, szczególnie po remoncie w połowie lat 60., był dosłownie naszpikowany mikrofonami, czytano każdy skrawek papieru. Szczególnie trudne było jednak filmowanie i fotografowanie, określane w esbeckiej nomenklaturze jako PDF. Pałac jest bowiem położony przy placu, skąd trudno robić zdjęcia, nie zwracając na siebie uwagi. Wiadomo jednak, że punkty, z których za pomocą teleobiektywów dokumentowano to, co działo się w pałacu i w kurii, znajdowały się w ówczesnej Bibliotece Wojewódzkiej (dziś siedziba Papieskiej Akademii Teologicznej) oraz w filharmonii.
Wiele problemów stwarzało śledzenie Wojtyły, który w odróżnieniu od wielu innych biskupów był bardzo ruchliwym hierarchą. Nie tylko podróżował samochodem, ale też dużo spacerował, odwiedzając na przykład swoich znajomych w mieszkaniach. Często robił to o trudnych do przewidzenia porach, co nie pozwalało służbom nawet na chwilę wytchnienia. Do szewskiej pasji doprowadzały funkcjonariuszy SB turystyczne eskapady Karola Wojtyły. Dyskretna obserwacja hierarchy poruszającego się kajakiem czy wędrującego po górach była raczej niemożliwa. W archiwach zachowały się notatki z rozpaczliwymi prośbami do placówek terenowych, by przynajmniej odnotowywały, z kim Karol Wojtyła przebywa w schronisku górskim.
Korek, worek i rozporek
Ścisłe przestrzeganie zasad życia kapłańskiego było najlepszym sposobem uchronienia się duchownych przed prowokacjami służb specjalnych. Tę prostą metodę rygorystycznie stosował kardynał Wojtyła i zalecał ją księżom. W służbach najskuteczniejsze sposoby osaczania księży określano powiedzeniem: "Korek, worek i rozporek". Oznaczało to, że najczęściej wykorzystywanymi przez esbeków metodami było szantażowanie ujawnieniem nadużywania alkoholu, najdrobniejszych choćby oszustw finansowych albo tajonego zamiłowania do płci pięknej. Wojtyła powtarzał wielokrotnie, że "kto nie grzeszy w tych sprawach", nie musi się niczego obawiać.
Zainteresowanie Wojtyłą osiągnęło apogeum oczywiście po wybraniu go na papieża. Znalazł się on w centrum zainteresowania nie tylko polskiego MSW, ale służb całego bloku socjalistycznego. Wszystkie dokumenty dotyczące jego osoby polecono skopiować i wywieziono do Moskwy. Dotychczas w polskich archiwach nie natrafiono na najmniejszy ślad udziału polskich służb w przygotowaniach do zamachu dokonanego na placu św. Piotra 13 maja 1981 r. Nie potwierdziły się też domysły, że prowadzono przygotowania do zamachu na życie Jana Pawła II w czasie jego wizyty w ojczyźnie w 1983 r. Bezpieczniaków wyposażono natomiast wówczas w dziesiątki kamer. Dość powiedzieć, że SB uruchomiła specjalny... program telewizyjny dla najważniejszych osób w państwie. Transmitowano na tym kanale to, czego nie pokazywano w telewizji państwowej. Podobnie było w czasie następnych pielgrzymek. Odpowiedzi na wiele pytań, dotyczących choćby okoliczności wydarzeń z Ali Agcą w roli głównej, można zapewne znaleźć tylko na moskiewskiej Łubiance.
Więcej możesz przeczytać w 42/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.