Marcin Masny w artykule "Emerytura bez ZUS" (nr 14) proponuje likwidację, a właściwie wyrażenie zgody na upadek ZUS. Artykuł zawiera błędy merytoryczne i ekonomiczne bluźnierstwa. Po pierwsze - autor nie rozumie, na czym polega system repartycyjny, w którym pokolenie pracujące finansuje składki emerytalne generacji na emeryturze lub rencie. To zasada solidarności międzypokoleniowej. Nikt nie oddaje pieniędzy ZUS. Oddaje je swoim rodzicom i dziadkom za pośrednictwem ZUS i sam kiedyś otrzyma emeryturę z pieniędzy swoich dzieci. Nikt więc, płacąc składki, nie pożycza państwu pieniędzy.
Po pierwsze - autor nie rozumie, na czym polega system repartycyjny, w którym pokolenie pracujące finansuje składki emerytalne generacji na emeryturze lub rencie. To zasada solidarności międzypokoleniowej. Nikt nie oddaje pieniędzy ZUS. Oddaje je swoim rodzicom i dziadkom za pośrednictwem ZUS i sam kiedyś otrzyma emeryturę z pieniędzy swoich dzieci. Nikt więc, płacąc składki, nie pożycza państwu pieniędzy.
Po drugie - w tym roku wartość wypłacanych emerytur i rent dla 7,29 mln emerytów i rencistów to 85,25 mld zł. Autor nie ma pojęcia, o jakie pieniądze chodzi, gdy mówi, że "trzeba będzie odłożyć na później obniżkę podatków"! Wystarczy porównać: dochód z podatków od osób fizycznych w zeszłym roku wyniósł nieco ponad 23 mld zł, na ten rok planowane jest niespełna 26 mld zł. Dodajmy, że wszystkie wpływy w tym roku z podatków (VAT, akcyza, cła, podatki od osób fizycznych i prawnych, z gier) szacuje się na 144,81 mld zł.
Państwo nie przejmie wypłaty wszystkich emerytur, bo temu nie podoła, chyba że drastycznie zwiększy obciążenia podatkowe. Państwo - czego autor zdaje się nie dostrzegać - nie ma przecież żadnego tajemniczego źródła pieniędzy poza wpływami do budżetu pochodzącymi przede wszystkim z podatków. Efekt - dziś składki na ZUS objęte są stuprocentową ulgą podatkową. Propozycja pana Masnego polega więc w istocie na tym, byśmy wpłacali te same pieniądze, ale jako podatek od dochodów, co może w praktyce oznaczać, że będziemy płacili więcej i zarabiali mniej.
Po trzecie - nie ma powodu, by ZUS zbankrutował. Wcale mu to nie grozi. Nie ma żadnego załamania systemu. Mimo zobowiązań w stosunku do OFE, ZUS znajduje się w bardzo dobrej sytuacji finansowej.
Po czwarte - nie ma powodu czekać na jakiś tajemniczy papier z ZUS, że się dostanie emeryturę. Cóż to zresztą w ogóle za bzdura? Aby dostać emeryturę, trzeba spełnić określone wymagania dotyczące wieku i liczby przepracowanych lat. Wie o tym każdy, kto przechodził na emeryturę. Od pracodawcy natomiast dostaniemy druk potwierdzający fakt ubezpieczenia nas jako pracowników. Prawdopodobnie autorowi pomyliło się to z informacją o stanie konta każdego ubezpieczonego, którą mamy otrzymać zgodnie z ustawą o systemie ubezpieczeń od 31 sierpnia 2001 r. do 31 sierpnia 2002 r.
Po piąte - autor snuje zdumiewające wizje: "W XXI wieku sześćdziesięciolatek pozbawiony majątku, ale uzbrojony w wytrenowany mózg i komputer, lepiej sobie poradzi niż klient ZUS i dziesięciu funduszy emerytalnych". Cóż to za uroczy obraz - bystry, ale pozbawiony emerytury sześćdziesięciolatek (czemu nie osiemdziesięciolatek?) będzie pracował aż do śmierci. Tymczasem ludzie wywalczyli sobie prawo do emerytur i chcą na nie przejść. Praca profesora uniwersytetu może być jego pasją, ale czy sześćdziesięcio- albo sześćdziesięciopięcioletni kierowca tira, górnik, spawacz, murarz, nauczyciel, księgowy nie mają prawa być zmęczeni? Byłoby dobrze, gdyby przejście na emeryturę nie było wymuszane, kiedy ktoś chce i może pracować. Ale czy to znaczy, że mamy zlikwidować emerytury?
Po szóste - na jakiej to logicznej podstawie autor przypuszcza, że każdy dobrze zainwestuje pieniądze? Czy nie bywało już tak, że ludzie inwestowali, a potem zdarzał się krach gospodarczy albo padali ofiarą oszustów? Co z nimi będzie?
Po siódme - fundusze emerytalne są, wbrew sugestiom autora, popularną formą oszczędzania na starość. Zysk mają jednak przynosić ubezpieczonym i udziałowcom, a nie państwu. Natomiast porównywanie systemu emerytalnego w Nowej Zelandii z naszym stanowi grube nieporozumienie. Systemy emerytalne w krajach Europy Zachodniej to skomplikowana kwestia, która nadaje się na obszerny artykuł.
Po ósme - polska reforma nie polegała na dodaniu drugiego filaru do pierwszego, ale na podzieleniu sytemu i składki emerytalnej między dwa filary. Nie wprowadzono żadnego dodatkowego ubezpieczenia ani żadnej dodatkowej składki emerytalnej. Autor jako były pracownik UNFE powinien to wiedzieć.
Po dziewiąte - pomysł, by ludzie zrzekli się emerytur w zamian za obligacje i pracowali jak najdłużej, to jakiś koszmar. Wracamy do najgorszych lat kapitalizmu?
Po dziesiąte - co z zasiłkami chorobowymi i rehabilitacyjnymi, rentami inwalidzkimi i rodzinnymi? Co z najniższymi emeryturami, do których państwo dopłaca, jeśli ktoś ich sobie nie wypracował?
Więcej możesz przeczytać w 17/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.