To nie była debata tytanów. To nie był spór wielkich liderów. To nie był pojedynek przywódczyń dwóch obozów politycznych. To potyczka kobiet, które walczą o swoją wiarygodność.
Debata była historyczna. Pierwszy raz starły się dwie kobiety walczące o fotel premiera. Pierwszy raz zmierzyły się ze sobą osoby, które nie zdobyły władzy w swoich partiach. Pierwszy raz wreszcie stanęły naprzeciwko siebie kandydatki, które na szeroką polityczną wodę wrzucili partyjni liderzy.
Od początku w znacznie gorszej sytuacji była obecna premier Ewa Kopacz. Ma za sobą rok nieudolnych rządów w dużej mierze polegających na zarządzaniu kryzysem. Jej konto obciąża seria wpadek i lapsusów, które stały się powodem fali drwin w Internecie. Jej jedyną silną kartą mogło być doświadczenie w rządzeniu. Sięganie jednak po ten atut było o tyle niebezpieczne, że Kopacz w dużej mierze odpowiada za fatalny stan służby zdrowia oraz za kłamstwa w sprawie wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Aby wygrać musiała być więc ofensywna.
W tej sytuacji Beata Szydło miała więc sytuację luksusową. Żadnych obciążeń historycznych. Niezłe sondaże – własne i partii oraz rozpędzona machina wyborcza Prawa i Sprawiedliwości. Dodatkową energię – co było widoczne – dawała jej seria spotkań z wyborcami i świetne wyczucie nastrojów społecznych. Wystarczającym celem tej debaty dla Szydło było więc – nie przegrać.
I nie przegrała. Może nawet delikatnie wygrała. Jej opanowanie i kontakt z obywatelami przydały się zwłaszcza w dwóch momentach – gdy Ewa Kopacz próbowała wejść w spór o słowa Jarosława Kaczyńskiego oraz kiedy obecna premier starała się przekonać widzów, że rządy PiS będą oznaczać kompromitację w Europie. Odpowiedź kandydatki PiS – spokojna i wyważona – zbijała te ataki. Szydło mówiła, że Polacy mają dość partyjnych gierek, a polscy politycy powinni odpowiadać wyłącznie przed obywatelami swojego kraju. To było chyba najbardziej celne trafienie tej debaty.
Ewa Kopacz nie odrobiła chyba tych strat celnym spostrzeżeniem o tym, że skutkiem cofnięcia reformy sześciolatków byłby wielki chaos w szkołach. Obecna premier choć miała rację, nie była w stanie jasno wytłumaczyć dlaczego taki ruch nowego rządu będzie powodował lukę jednego rocznika w szkołach.
W tej debacie najważniejsza była jednak wiarygodność. Starającej się panować nad nerwami i zmęczonej Ewie Kopacz zdecydowanie jej brakowało. Miała w sobie wiele z polityka przegranego – niedopracowany strój, zaczepne odpowiedzi, przerywanie kwestii rywalki. W kontraście z nią Beata Szydło – uśmiechnięta, opanowana, merytoryczna – wyglądała bardziej wiarygodnie. Wyglądała na osobę idącą po władzę
Od początku w znacznie gorszej sytuacji była obecna premier Ewa Kopacz. Ma za sobą rok nieudolnych rządów w dużej mierze polegających na zarządzaniu kryzysem. Jej konto obciąża seria wpadek i lapsusów, które stały się powodem fali drwin w Internecie. Jej jedyną silną kartą mogło być doświadczenie w rządzeniu. Sięganie jednak po ten atut było o tyle niebezpieczne, że Kopacz w dużej mierze odpowiada za fatalny stan służby zdrowia oraz za kłamstwa w sprawie wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Aby wygrać musiała być więc ofensywna.
W tej sytuacji Beata Szydło miała więc sytuację luksusową. Żadnych obciążeń historycznych. Niezłe sondaże – własne i partii oraz rozpędzona machina wyborcza Prawa i Sprawiedliwości. Dodatkową energię – co było widoczne – dawała jej seria spotkań z wyborcami i świetne wyczucie nastrojów społecznych. Wystarczającym celem tej debaty dla Szydło było więc – nie przegrać.
I nie przegrała. Może nawet delikatnie wygrała. Jej opanowanie i kontakt z obywatelami przydały się zwłaszcza w dwóch momentach – gdy Ewa Kopacz próbowała wejść w spór o słowa Jarosława Kaczyńskiego oraz kiedy obecna premier starała się przekonać widzów, że rządy PiS będą oznaczać kompromitację w Europie. Odpowiedź kandydatki PiS – spokojna i wyważona – zbijała te ataki. Szydło mówiła, że Polacy mają dość partyjnych gierek, a polscy politycy powinni odpowiadać wyłącznie przed obywatelami swojego kraju. To było chyba najbardziej celne trafienie tej debaty.
Ewa Kopacz nie odrobiła chyba tych strat celnym spostrzeżeniem o tym, że skutkiem cofnięcia reformy sześciolatków byłby wielki chaos w szkołach. Obecna premier choć miała rację, nie była w stanie jasno wytłumaczyć dlaczego taki ruch nowego rządu będzie powodował lukę jednego rocznika w szkołach.
W tej debacie najważniejsza była jednak wiarygodność. Starającej się panować nad nerwami i zmęczonej Ewie Kopacz zdecydowanie jej brakowało. Miała w sobie wiele z polityka przegranego – niedopracowany strój, zaczepne odpowiedzi, przerywanie kwestii rywalki. W kontraście z nią Beata Szydło – uśmiechnięta, opanowana, merytoryczna – wyglądała bardziej wiarygodnie. Wyglądała na osobę idącą po władzę
Ankieta:
Kto zaprezentował się lepiej podczas debaty?