Sowieci wymordowali wszystkich generałów, którzy odnieśli sukcesy w wojnie z bolszewikami w 1920 r.
Rosjanie utrzymywali, że zginął w walce. Polacy - że został bestialsko zamordowany, gdy właśnie udawał się na pertraktacje do Rosjan. Rosjanie utrzymywali, że nie mordują jeńców wojennych. Polacy przypominali, że skoro w 1939 r. nie było stanu wojny między Polską a Sowietami, to także nie mogło być jeńców wojennych. Jak więc i dlaczego zginął generał Józef Olszyna-Wilczyński? Na ponad pół wieku wielka polityka ocenzurowała to pytanie. W latach wojny, by nie urazić sowieckiego sojusznika, a po wojnie, by nie drażnić sowieckiego przeciwnika. I gdy w początkach lat 90. wolna już i niepodległa polska historia upomniała się o prawdę w tej sprawie, okazało się, że nikt nie potrafi powiedzieć, dlaczego Sowieci zabili generała.Generał od porządeczku
Pozornie jest to pytanie ze świata ponurego absurdu. Jak bowiem można poważnie stawiać pytanie, dlaczego Sowieci zabili jakiegoś polskiego generała, skoro wiadomo, że ci sami Sowieci strzałem w tył głowy zamordowali kilkadziesiąt tysięcy polskich oficerów. Jak można poważnie stawiać pytanie o śmierć jednego generała, skoro wiadomo, że z 41 polskich generałów, którzy w latach wojny wpadli w ich ręce, przeżyło ledwie dziewięciu. Pozornie więc jest to pytanie niedorzeczne, sprzeczne z naszą polską bolesną wiedzą i naszą polską, historycznie doświadczoną logiką. A jednak każdy, kto próbował badać okoliczności śmierci gen. Józefa Olszyny-Wilczyńskiego, jest pewien, że w odpowiedzi na pytanie, dlaczego Sowieci go zabili, mieści się jakaś nie znana historii tajemnica.
Olszyna został generałem w 1927 r. Miał za sobą I Brygadę Legionów, niewolę ukraińską w 1919 r., wyprawę kijowską i wojnę 1920 r., ochronę III powstania śląskiego. Miał za sobą wszystkie szczeble dowodzenia - od baonu w legionach po dywizję po wojnie. Nie był wielkim generałem. W latach 30. pełnił funkcję dyrektora Państwowego Urzędu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego. W 1938 r. nadal jako generał brygady objął dowództwo Okręgu Korpusu III w Grodnie. Wszystko, co mu powierzano jako generałowi, to funkcje administracyjne, nie wymagające ani specjalnej wiedzy, ani specjalnych talentów wojskowych. Był takim generałem, jak przedrzeźniał go życzliwie Józef Piłsudski, od "porządeczku, który w wojsku musi być".
W łapy sowietów
W ostatnich dniach sierpnia 1939 r., kilka dni przed wybuchem wojny, gen. Olszyna otrzymał rozkazy utworzenia Grupy Operacyjnej Grodno. Jednostki wojskowej, której zadaniem byłoby utrzymanie za wszelką cenę swobodnej komunikacji z tzw. korytarzem wileńskim - a więc utrzymanie mostów na Niemnie, szlaków transportowych i komunikacyjnych dla ewentualnych ruchów wojsk. W ciągu kilku dni powstaje więc GO Grodno, początkowo z zaledwie czterech batalionów, ale z każdym dniem coraz sprawniejsza, wzbogacona o szwadrony kawalerii i artylerię lekką. Gdy jednak już powstała, z Brześcia, z kwatery głównej naczelnego wodza, 11 września przychodzi rozkaz, by się rozwiązała, a oddziały przekazała do Wilna i Lwowa. Tego 11 września, zwanego przez historię "dniem umiarkowanego optymizmu", w bitwie nad Bzurą Polacy biorą do niewoli 1500 niemieckich żołnierzy. Tego dnia mimo niemieckich nacisków Litwa odmówiła podjęcia akcji przeciwko Polsce. Tego dnia odbyła się wspaniała, a zapomniana nieco przez historię, przeprawa polskich oddziałów przez Wisłę, pod Osiekiem. I oto tego dnia "generał od porządeczku" zamiast wykonać bez sprzeciwu bezmyślny rozkaz naczelnego wodza, depeszuje: "Żądam jasnego rozkazu z podpisem marszałka, gdyż nie mam sumienia wykonywać tych ostatnio zakomunikowanych mi rozkazów!". W odpowiedzi marszałek Śmigły już z Włodzimierza Wołyńskiego, dokąd się tymczasem przeniósł, osobiście zatelefonował do zbuntowanego generała: "Rozkaz, który pana tak zdziwił, musi być przez pana jak najszybciej wykonany. Wymaga tego ogólna sytuacja".
Ogólna sytuacja, o czym marszałek Śmigły nie wiedział i czego marszałek Śmigły, lekceważąc meldunki wywiadowcze, nie przewidział, była taka, że 17 września Armia Czerwona na całej długości przekroczyła granicę Rzeczypospolitej. Dla większości polskich oddziałów na wschodzie kraju zaczynała się w tym momencie już tylko walka o względnie bezpieczną drogę ku granicy z Rumunią, Węgrami czy Litwą. Nierzadko jednak była to tylko droga nie opisanej polskiej udręki. Oto bohaterem sowieckim stawał się w tych tragicznych dla Polski dniach dowódca 29. Brygady Pancernej Armii Czerwonej kombryg Siemion Kriwoszein. Jego oddziały w Brześciu nad Bugiem wzięły bowiem do niewoli 1030 polskich oficerów, 1220 podoficerów i 34 tys. szeregowych żołnierzy. Jak wzięły? W jakiej bitwie? Otóż w żadnej bitwie. Na dworzec kolejowy w Brześciu w bałaganie odwrotu ku bezpiecznym granicom przybyło kilkadziesiąt polskich transportów wojskowych z żołnierzami i ze sprzętem. Wysiadali z wagonów wprost w sowieckie ręce jeszcze 25 września 1939 r. Kriwoszein, widać w uznaniu zasług, wraz z gen. Heinzem Guderianem przyjmował słynną defiladę braterstwa niemiecko-sowieckiego 22 września w Brześciu z okazji przekazania przez Niemców miasta Armii Czerwonej.
Rozkaz: organizować podziemie
Generał Olszyna był załamany. "Mąż został bez wojska, bez przydziału, w zupełnej bezczynności" - zapisała w swej relacji towarzysząca mu Alfreda Wilczyńska. Przestał przyjmować posiłki, co najwyżej pił herbatę. "Był niemym świadkiem toczących się wydarzeń" - zapisze prof. Czesław Grzelak, najwybitniejszy polski badacz agresji sowieckiej w 1939 r. "Przybity i załamany, biorąc udział w naradzie oficerów (21 września), na której omawiano sposoby walki i przebijania się ku Litwie (...) nawet nie zabrał głosu. Tragiczna postać września".
I zapewne taki obraz generała Olszyny ubolewającego nad tym, jak głupie rozkazy głupich dowódców pozbawiły go możliwości zorganizowania choćby sprawnego odwrotu na Litwę, pozostałby w pamięci potomnych, gdyby nie dokumenty odnalezione w latach 90. przez prof. Tomasza Strzembosza. Badając konspirację polską pod okupacją sowiecką, odkrył, że to właśnie gen. Olszyna wydał pierwsze rozkazy do walki podziemnej na Grodzieńszczyznie i Białostocczyznie i - co więcej - że to właśnie gen. Olszyna już 17 września 1939 r. deleguje ppłk. Franciszka Ślęczka ps. Krak i innych oficerów tzw. dywersji pozafrontowej do organizacji oddziałów konspiracyjnych. Te fakty zapisują zupełnie inne oblicze i inną historyczną rolę generała. Być może także te fakty tłumaczą jego przedłużający się pobyt w budynku szkoły w Sopoćkiniach pod Grodnem, gdzie mimo nalegań żony i oficerów sztabu przebywa aż do 22 września.
Egzekucja
Wyjechali rano, około 6.30. Sami. Generał z żoną, adiutant kpt. Mieczysław Strzemeski i żołnierz kierowca. Historia nie zna odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że pozostali oficerowie sztabu - kilkudziesięciu ludzi, którzy wyjechali dwie godziny wcześniej - "zapomnieli" o swoim dowódcy. Niejasne relacje wspominają dwa sowieckie czołgi, które przetoczyły się przez Sopoćkinie około godziny 4 rano, a które spowodowały przyspieszoną ewakuację polskiego wojska. Już po kilku minutach jazdy samochód generała Olszyny został zablokowany przez dwa czołgi obok miejscowości Góra Koliszówka. Jeden z przodu, drugi z tyłu. Według niektórych świadectw, samochód generała, który się początkowo nie zatrzymał, na pewnym odcinku był wręcz wleczony przez czołgi. Historia nie zna też odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że czołgi dwie godziny wcześniej pozwoliły spokojnie przejechać całej polskiej kolumnie sztabowej, a zatrzymały dopiero samochód generała. Kazano wszystkim wysiąść. Gen. Olszynę i kpt. Strzemeskiego zatrzymano, zaś żonę generała i kierowcę zaprowadzono do pobliskiej stodoły, gdzie przebywało już około dwudziestu osób, w tym trzy kobiety. Po kilku minutach rozległy się strzały, a chwilę potem sowiecki żołnierz przyniósł do stodoły "związaną sznurem generalskim" walizkę generała i oddał ją żonie. Według relacji Alfredy Wilczyńskiej, gdy przebywała w stodole, na zewnątrz trwała jakaś walka. Słychać było strzały. Według relacji miejscowej ludności, jedyne strzały, jakie oddano, padły do generała Józefa Olszyny-Wilczyńskiego i kpt. Mieczysława Strzemeskiego. Obaj zostali zastrzeleni tzw. strzałem katyńskim - z broni krótkiej w tył głowy. Następnie oba czołgi spokojnie odjechały.
Historykom ta sowiecka wojenna zbrodnia do dzisiaj nie daje spokoju. Po pierwsze dlatego, że poza śmiercią gen. Olszyny historia nie zna podobnego wypadku. Zastrzelenie generała w mundurze przez jakichś czołgistów, bez powiadomienia przełożonych i bez ich przyzwolenia, w sowieckiej stalinowskiej pragmatyce wydaje się po prostu mało prawdopodobne. Sprawca, co oczywiste, ryzykowałby sąd wojenny, karną kompanię, a może i życie. Profesorowi Czesławowi Grzelakowi udało się ustalić, że oba czołgi pochodziły z grupy Czuwakina, a człowiekiem, który zastrzelił gen. Olszynę, był kombat Grigorienko, młody, najwyżej dwudziestokilkuletni, oficer polityczny. Nigdzie jednak nie udało się znaleźć mimo sprawdzenia tysięcy dokumentów żadnego, który dotyczyłby jakiegokolwiek postępowania wyjaśniającego w tej sprawie. Tak, jakby nigdy się nie wydarzyła.
A jednak się wydarzyła. Wszystkie fakty zdają się po latach wskazywać na to, że oba czołgi (bez piechoty) znalazły się w Sopoćkiniach w związku z obecnością generała. Co więcej, że to gen. Olszyna był jedynym ich celem. Jakby dobrze wiedzieli, kim był, i jakby ktoś wcześniej wydał rozkaz do tej egzekucji. Historycy mogą tylko snuć domysły. Być może, co wielce prawdopodobne, prawdziwym sowieckim zamiarem była zemsta. Analiza losów polskich generałów zamordowanych przez Sowietów w latach wojny dokonana przez Zbigniewa Siemaszkę wyraźnie wskazuje na to, że zabili oni wszystkich generałów, którzy zapisali swe sukcesy wojenne w wojnie z bolszewikami w 1920 r. A w tej wojnie gen. Józef Olszyna-Wilczyński w maju i czerwcu 1920 r. był komendantem zajętego przez Polaków Kijowa. I jako taki nie miał prawa żyć.
Pozornie jest to pytanie ze świata ponurego absurdu. Jak bowiem można poważnie stawiać pytanie, dlaczego Sowieci zabili jakiegoś polskiego generała, skoro wiadomo, że ci sami Sowieci strzałem w tył głowy zamordowali kilkadziesiąt tysięcy polskich oficerów. Jak można poważnie stawiać pytanie o śmierć jednego generała, skoro wiadomo, że z 41 polskich generałów, którzy w latach wojny wpadli w ich ręce, przeżyło ledwie dziewięciu. Pozornie więc jest to pytanie niedorzeczne, sprzeczne z naszą polską bolesną wiedzą i naszą polską, historycznie doświadczoną logiką. A jednak każdy, kto próbował badać okoliczności śmierci gen. Józefa Olszyny-Wilczyńskiego, jest pewien, że w odpowiedzi na pytanie, dlaczego Sowieci go zabili, mieści się jakaś nie znana historii tajemnica.
Olszyna został generałem w 1927 r. Miał za sobą I Brygadę Legionów, niewolę ukraińską w 1919 r., wyprawę kijowską i wojnę 1920 r., ochronę III powstania śląskiego. Miał za sobą wszystkie szczeble dowodzenia - od baonu w legionach po dywizję po wojnie. Nie był wielkim generałem. W latach 30. pełnił funkcję dyrektora Państwowego Urzędu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego. W 1938 r. nadal jako generał brygady objął dowództwo Okręgu Korpusu III w Grodnie. Wszystko, co mu powierzano jako generałowi, to funkcje administracyjne, nie wymagające ani specjalnej wiedzy, ani specjalnych talentów wojskowych. Był takim generałem, jak przedrzeźniał go życzliwie Józef Piłsudski, od "porządeczku, który w wojsku musi być".
W łapy sowietów
W ostatnich dniach sierpnia 1939 r., kilka dni przed wybuchem wojny, gen. Olszyna otrzymał rozkazy utworzenia Grupy Operacyjnej Grodno. Jednostki wojskowej, której zadaniem byłoby utrzymanie za wszelką cenę swobodnej komunikacji z tzw. korytarzem wileńskim - a więc utrzymanie mostów na Niemnie, szlaków transportowych i komunikacyjnych dla ewentualnych ruchów wojsk. W ciągu kilku dni powstaje więc GO Grodno, początkowo z zaledwie czterech batalionów, ale z każdym dniem coraz sprawniejsza, wzbogacona o szwadrony kawalerii i artylerię lekką. Gdy jednak już powstała, z Brześcia, z kwatery głównej naczelnego wodza, 11 września przychodzi rozkaz, by się rozwiązała, a oddziały przekazała do Wilna i Lwowa. Tego 11 września, zwanego przez historię "dniem umiarkowanego optymizmu", w bitwie nad Bzurą Polacy biorą do niewoli 1500 niemieckich żołnierzy. Tego dnia mimo niemieckich nacisków Litwa odmówiła podjęcia akcji przeciwko Polsce. Tego dnia odbyła się wspaniała, a zapomniana nieco przez historię, przeprawa polskich oddziałów przez Wisłę, pod Osiekiem. I oto tego dnia "generał od porządeczku" zamiast wykonać bez sprzeciwu bezmyślny rozkaz naczelnego wodza, depeszuje: "Żądam jasnego rozkazu z podpisem marszałka, gdyż nie mam sumienia wykonywać tych ostatnio zakomunikowanych mi rozkazów!". W odpowiedzi marszałek Śmigły już z Włodzimierza Wołyńskiego, dokąd się tymczasem przeniósł, osobiście zatelefonował do zbuntowanego generała: "Rozkaz, który pana tak zdziwił, musi być przez pana jak najszybciej wykonany. Wymaga tego ogólna sytuacja".
Ogólna sytuacja, o czym marszałek Śmigły nie wiedział i czego marszałek Śmigły, lekceważąc meldunki wywiadowcze, nie przewidział, była taka, że 17 września Armia Czerwona na całej długości przekroczyła granicę Rzeczypospolitej. Dla większości polskich oddziałów na wschodzie kraju zaczynała się w tym momencie już tylko walka o względnie bezpieczną drogę ku granicy z Rumunią, Węgrami czy Litwą. Nierzadko jednak była to tylko droga nie opisanej polskiej udręki. Oto bohaterem sowieckim stawał się w tych tragicznych dla Polski dniach dowódca 29. Brygady Pancernej Armii Czerwonej kombryg Siemion Kriwoszein. Jego oddziały w Brześciu nad Bugiem wzięły bowiem do niewoli 1030 polskich oficerów, 1220 podoficerów i 34 tys. szeregowych żołnierzy. Jak wzięły? W jakiej bitwie? Otóż w żadnej bitwie. Na dworzec kolejowy w Brześciu w bałaganie odwrotu ku bezpiecznym granicom przybyło kilkadziesiąt polskich transportów wojskowych z żołnierzami i ze sprzętem. Wysiadali z wagonów wprost w sowieckie ręce jeszcze 25 września 1939 r. Kriwoszein, widać w uznaniu zasług, wraz z gen. Heinzem Guderianem przyjmował słynną defiladę braterstwa niemiecko-sowieckiego 22 września w Brześciu z okazji przekazania przez Niemców miasta Armii Czerwonej.
Rozkaz: organizować podziemie
Generał Olszyna był załamany. "Mąż został bez wojska, bez przydziału, w zupełnej bezczynności" - zapisała w swej relacji towarzysząca mu Alfreda Wilczyńska. Przestał przyjmować posiłki, co najwyżej pił herbatę. "Był niemym świadkiem toczących się wydarzeń" - zapisze prof. Czesław Grzelak, najwybitniejszy polski badacz agresji sowieckiej w 1939 r. "Przybity i załamany, biorąc udział w naradzie oficerów (21 września), na której omawiano sposoby walki i przebijania się ku Litwie (...) nawet nie zabrał głosu. Tragiczna postać września".
I zapewne taki obraz generała Olszyny ubolewającego nad tym, jak głupie rozkazy głupich dowódców pozbawiły go możliwości zorganizowania choćby sprawnego odwrotu na Litwę, pozostałby w pamięci potomnych, gdyby nie dokumenty odnalezione w latach 90. przez prof. Tomasza Strzembosza. Badając konspirację polską pod okupacją sowiecką, odkrył, że to właśnie gen. Olszyna wydał pierwsze rozkazy do walki podziemnej na Grodzieńszczyznie i Białostocczyznie i - co więcej - że to właśnie gen. Olszyna już 17 września 1939 r. deleguje ppłk. Franciszka Ślęczka ps. Krak i innych oficerów tzw. dywersji pozafrontowej do organizacji oddziałów konspiracyjnych. Te fakty zapisują zupełnie inne oblicze i inną historyczną rolę generała. Być może także te fakty tłumaczą jego przedłużający się pobyt w budynku szkoły w Sopoćkiniach pod Grodnem, gdzie mimo nalegań żony i oficerów sztabu przebywa aż do 22 września.
Egzekucja
Wyjechali rano, około 6.30. Sami. Generał z żoną, adiutant kpt. Mieczysław Strzemeski i żołnierz kierowca. Historia nie zna odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że pozostali oficerowie sztabu - kilkudziesięciu ludzi, którzy wyjechali dwie godziny wcześniej - "zapomnieli" o swoim dowódcy. Niejasne relacje wspominają dwa sowieckie czołgi, które przetoczyły się przez Sopoćkinie około godziny 4 rano, a które spowodowały przyspieszoną ewakuację polskiego wojska. Już po kilku minutach jazdy samochód generała Olszyny został zablokowany przez dwa czołgi obok miejscowości Góra Koliszówka. Jeden z przodu, drugi z tyłu. Według niektórych świadectw, samochód generała, który się początkowo nie zatrzymał, na pewnym odcinku był wręcz wleczony przez czołgi. Historia nie zna też odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że czołgi dwie godziny wcześniej pozwoliły spokojnie przejechać całej polskiej kolumnie sztabowej, a zatrzymały dopiero samochód generała. Kazano wszystkim wysiąść. Gen. Olszynę i kpt. Strzemeskiego zatrzymano, zaś żonę generała i kierowcę zaprowadzono do pobliskiej stodoły, gdzie przebywało już około dwudziestu osób, w tym trzy kobiety. Po kilku minutach rozległy się strzały, a chwilę potem sowiecki żołnierz przyniósł do stodoły "związaną sznurem generalskim" walizkę generała i oddał ją żonie. Według relacji Alfredy Wilczyńskiej, gdy przebywała w stodole, na zewnątrz trwała jakaś walka. Słychać było strzały. Według relacji miejscowej ludności, jedyne strzały, jakie oddano, padły do generała Józefa Olszyny-Wilczyńskiego i kpt. Mieczysława Strzemeskiego. Obaj zostali zastrzeleni tzw. strzałem katyńskim - z broni krótkiej w tył głowy. Następnie oba czołgi spokojnie odjechały.
Historykom ta sowiecka wojenna zbrodnia do dzisiaj nie daje spokoju. Po pierwsze dlatego, że poza śmiercią gen. Olszyny historia nie zna podobnego wypadku. Zastrzelenie generała w mundurze przez jakichś czołgistów, bez powiadomienia przełożonych i bez ich przyzwolenia, w sowieckiej stalinowskiej pragmatyce wydaje się po prostu mało prawdopodobne. Sprawca, co oczywiste, ryzykowałby sąd wojenny, karną kompanię, a może i życie. Profesorowi Czesławowi Grzelakowi udało się ustalić, że oba czołgi pochodziły z grupy Czuwakina, a człowiekiem, który zastrzelił gen. Olszynę, był kombat Grigorienko, młody, najwyżej dwudziestokilkuletni, oficer polityczny. Nigdzie jednak nie udało się znaleźć mimo sprawdzenia tysięcy dokumentów żadnego, który dotyczyłby jakiegokolwiek postępowania wyjaśniającego w tej sprawie. Tak, jakby nigdy się nie wydarzyła.
A jednak się wydarzyła. Wszystkie fakty zdają się po latach wskazywać na to, że oba czołgi (bez piechoty) znalazły się w Sopoćkiniach w związku z obecnością generała. Co więcej, że to gen. Olszyna był jedynym ich celem. Jakby dobrze wiedzieli, kim był, i jakby ktoś wcześniej wydał rozkaz do tej egzekucji. Historycy mogą tylko snuć domysły. Być może, co wielce prawdopodobne, prawdziwym sowieckim zamiarem była zemsta. Analiza losów polskich generałów zamordowanych przez Sowietów w latach wojny dokonana przez Zbigniewa Siemaszkę wyraźnie wskazuje na to, że zabili oni wszystkich generałów, którzy zapisali swe sukcesy wojenne w wojnie z bolszewikami w 1920 r. A w tej wojnie gen. Józef Olszyna-Wilczyński w maju i czerwcu 1920 r. był komendantem zajętego przez Polaków Kijowa. I jako taki nie miał prawa żyć.
Więcej możesz przeczytać w 41/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.