Bush i Bałtowie popsuli w Rydze moskiewskie święto Putina Do niedawna zaproszenie do Moskwy skłaniało Łotyszy do zabrania z sobą ciepłych rzeczy na wypadek, gdyby wizyta przedłużyła się o kilkuletni pobyt na Łubiance lub przymusową wyprawę na Sybir. Dziś przyjęcie zaproszenia na uroczystości zakończenia wielkiej wojny ojczyźnianej w Moskwie przez Vairę Vike-Freibergę podzieliło mieszkańców Łotwy. Decyzję pani prezydent popiera prawie 50 proc. mieszkańców, ale w tym tylko 23 proc. rdzennych Łotyszy. Mówiąc krótko, przytłaczająca większość łotewskich Rosjan - stanowiących ponad 40 proc. ludności kraju - jest za, a przytłaczająca większość Łotyszy - przeciw.
Przeciwnicy zarzucają Vairze Vike-Freiberdze, że złamała solidarność państw bałtyckich. Do Moskwy nie pojedzie ani prezydent Litwy Valdas Adamkus, ani prezydent Estonii Arnold Ruutel. Dla mieszkańców tych państw 9 maja nie jest szczególnym powodem do świętowania. To nie tyle koniec dość łagodnie przebiegającej tam okupacji hitlerowskiej, ile początek nowej, znacznie tragiczniejszej okupacji sowieckiej. 9 maja przypomina o utracie państwowości, masowych deportacjach na Syberię oraz o dewastacji struktury ekonomicznej i społecznej krajów bałtyckich. Po 9 maja 1945 r. Litwa, Łotwa i Estonia - wcześniej tak zamożne i nowoczesne jak Dania czy Finlandia - zostały włożone do jednego worka z Kirgizją czy Armenią. Można powiedzieć, że Bałtowie byli największymi przegranymi II wojny światowej.
Dla rosyjskiego społeczeństwa mit wielkiej wojny ojczyźnianej to opowieść o wyzwoleniu Europy i powód do narodowej dumy. Pakt Ribbentrop-Mołotow z sierpnia 1939 r. nie był - zdaniem Rosjan - zaproszeniem Hitlera do wspólnego dzielenia Europy, lecz "mało znaczącym dokumentem", jak przypomniał niedawno prezydent Putin.
Szantaż
Masowe deportacje najbardziej twórczych warstw łotewskiego społeczeństwa, działania wojenne oraz egzekucje spowodowały kryzys demograficzny i degradację cywilizacyjną we wszystkich państwach nadbałtyckich. Najwyraźniej widać to na Łotwie. Przed wojną Łotysze stanowili 75 proc. ludności, obecnie stanowią zaledwie 57 proc. mieszkańców tego kraju. Rozmieszczenie w Bałtyckim Okręgu Wojskowym setek tysięcy sowieckich żołnierzy zapoczątkowało masowy napływ ludności rosyjskojęzycznej. Do tego dochodzi kwestia tzw. nieobywateli, czyli Rosjan, którzy nie przyjęli łotewskiego obywatelstwa. Decyzja prezydent Łotwy, by uczestniczyć w moskiewskich obchodach, jest w tym kontekście bardziej zrozumiała. Władimir Putin w dorocznym orędziu do narodu ogłosił doktrynę bezwzględnej obrony rosyjskich mniejszości poza granicami Federacji Rosyjskiej. A stosunki łotewsko-rosyjskie są nieustannie napięte, głównie ze względu na problem rzekomo prześladowanej mniejszości rosyjskojęzycznej. Nie bez znaczenia jest też zależność ekonomiczna Łotwy od Rosji. Regularne przerywanie dostaw rosyjskiej ropy do portu Ventspils, który stanowił główny port przeładunkowy rosyjskiej ropy w czasach ZSRR, to skuteczna forma szantażu, stosowana przez Moskwę. Na dodatek odwleka się podpisanie traktatu granicznego między Rosją a Łotwą, co destabilizuje międzynarodową pozycję Rygi. Jednym z podstawowych warunków członkostwa państw bałtyckich w UE było uregulowanie granic z Rosją. W zamian za wyjazd pani Vike-Freibergi do Moskwy Łotwa miała dostać traktat graniczny. Nie dostała, bo pani prezydent zepsuła Putinowi defiladę zwycięstwa.
Vaira Vike-Freiberga nie chce przyznać, że uległa szantażowi. W rozmowie z "Wprost" podkreśla, że jej obowiązkiem jako głowy państwa należącego do UE jest udział we wszystkich ważniejszych wydarzeniach, w których biorą udział przywódcy państw europejskich, aby wspólnie tworzyć historię nowej Europy, konstruować politykę zagraniczną UE. Pani prezydent zaraz po przyjęciu zaproszenia Putina napisała do przywódców krajów europejskich list, w którym zachęca do rozpoczęcia dyskusji na temat powojennej historii państw bałtyckich i potępienia zbrodni II wojny światowej, niezależnie od tego, kto ich dokonywał.
Konsekwencją listu było wezwanie do uznania faktu okupacji krajów bałtyckich przez ZSRR. 29 kwietnia Litwa, Łotwa i Estonia wezwały prezydenta Putina i rosyjską Dumę do naprawienia krzywd i szkód materialnych, które wyrządził komunistyczny reżim okupacyjny. Również łotewscy eurodeputowani wystąpili w Parlamencie Europejskim o uznanie faktu okupowania Łotwy przez ZSRR.
Bush i Bałtowie
7 maja do Rygi przyjechał prezydent George Bush. Wizyta miała udowodnić Rosjanom, że kraje bałtyckie mogą liczyć na poparcie Ameryki w procesie politycznej i ekonomicznej emancypacji od wpływów rosyjskich. W wigilię przyjazdu do Rygi Bush napisał do prezydent Łotwy list, w którym pierwszy raz w odniesieniu do powojennej historii państw bałtyckich użył słowa "okupacja". Ku wielkiemu zadowoleniu Bałtów powtórzył je sześciokrotnie podczas oficjalnych wystąpień w Rydze. Zgodził się z sugestiami swoich rozmówców, aby podczas spotkania z Putinem upomnieć się o interesy państw bałtyckich. Za Waszyngtonem musiały pójść władze UE, coraz bliższe zaakceptowaniu bałtyckiej wersji historii. O konieczności rozliczenia się z historią mówił niedawno Gźnter Verheugen. Takie stwierdzenie umożliwi Litwinom, Estończykom i Łotyszom ubieganie się o odszkodowania wojenne, a ZSRR sytuuje nie tylko w gronie członków koalicji antyhitlerowskiej, ale też przypomina o jego roli sojusznika Hitlera.
Różnica postaw prezydentów Łotwy, Litwy i Estonii oraz spór o udział Vairy Vike-Freibergi w obchodach moskiewskich i wreszcie wystosowana przez nią deklaracja - podjęta przez prezydenta USA - popsuły Putinowi święto. Zamiast sławić triumfy Armii Czerwonej i odsłaniać kolejne pomniki Stalina (m.in. w Kaliningradzie), rozpoczęły międzynarodową debatę na temat powojennej historii całego byłego bloku wschodniego. Oczekiwanym skutkiem takiej dyskusji powinno być przyznanie się przez Rosję jako spadkobiercę ZSRR do win i zbrodni popełnionych podczas wojny i w okresie dominacji sowieckiej. Z kolei udział w tej debacie prezydenta Busha daje gwarancję, iż nie będzie możliwe puszczenie bałtyckich postulatów mimo uszu.
Na ile daleka jest wciąż od tego Rosja, świadczy wypowiedź prezydenta Putina, który odpowiadając na wezwanie Bałtów do uznania faktu okupacji, stwierdził: "Sądzę, że ich celem jest zwrócenie na siebie uwagi, usprawiedliwienie nagannej, dyskryminacyjnej polityki rządów wobec znacznej części własnej, rosyjskojęzycznej ludności, przykrycie wstydu byłego kolaboracjonizmu". Zaś doradca Putina Siergiej Jastrzembski powiedział, że uznanie władzy sowieckiej za okupację podważa prawomocność władz, które podjęły decyzję o wystąpieniu z ZSRR w 1990 r., co prowadzi do wątpliwości co do legitymacji niepodległych Litwy, Łotwy i Estonii.
W połączeniu z serią wypowiedzi prezydenta Putina oraz głosami publicystów rosyjskich, którzy pozwalają sobie mówić o Polsce jako o "politycznym chuliganie" i "bękarcie Poczdamu", tworzy to obraz, na którego podstawie można z żalem stwierdzić, iż proces przewartościowania przez Rosjan - tych z Moskwy i tych z Rygi - wizji II wojny światowej nie jest tylko problemem historycznym. Coraz wyraźniej widać, że bez rewizji mitu wielkiej wojny ojczyźnianej nie ma szans na realne przemiany demokratyczne w Rosji.
Dla rosyjskiego społeczeństwa mit wielkiej wojny ojczyźnianej to opowieść o wyzwoleniu Europy i powód do narodowej dumy. Pakt Ribbentrop-Mołotow z sierpnia 1939 r. nie był - zdaniem Rosjan - zaproszeniem Hitlera do wspólnego dzielenia Europy, lecz "mało znaczącym dokumentem", jak przypomniał niedawno prezydent Putin.
Szantaż
Masowe deportacje najbardziej twórczych warstw łotewskiego społeczeństwa, działania wojenne oraz egzekucje spowodowały kryzys demograficzny i degradację cywilizacyjną we wszystkich państwach nadbałtyckich. Najwyraźniej widać to na Łotwie. Przed wojną Łotysze stanowili 75 proc. ludności, obecnie stanowią zaledwie 57 proc. mieszkańców tego kraju. Rozmieszczenie w Bałtyckim Okręgu Wojskowym setek tysięcy sowieckich żołnierzy zapoczątkowało masowy napływ ludności rosyjskojęzycznej. Do tego dochodzi kwestia tzw. nieobywateli, czyli Rosjan, którzy nie przyjęli łotewskiego obywatelstwa. Decyzja prezydent Łotwy, by uczestniczyć w moskiewskich obchodach, jest w tym kontekście bardziej zrozumiała. Władimir Putin w dorocznym orędziu do narodu ogłosił doktrynę bezwzględnej obrony rosyjskich mniejszości poza granicami Federacji Rosyjskiej. A stosunki łotewsko-rosyjskie są nieustannie napięte, głównie ze względu na problem rzekomo prześladowanej mniejszości rosyjskojęzycznej. Nie bez znaczenia jest też zależność ekonomiczna Łotwy od Rosji. Regularne przerywanie dostaw rosyjskiej ropy do portu Ventspils, który stanowił główny port przeładunkowy rosyjskiej ropy w czasach ZSRR, to skuteczna forma szantażu, stosowana przez Moskwę. Na dodatek odwleka się podpisanie traktatu granicznego między Rosją a Łotwą, co destabilizuje międzynarodową pozycję Rygi. Jednym z podstawowych warunków członkostwa państw bałtyckich w UE było uregulowanie granic z Rosją. W zamian za wyjazd pani Vike-Freibergi do Moskwy Łotwa miała dostać traktat graniczny. Nie dostała, bo pani prezydent zepsuła Putinowi defiladę zwycięstwa.
Vaira Vike-Freiberga nie chce przyznać, że uległa szantażowi. W rozmowie z "Wprost" podkreśla, że jej obowiązkiem jako głowy państwa należącego do UE jest udział we wszystkich ważniejszych wydarzeniach, w których biorą udział przywódcy państw europejskich, aby wspólnie tworzyć historię nowej Europy, konstruować politykę zagraniczną UE. Pani prezydent zaraz po przyjęciu zaproszenia Putina napisała do przywódców krajów europejskich list, w którym zachęca do rozpoczęcia dyskusji na temat powojennej historii państw bałtyckich i potępienia zbrodni II wojny światowej, niezależnie od tego, kto ich dokonywał.
Konsekwencją listu było wezwanie do uznania faktu okupacji krajów bałtyckich przez ZSRR. 29 kwietnia Litwa, Łotwa i Estonia wezwały prezydenta Putina i rosyjską Dumę do naprawienia krzywd i szkód materialnych, które wyrządził komunistyczny reżim okupacyjny. Również łotewscy eurodeputowani wystąpili w Parlamencie Europejskim o uznanie faktu okupowania Łotwy przez ZSRR.
Bush i Bałtowie
7 maja do Rygi przyjechał prezydent George Bush. Wizyta miała udowodnić Rosjanom, że kraje bałtyckie mogą liczyć na poparcie Ameryki w procesie politycznej i ekonomicznej emancypacji od wpływów rosyjskich. W wigilię przyjazdu do Rygi Bush napisał do prezydent Łotwy list, w którym pierwszy raz w odniesieniu do powojennej historii państw bałtyckich użył słowa "okupacja". Ku wielkiemu zadowoleniu Bałtów powtórzył je sześciokrotnie podczas oficjalnych wystąpień w Rydze. Zgodził się z sugestiami swoich rozmówców, aby podczas spotkania z Putinem upomnieć się o interesy państw bałtyckich. Za Waszyngtonem musiały pójść władze UE, coraz bliższe zaakceptowaniu bałtyckiej wersji historii. O konieczności rozliczenia się z historią mówił niedawno Gźnter Verheugen. Takie stwierdzenie umożliwi Litwinom, Estończykom i Łotyszom ubieganie się o odszkodowania wojenne, a ZSRR sytuuje nie tylko w gronie członków koalicji antyhitlerowskiej, ale też przypomina o jego roli sojusznika Hitlera.
Różnica postaw prezydentów Łotwy, Litwy i Estonii oraz spór o udział Vairy Vike-Freibergi w obchodach moskiewskich i wreszcie wystosowana przez nią deklaracja - podjęta przez prezydenta USA - popsuły Putinowi święto. Zamiast sławić triumfy Armii Czerwonej i odsłaniać kolejne pomniki Stalina (m.in. w Kaliningradzie), rozpoczęły międzynarodową debatę na temat powojennej historii całego byłego bloku wschodniego. Oczekiwanym skutkiem takiej dyskusji powinno być przyznanie się przez Rosję jako spadkobiercę ZSRR do win i zbrodni popełnionych podczas wojny i w okresie dominacji sowieckiej. Z kolei udział w tej debacie prezydenta Busha daje gwarancję, iż nie będzie możliwe puszczenie bałtyckich postulatów mimo uszu.
Na ile daleka jest wciąż od tego Rosja, świadczy wypowiedź prezydenta Putina, który odpowiadając na wezwanie Bałtów do uznania faktu okupacji, stwierdził: "Sądzę, że ich celem jest zwrócenie na siebie uwagi, usprawiedliwienie nagannej, dyskryminacyjnej polityki rządów wobec znacznej części własnej, rosyjskojęzycznej ludności, przykrycie wstydu byłego kolaboracjonizmu". Zaś doradca Putina Siergiej Jastrzembski powiedział, że uznanie władzy sowieckiej za okupację podważa prawomocność władz, które podjęły decyzję o wystąpieniu z ZSRR w 1990 r., co prowadzi do wątpliwości co do legitymacji niepodległych Litwy, Łotwy i Estonii.
W połączeniu z serią wypowiedzi prezydenta Putina oraz głosami publicystów rosyjskich, którzy pozwalają sobie mówić o Polsce jako o "politycznym chuliganie" i "bękarcie Poczdamu", tworzy to obraz, na którego podstawie można z żalem stwierdzić, iż proces przewartościowania przez Rosjan - tych z Moskwy i tych z Rygi - wizji II wojny światowej nie jest tylko problemem historycznym. Coraz wyraźniej widać, że bez rewizji mitu wielkiej wojny ojczyźnianej nie ma szans na realne przemiany demokratyczne w Rosji.
Więcej możesz przeczytać w 19/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.