Konkurs skoków na średniej skoczni w Lahti uprzytomnił mi, jak wielką, niestety, pożywką bywa sport dla szowinizmu. Oto jakiś młody kibic (bynajmniej nie skin) zachłystywał się, że "nareszcie dokopaliśmy Szwabom, że Schmitt dostał w d..., że Polak potrafi, że my, że za nasze krzywdy...".
Szowiniści są właściwie wszędzie tacy sami. Wygolony byczek z NPD, podpalający dom tureckich emigrantów czy tropiący "polskie świnie" na parkingach we wschodnich landach, to lustrzane odbicie naszego "prawdziwego Polaka", nienawidzącego Szkopów, Ruskich i Pepików, a słowo "Jude" traktującego jak najgorszy epitet. Ale naprawdę trzeba być niezłym megalomanem, aby się uważać za "prawdziwego Polaka" w kraju, przez który w trakcie tysiąclecia przetaczały się rzesze niemieckie, czeskie, tatarskie, szwedzkie, tureckie, rosyjskie i radzieckie (15 republik). I wszystkie pozostawiały tu swoje potomstwo. A żywioł żydowski? Mimo iż bardziej hermetyczny od innych mniejszości, też odcisnął tu swoje piętno. Kiedy na skutek zawieruch wojennych rzadko która polska rodzina sięga w udokumentowaną przeszłość dalej niż do piątego pokolenia, jakiż "prawdziwy Polak" może być pewien, że w jego żyłach nie płynie żydowska krew?
Nawet magnackie rody, bojąc się degeneracji, a częściej dla pomnożenia fortuny, przystawały po cichu na czasowy mezalians. Bankier Rotszyld (Rothschild) kupił sobie hrabiowski tytuł, żeniąc się z arystokratką. Musiał jednak przejść na katolicyzm. Po uroczystości, już na stopniach kościoła, Rotszyld przeżegnał się ostentacyjnie: "W imię Ojca i Syna..." - tu zawahał się. "Ojej! Jak się ten trzeci wspólnik nazywa?"
Śp. Sławomir Lindner, który dziesiątki pokoleń aktorskich szkolił w szermierce, opowiadał, jak w 1939 r. kapitulował jego oddział. Polscy oficerowie przedstawili się: "Major Winkler, kapitan Wagner, porucznik Lindner". Oficer niemiecki uśmiechnął się i również się przedstawił: "Hauptmann Wischnewski". A więc za rok, gdy znów będziemy oglądać skoki narciarskie, proponuję, by wszyscy prawdziwi Polacy zawołali: "Niech żyje Marcin Szmit! Es lebe Adam Mahlisch!".
Już chciałem się podpisać: Andreas Zaorfeld, ale przypomniałem sobie, że trener drużyny Suomi - prawdziwy Fin - nazywa się Kojonkoski, pozostanę więc przy tradycyjnym brzmieniu mego nazwiska.
Nawet magnackie rody, bojąc się degeneracji, a częściej dla pomnożenia fortuny, przystawały po cichu na czasowy mezalians. Bankier Rotszyld (Rothschild) kupił sobie hrabiowski tytuł, żeniąc się z arystokratką. Musiał jednak przejść na katolicyzm. Po uroczystości, już na stopniach kościoła, Rotszyld przeżegnał się ostentacyjnie: "W imię Ojca i Syna..." - tu zawahał się. "Ojej! Jak się ten trzeci wspólnik nazywa?"
Śp. Sławomir Lindner, który dziesiątki pokoleń aktorskich szkolił w szermierce, opowiadał, jak w 1939 r. kapitulował jego oddział. Polscy oficerowie przedstawili się: "Major Winkler, kapitan Wagner, porucznik Lindner". Oficer niemiecki uśmiechnął się i również się przedstawił: "Hauptmann Wischnewski". A więc za rok, gdy znów będziemy oglądać skoki narciarskie, proponuję, by wszyscy prawdziwi Polacy zawołali: "Niech żyje Marcin Szmit! Es lebe Adam Mahlisch!".
Już chciałem się podpisać: Andreas Zaorfeld, ale przypomniałem sobie, że trener drużyny Suomi - prawdziwy Fin - nazywa się Kojonkoski, pozostanę więc przy tradycyjnym brzmieniu mego nazwiska.
Więcej możesz przeczytać w 13/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.