Krwawymi jatkami podczas tłumienia powstania warszawskiego wsławili się podwładni Oskara Dirlewangera.
Krwawymi jatkami podczas tłumienia powstania warszawskiego wsławili się podwładni Oskara Dirlewangera
Hitlerowskich zbrodniarzy wojennych uczciły polskie i niemieckie władze, przedstawiciele Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, kombatanci, dostojnicy Kościoła, samorządowcy, policja, wojsko i harcerze. Oddali im hołd na cmentarzu mauzoleum w Nadolicach Wielkich niedaleko Wrocławia (pisaliśmy o tym w numerze 4. - "Polska czci SS"). Nad grobami oprawców i zbrodniarzy wojennych powiewają polskie i niemieckie flagi, a cmentarz jest utrzymywany m.in. z pieniędzy polskiego podatnika. Park Pokoju w Nadolicach miał być symbolem polsko-niemieckiego pojednania, a stał się wielką kompromitacją. Dziennikarze "Wprost" ustalili, jak doszło do uhonorowania oprawców.
Kto leży na cmentarzu w Nadolicach?
Na nadolickiej nekropolii spoczywają m.in. żołnierze ukraińskiej dywizji SS Galizien. To oni zapędzili do drewnianego kościoła mieszkańców Huty Pieniackiej na Wołyniu. Według zeznań naocznego świadka Stanisława Krawczyka, "SS-mani w śnieżnobiałych mundurach upychali ludzi między ławkami. Przechodzili i uderzali po głowach: trach, trach. Ogłuszeni padali pod ławki. Wówczas wganiano następnych. Trzy warstwy dygocących ciał". Potem esesmani podpalili kościół.
W Nadolicach spoczęli także żołnierze niemieckiej brygady SS Dirlewanger odpowiedzialni za wymordowanie 1500 mieszkańców Woli podczas powstania warszawskiego. Esesmanami dowodził Oskar Dirlewanger, którego podczas wojny wypuszczono z więzienia, żeby zorganizował frontową jednostkę złożoną z kryminalistów. Charles Sydnor Jr., amerykański historyk, w książce "Żołnierze zagłady" napisał, że podwładni Dirlewangera wsławili się m.in. krwawymi jatkami podczas tłumienia powstania warszawskiego. Hans von Krannhals, niemiecki historyk, w swej książce "Der Warschauer Auf-stand 1944" ("Powstanie warszawskie 1944") twierdził, że okrutne gwałty dokonywane na polskich kobietach przez ludzi Dirlewangera wywoływały wściekłość dowódców regularnej armii, którzy wysyłali protesty do swych zwierzchników w Berlinie.
W Nadolicach pochowano też wachmanów z obozu koncentracyjnego Auschwitz. Ober-scharführer Erich Seega z pułku SS Besslein (służyli w nim wartownicy z obozu koncentracyjnego Auschwitz) zginął 17 lutego 1945 r. w obleganym przez Sowietów Wrocławiu. Jest pochowany w bloku nr 4 nadolickiej nekropolii. W księdze cmentarnej obok jego nazwiska nie ma jednak stopnia wojskowego charakterystycznego dla formacji SS, tylko nazwa "Sturmann", oznaczająca zwykłego żołnierza. Równie trudno odnaleźć innych esesmanów. Niemcy o nazwiskach Greger, Seiffert i Sipl - upamiętnieni na tablicy "Zum Gedanken" (ku pamięci) - zostali pochowani jako zwykli żołnierze. Wszyscy trzej byli kolegami Seegi z pułku Besslein. Grób w Nadolicach ma jeszcze inny esesman z tego pułku, o nazwisku Piontek.
Cmentarz najwierniejszych z wiernych
Zdobyliśmy dowody, że w Nadolicach uroczyście upamiętniono zbrodniarzy wojennych. Może ich tam leżeć nawet kilka tysięcy. Na Śląsku od stycznia 1945 r. do końca wojny broniło się co najmniej kilkanaście tysięcy esesmanów. Większość z nich zginęła, bo Sowieci rzadko brali do niewoli esesmanów, zabijając ich na miejscu. W okolicach Wrocławia nie ma innego cmentarza, gdzie leżą Niemcy polegli w walkach o miasto, co oznacza, że spoczywają oni w Nadolicach.
Miesiąc przed zakończeniem wojny w pobliżu Jeleniej Góry wojska sowieckie rozbiły 18. Ochotniczą Dywizję Grenadierów Pancernych SS Horst Wessel. Składała się ona m.in. z węgierskich volksdeutschów, którzy brutalnie tłumili powstanie na Słowacji. W oblężonym od stycznia do maja 1945 r. Wrocławiu bronił się wspomniany już pułk SS Besslein i służący w nim wachmani z Auschwitz. Karol Jońca i Alfred Konieczny w wydanej w latach 60. monografii "Upadek Festung Breslau" wymieniają nazwiska byłych wartowników największego obozu zagłady, którzy polegli we Wrocławiu. O walczących w mieście esesmanach, pełniących funkcje policyjne wobec ludności niemieckiej, wspomina w swych "Kronikach dni oblężenia" Paul Peikert, proboszcz przedwojennego kościoła św. Maurycego.
Według Jońcy i Koniecznego, z zachowanych kartotek wojskowych wynika, że we Wrocławiu południowo-wschodniego odcinka twierdzy bronili esesmani z wielu rozbitych na froncie wschodnim jednostek. Także ze wspomnianej dywizji SS Galizien, która dokonała masakry Polaków we wsi Huta Pieniacka. W okolicach Wrocławia swój "szlak bojowy" kończyła też 35. dywizja policyjna SS oraz niedobitki dywizji SS złożonych z Węgrów, Litwinów, Łotyszy, Estończyków, Holendrów i Flamandów. Przed Sowietami na Śląsk uciekli również gestapowcy z Krakowa, Warszawy, Łodzi i Radomia.
Łatwowierność rady
W październiku 2002 r. nadolicki cmentarz zamieniono w mauzoleum, do którego ściągają wycieczki szkolne oraz turyści. Pochylają się nad grobami oprawców. Stało się tak wskutek łatwowierności Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Wiedza o tym, kto zginął w walkach na Dolnym Śląsku, jest powszechnie dostępna. Zanim otwarto mauzoleum, poświęcone przez metropolitę wrocławskiego, kardynała Henryka Gulbinowicza, rada miała obowiązek weryfikacji tożsamości żołnierzy pochowanych w Parku Pokoju. Gdyby ich identyfikacja okazała się niemożliwa, należało zrezygnować z oddawania im hołdu, a nie ryzykować uhonorowania członków zbrodniczej formacji.
Plany budowy na Śląsku jednego cmentarza dla poległych na tym terenie Niemców powstały po podpisaniu w 1991 r. traktatu między RP a RFN o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. Siedem lat później do Nadolic zaczęto zwozić szczątki z całego Śląska. Prace ekshumacyjne nadzorował Narodowy Niemiecki Związek Opieki nad Grobami Wojennymi, odpowiednik polskiej Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa (ROPWiM). Biorący udział w ekshumacjach pracownicy niemieckiego Związku Opieki nad Grobami Wojennymi, tak jak ich polscy koledzy, wiedzieli, że wśród odkrywanych szczątków są też prochy i kości esesmanów. Przy szczątkach znajdowano bowiem na przykład trupie czaszki z nierdzewnego metalu, które esesmani nosili na czapkach. Andrzej Przewoźnik, sekretarz ROPWiM, który brał udział w uroczystościach na cmentarzu mauzoleum, w odpowiedzi na nasze wątpliwości odpisał, że rada dostawała nazwiska ekshumowanych osób od niemieckiej Fundacji Pamięć, która w Polsce jest przedstawicielem Niemieckiego Związku Opieki nad Grobami Wojennymi. Jednak dane te rada weryfikowała jedynie pod kątem "nazwisk osób skazanych wyrokami sądowymi za popełnienie zbrodni wojennych. Osób takich nie odnaleziono". Oczywiście, że takich osób nie mogło być, bo esesmanów na początku 1945 r., zwłaszcza tych martwych, nikt nie sądził. Idąc tym tropem, Adolfa Hitlera też można pochować w Nadolicach z honorami, bo choć jest on zbrodniarzem wojennym, to przecież żaden sąd go za to nie skazał. Dalej Przewoźnik tłumaczy, że trzeba było pochować te szczątki, bo tak nakazuje konwencja genewska. Owszem, ale ta konwencja nie narzuca, aby na cmentarzu osób z formacji uznanych za zbrodnicze powiewała flaga państwowa, a podczas uroczystości grano hymn narodowy.
Park wstydu
Na nadolickim cmentarzu pochowano 12,5 tys. poległych Niemców, z czego ponad cztery tysiące to osoby nie zidentyfikowane. W tej ostatniej grupie może być najwięcej zbrodniarzy wojennych. Na cmentarzu jest jeszcze miejsce dla kolejnych czterech tysięcy szczątków, wciąż odnajdywanych w prowizorycznych grobach na Dolnym Śląsku. Cmentarz w Nadolicach jest jednym z czterech europejskich parków pokoju - obok francuskiego La Cambe w Normandii, węgierskiego Budaöurs niedaleko Budapesztu oraz rosyjskiej Sołogubowki w pobliżu Sankt Petersburga. Na wszystkich tych nekropoliach spoczywają żołnierze niemieccy, ale nie z jednostek uznanych przez prawo międzynarodowe za zbrodnicze. Cmentarze, na których pochowano esesmanów czy gestapowców (poza terytorium Niemiec), nie są objęte opieką państwa czy organizacji zajmujących się utrzymaniem grobów. Nie wiszą tam flagi państwowe i nie ma mowy o organizowaniu okolicznościowych uroczystości. Gdy w maju 1985 r. Ronald Reagan, ówczesny prezydent USA, złożył kwiaty na cmentarzu żołnierzy niemieckich w Bitburgu w Ardenach, wybuchł skandal. Okazało się bowiem, że leży tam kilku esesmanów. Administracja amerykańska wyraziła potem ubolewanie.
Sprawą zbrodniarzy wojennych uczczonych na nadolickiej nekropolii zajął się już wrocławski oddział Instytutu Pamięci Narodowej. Dr Krzysztof Szwagrzyk zapewnia, że o wynikach śledztwa będzie powiadomiona opinia publiczna. - Byliśmy bardzo dumni z tego, że właśnie u nas powstał jeden z parków pokoju. Teraz mamy ogromny problem - mówi Stefan Dębski, wójt gminy Czernica, na której terenie położona jest nekropolia.
- Otwarcie nekropolii w Nadolicach miało służyć pięknej idei pojednania, a wyszedł wstydliwy skandal - ocenia Stefan Bratkowski, publicysta, honorowy prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. - Powinny stamtąd zniknąć wszelkie oznaki, że nad cmentarzem trzymają pieczę polskie władze, powinna też zniknąć flaga niemiecka - mówi Bratkowski. Park Pokoju w Nadolicach powinien być przekształcony w zwyczajny cmentarz. Usunięcie symboli państwowych nie zmieni jednak faktu, że to w Polsce powstał swego rodzaju panteon zbrodniarzy wojennych.
Zdjęcie: SPGW/Reporter
Hitlerowskich zbrodniarzy wojennych uczciły polskie i niemieckie władze, przedstawiciele Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, kombatanci, dostojnicy Kościoła, samorządowcy, policja, wojsko i harcerze. Oddali im hołd na cmentarzu mauzoleum w Nadolicach Wielkich niedaleko Wrocławia (pisaliśmy o tym w numerze 4. - "Polska czci SS"). Nad grobami oprawców i zbrodniarzy wojennych powiewają polskie i niemieckie flagi, a cmentarz jest utrzymywany m.in. z pieniędzy polskiego podatnika. Park Pokoju w Nadolicach miał być symbolem polsko-niemieckiego pojednania, a stał się wielką kompromitacją. Dziennikarze "Wprost" ustalili, jak doszło do uhonorowania oprawców.
Kto leży na cmentarzu w Nadolicach?
Na nadolickiej nekropolii spoczywają m.in. żołnierze ukraińskiej dywizji SS Galizien. To oni zapędzili do drewnianego kościoła mieszkańców Huty Pieniackiej na Wołyniu. Według zeznań naocznego świadka Stanisława Krawczyka, "SS-mani w śnieżnobiałych mundurach upychali ludzi między ławkami. Przechodzili i uderzali po głowach: trach, trach. Ogłuszeni padali pod ławki. Wówczas wganiano następnych. Trzy warstwy dygocących ciał". Potem esesmani podpalili kościół.
W Nadolicach spoczęli także żołnierze niemieckiej brygady SS Dirlewanger odpowiedzialni za wymordowanie 1500 mieszkańców Woli podczas powstania warszawskiego. Esesmanami dowodził Oskar Dirlewanger, którego podczas wojny wypuszczono z więzienia, żeby zorganizował frontową jednostkę złożoną z kryminalistów. Charles Sydnor Jr., amerykański historyk, w książce "Żołnierze zagłady" napisał, że podwładni Dirlewangera wsławili się m.in. krwawymi jatkami podczas tłumienia powstania warszawskiego. Hans von Krannhals, niemiecki historyk, w swej książce "Der Warschauer Auf-stand 1944" ("Powstanie warszawskie 1944") twierdził, że okrutne gwałty dokonywane na polskich kobietach przez ludzi Dirlewangera wywoływały wściekłość dowódców regularnej armii, którzy wysyłali protesty do swych zwierzchników w Berlinie.
W Nadolicach pochowano też wachmanów z obozu koncentracyjnego Auschwitz. Ober-scharführer Erich Seega z pułku SS Besslein (służyli w nim wartownicy z obozu koncentracyjnego Auschwitz) zginął 17 lutego 1945 r. w obleganym przez Sowietów Wrocławiu. Jest pochowany w bloku nr 4 nadolickiej nekropolii. W księdze cmentarnej obok jego nazwiska nie ma jednak stopnia wojskowego charakterystycznego dla formacji SS, tylko nazwa "Sturmann", oznaczająca zwykłego żołnierza. Równie trudno odnaleźć innych esesmanów. Niemcy o nazwiskach Greger, Seiffert i Sipl - upamiętnieni na tablicy "Zum Gedanken" (ku pamięci) - zostali pochowani jako zwykli żołnierze. Wszyscy trzej byli kolegami Seegi z pułku Besslein. Grób w Nadolicach ma jeszcze inny esesman z tego pułku, o nazwisku Piontek.
Cmentarz najwierniejszych z wiernych
Zdobyliśmy dowody, że w Nadolicach uroczyście upamiętniono zbrodniarzy wojennych. Może ich tam leżeć nawet kilka tysięcy. Na Śląsku od stycznia 1945 r. do końca wojny broniło się co najmniej kilkanaście tysięcy esesmanów. Większość z nich zginęła, bo Sowieci rzadko brali do niewoli esesmanów, zabijając ich na miejscu. W okolicach Wrocławia nie ma innego cmentarza, gdzie leżą Niemcy polegli w walkach o miasto, co oznacza, że spoczywają oni w Nadolicach.
Miesiąc przed zakończeniem wojny w pobliżu Jeleniej Góry wojska sowieckie rozbiły 18. Ochotniczą Dywizję Grenadierów Pancernych SS Horst Wessel. Składała się ona m.in. z węgierskich volksdeutschów, którzy brutalnie tłumili powstanie na Słowacji. W oblężonym od stycznia do maja 1945 r. Wrocławiu bronił się wspomniany już pułk SS Besslein i służący w nim wachmani z Auschwitz. Karol Jońca i Alfred Konieczny w wydanej w latach 60. monografii "Upadek Festung Breslau" wymieniają nazwiska byłych wartowników największego obozu zagłady, którzy polegli we Wrocławiu. O walczących w mieście esesmanach, pełniących funkcje policyjne wobec ludności niemieckiej, wspomina w swych "Kronikach dni oblężenia" Paul Peikert, proboszcz przedwojennego kościoła św. Maurycego.
Według Jońcy i Koniecznego, z zachowanych kartotek wojskowych wynika, że we Wrocławiu południowo-wschodniego odcinka twierdzy bronili esesmani z wielu rozbitych na froncie wschodnim jednostek. Także ze wspomnianej dywizji SS Galizien, która dokonała masakry Polaków we wsi Huta Pieniacka. W okolicach Wrocławia swój "szlak bojowy" kończyła też 35. dywizja policyjna SS oraz niedobitki dywizji SS złożonych z Węgrów, Litwinów, Łotyszy, Estończyków, Holendrów i Flamandów. Przed Sowietami na Śląsk uciekli również gestapowcy z Krakowa, Warszawy, Łodzi i Radomia.
Łatwowierność rady
W październiku 2002 r. nadolicki cmentarz zamieniono w mauzoleum, do którego ściągają wycieczki szkolne oraz turyści. Pochylają się nad grobami oprawców. Stało się tak wskutek łatwowierności Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Wiedza o tym, kto zginął w walkach na Dolnym Śląsku, jest powszechnie dostępna. Zanim otwarto mauzoleum, poświęcone przez metropolitę wrocławskiego, kardynała Henryka Gulbinowicza, rada miała obowiązek weryfikacji tożsamości żołnierzy pochowanych w Parku Pokoju. Gdyby ich identyfikacja okazała się niemożliwa, należało zrezygnować z oddawania im hołdu, a nie ryzykować uhonorowania członków zbrodniczej formacji.
Plany budowy na Śląsku jednego cmentarza dla poległych na tym terenie Niemców powstały po podpisaniu w 1991 r. traktatu między RP a RFN o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. Siedem lat później do Nadolic zaczęto zwozić szczątki z całego Śląska. Prace ekshumacyjne nadzorował Narodowy Niemiecki Związek Opieki nad Grobami Wojennymi, odpowiednik polskiej Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa (ROPWiM). Biorący udział w ekshumacjach pracownicy niemieckiego Związku Opieki nad Grobami Wojennymi, tak jak ich polscy koledzy, wiedzieli, że wśród odkrywanych szczątków są też prochy i kości esesmanów. Przy szczątkach znajdowano bowiem na przykład trupie czaszki z nierdzewnego metalu, które esesmani nosili na czapkach. Andrzej Przewoźnik, sekretarz ROPWiM, który brał udział w uroczystościach na cmentarzu mauzoleum, w odpowiedzi na nasze wątpliwości odpisał, że rada dostawała nazwiska ekshumowanych osób od niemieckiej Fundacji Pamięć, która w Polsce jest przedstawicielem Niemieckiego Związku Opieki nad Grobami Wojennymi. Jednak dane te rada weryfikowała jedynie pod kątem "nazwisk osób skazanych wyrokami sądowymi za popełnienie zbrodni wojennych. Osób takich nie odnaleziono". Oczywiście, że takich osób nie mogło być, bo esesmanów na początku 1945 r., zwłaszcza tych martwych, nikt nie sądził. Idąc tym tropem, Adolfa Hitlera też można pochować w Nadolicach z honorami, bo choć jest on zbrodniarzem wojennym, to przecież żaden sąd go za to nie skazał. Dalej Przewoźnik tłumaczy, że trzeba było pochować te szczątki, bo tak nakazuje konwencja genewska. Owszem, ale ta konwencja nie narzuca, aby na cmentarzu osób z formacji uznanych za zbrodnicze powiewała flaga państwowa, a podczas uroczystości grano hymn narodowy.
Park wstydu
Na nadolickim cmentarzu pochowano 12,5 tys. poległych Niemców, z czego ponad cztery tysiące to osoby nie zidentyfikowane. W tej ostatniej grupie może być najwięcej zbrodniarzy wojennych. Na cmentarzu jest jeszcze miejsce dla kolejnych czterech tysięcy szczątków, wciąż odnajdywanych w prowizorycznych grobach na Dolnym Śląsku. Cmentarz w Nadolicach jest jednym z czterech europejskich parków pokoju - obok francuskiego La Cambe w Normandii, węgierskiego Budaöurs niedaleko Budapesztu oraz rosyjskiej Sołogubowki w pobliżu Sankt Petersburga. Na wszystkich tych nekropoliach spoczywają żołnierze niemieccy, ale nie z jednostek uznanych przez prawo międzynarodowe za zbrodnicze. Cmentarze, na których pochowano esesmanów czy gestapowców (poza terytorium Niemiec), nie są objęte opieką państwa czy organizacji zajmujących się utrzymaniem grobów. Nie wiszą tam flagi państwowe i nie ma mowy o organizowaniu okolicznościowych uroczystości. Gdy w maju 1985 r. Ronald Reagan, ówczesny prezydent USA, złożył kwiaty na cmentarzu żołnierzy niemieckich w Bitburgu w Ardenach, wybuchł skandal. Okazało się bowiem, że leży tam kilku esesmanów. Administracja amerykańska wyraziła potem ubolewanie.
Sprawą zbrodniarzy wojennych uczczonych na nadolickiej nekropolii zajął się już wrocławski oddział Instytutu Pamięci Narodowej. Dr Krzysztof Szwagrzyk zapewnia, że o wynikach śledztwa będzie powiadomiona opinia publiczna. - Byliśmy bardzo dumni z tego, że właśnie u nas powstał jeden z parków pokoju. Teraz mamy ogromny problem - mówi Stefan Dębski, wójt gminy Czernica, na której terenie położona jest nekropolia.
- Otwarcie nekropolii w Nadolicach miało służyć pięknej idei pojednania, a wyszedł wstydliwy skandal - ocenia Stefan Bratkowski, publicysta, honorowy prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. - Powinny stamtąd zniknąć wszelkie oznaki, że nad cmentarzem trzymają pieczę polskie władze, powinna też zniknąć flaga niemiecka - mówi Bratkowski. Park Pokoju w Nadolicach powinien być przekształcony w zwyczajny cmentarz. Usunięcie symboli państwowych nie zmieni jednak faktu, że to w Polsce powstał swego rodzaju panteon zbrodniarzy wojennych.
Zdjęcie: SPGW/Reporter
Więcej możesz przeczytać w 6/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.