Historia zawsze bywa ironiczna. Gdy w listopadzie 2012 r. Grzegorz Hajdarowicz pod absurdalnymi zarzutami nierzetelności wyrzucał moich kolegów i mnie z „Rzeczpospolitej”, wydawało się, że uzyskuje przychylność władzy, która wówczas wydawała się niezniszczalna.
Można się domyślać, że robienie geszeftów z politykami Platformy utrudniała mu krytyczna wobec poczynań rządu gazeta. Gdy później dodatkowo niszczył najbardziej poczytny w Polsce tygodnik „Uważam Rze” można było nabrać przekonania, że nie chodziło wówczas o rozliczenie osób odpowiedzialnych za tekst „Trotyl na wraku tupolewa”, ale o dławienie wolności wypowiedzi. Wtedy Grzegorz Hajdarowicz, choć z tytułem Hieny Roku na koncie, zdawał się tryumfować.
Szybko jednak okazało się, że właściciel „Rzeczpospolitej” stał się dla ówczesnej władzy obciążeniem. Wielu polityków PO wstydziło się pokazywać z nim publicznie, a na dodatek akcja Hajdarowicza skończyła się powstaniem szeregu mediów nie tylko krytycznych wobec rządu, ale też zupełnie wobec niego niezależnych. To ujawniane przez nie informacje ostatecznie doprowadziły kompromitacji władzy i przegrania przez nią wyborów. Kryzys wywołany przez Hajdarowicza przyniósł więc zaprzyjaźnionym z nim politykom katastrofę. Można powiedzieć, że pod ustępującą dziś ekipę rządzącą podłożył on bombę z opóźnionym zapłonem.
Dodatkowo wydawca „Rzeczpospolitej” zaczął seryjnie przegrywać procesy. Wygrali z nim Paweł Lisicki, Cezary Gmyz, tygodnik „W Sieci” (o nazwę). W ubiegłym tygodniu Hajdarowicz przegrał w sądzie także ze mną. Choć proces dotyczył wyłącznie wypłaty należnej odprawy, to jednak sędzia znacznie wykroczyła poza ramy pozwu. Stwierdziła jasno, że nieuzasadnione są twierdzenia Hajdarowicza jakoby artykuł „Trotyl na wraku tupolewa” nie został odpowiednio zweryfikowany. To jasna sugestia, że zwalniając dziennikarzy Hajdarowicz nie kierował się względami merytorycznymi, a zupełnie innymi. Prawdopodobnie politycznymi.
W ten sposób w rękach Hajdarowicza eksplodowała kolejna bomba, bo wyrok przypomniał nowej władzy kim jest człowiek, który przejął „Rzeczpospolitą”. Jaka była jego rola w ograniczaniu wolności wypowiedzi. Politycy PiS otwarcie śmieją się z Hajdarowicza, bo wiedzą jak bardzo zależy mu na kontaktach z nimi.
Szybko jednak okazało się, że właściciel „Rzeczpospolitej” stał się dla ówczesnej władzy obciążeniem. Wielu polityków PO wstydziło się pokazywać z nim publicznie, a na dodatek akcja Hajdarowicza skończyła się powstaniem szeregu mediów nie tylko krytycznych wobec rządu, ale też zupełnie wobec niego niezależnych. To ujawniane przez nie informacje ostatecznie doprowadziły kompromitacji władzy i przegrania przez nią wyborów. Kryzys wywołany przez Hajdarowicza przyniósł więc zaprzyjaźnionym z nim politykom katastrofę. Można powiedzieć, że pod ustępującą dziś ekipę rządzącą podłożył on bombę z opóźnionym zapłonem.
Dodatkowo wydawca „Rzeczpospolitej” zaczął seryjnie przegrywać procesy. Wygrali z nim Paweł Lisicki, Cezary Gmyz, tygodnik „W Sieci” (o nazwę). W ubiegłym tygodniu Hajdarowicz przegrał w sądzie także ze mną. Choć proces dotyczył wyłącznie wypłaty należnej odprawy, to jednak sędzia znacznie wykroczyła poza ramy pozwu. Stwierdziła jasno, że nieuzasadnione są twierdzenia Hajdarowicza jakoby artykuł „Trotyl na wraku tupolewa” nie został odpowiednio zweryfikowany. To jasna sugestia, że zwalniając dziennikarzy Hajdarowicz nie kierował się względami merytorycznymi, a zupełnie innymi. Prawdopodobnie politycznymi.
W ten sposób w rękach Hajdarowicza eksplodowała kolejna bomba, bo wyrok przypomniał nowej władzy kim jest człowiek, który przejął „Rzeczpospolitą”. Jaka była jego rola w ograniczaniu wolności wypowiedzi. Politycy PiS otwarcie śmieją się z Hajdarowicza, bo wiedzą jak bardzo zależy mu na kontaktach z nimi.