Spróbujmy przez chwilę spojrzeć na świat oczami Francuzów. Niemal przez pół wieku Francja starała się odzyskać dawną świetność, zabiegając o zjednoczenie Europy pod swoimi rządami. Europejską Wspólnotą Gospodarczą od początku władały instytucje usadowione w Brukseli, zdominowanej przez mieszkańców posługujących się językiem francuskim. Do tej organizacji długo nie należała Wielka Brytania, ponieważ - w przeciwieństwie do Niemców powodowanych poczuciem winy - Brytyjczycy nie godzili się, by rozkazywał im Paryż.
Kiedy ostatecznie Wielka Brytania znalazła się w EWG, musiała przyjąć warunki, które sprawiły, że co roku miliardy dolarów pochodzące od brytyjskich podatników i konsumentów trafiały do francuskich rolników.
Stracone złudzenia
W latach 80. wiele wskazywało na to, że ziszczą się nadzieje Francuzów. Rządy państw członkowskich unii powoli traciły władzę na rzecz biurokratów z Brukseli. Stosowanie ukrytych barier celnych pozwoliło zamknąć europejski rynek przed tanią żywnością ze Stanów Zjednoczonych oraz lepszymi od europejskich produktami japońskimi. Skorzystały na tym niesprawne francuskie przedsiębiorstwa. Unia Europejska opracowała własne prawo, w przeważającej mierze biorąc za wzór ustawodawstwo francuskie. Zaczęto nawet mówić o stworzeniu armii europejskiej (dowodziłby nią, rzecz jasna, francuski generał) oraz o europejskiej polityce zagranicznej, niezależnej od stanowiska Stanów Zjednoczonych.
Niestety, rozpad Związku Radzieckiego położył kres tej wysoce zadowalającej sytuacji. Co gorsza, rozwój wydarzeń na świecie po 1991 r. coraz bardziej przygnębia, a nawet zatrważa francuskich przywódców. Po pierwsze, w wyniku rewolucji, jaka dokonała się w komputeryzacji w latach 90., legły w gruzach wszystkie złudzenia z lat 80., że Europa i Japonia przełamią wkrótce technologiczną dominację Ameryki. Po drugie, druzgocące zwycięstwo Stanów Zjednoczonych w wojnie w Zatoce Perskiej oraz klęska Europejczyków, którzy nie zdołali zorganizować podobnej kampanii na Bałkanach, dobitnie ujawniły olbrzymią różnicę między amerykańskimi a europejskimi siłami zbrojnymi. Na dodatek gospodarki krajów Europy kontynentalnej weszły w dziesięcioletnią fazę stagnacji. Od 1990 r. do 2000 r. amerykańska gospodarka stworzyła netto 30 mln miejsc pracy w sektorze prywatnym. W Europie nie powstało w tym czasie ani jedno.
Co się wreszcie stało, gdy wyzwolone kraje Europy Środkowej i Wschodniej zaczęły zabiegać o przynależność do unii? Jakiego języka pragną się uczyć ambitni młodzi ludzie od Bałtyku po Morze Czarne? W czyich firmach chcą pracować? Na czyją pomoc liczą w razie niebezpieczeństwa? Francji? Nie!
Władze Francji nie byłyby bardziej wystraszone wojną wypowiedzianą terrorystom przez USA nawet wówczas, gdyby George Bush wymienił ich kraj wśród państw osi zła. Wynik wojny w Afganistanie kazał się pożegnać z mrzonką, że Europa zaakceptuje francuskie przywództwo wojskowe. Przepaść między potęgą militarną Francji i USA była olbrzymia już w 1991 r., ale od tamtego czasu powiększyła się dziesięciokrotnie. Kraje środkowoeuropejskie, między innymi Polska i Bułgaria, wysoko cenią członkostwo w NATO i czekają na okazję, by dowieść, że są lojalnymi członkami paktu.
Koniec przyjaznych dyktatur
Nie bez powodu Jacques Chirac zaprosił Gerharda Schrödera, by wspólnie wydać oświadczenie skierowane przeciw Stanom Zjednoczonym. Zdawał sobie przecież sprawę, że nie ma szans, by pod takim oświadczeniem podpisały się wszystkie kraje członkowskie unii. W istocie, ponad dwadzieścia państw europejskich wyraźnie stwierdziło, że poprze USA niezależnie od tego, co Amerykanie postanowią zrobić z Irakiem.
Zbliżający się kres reżimu Saddama Husajna jest znacznym zagrożeniem dla Francji, gdyż anachronizmem okazuje się tradycyjna bliskowschodnia polityka tego kraju - polityka utrzymywania przyjaznych kontaktów z dyktatorami i dostarczania im broni. Francja schlebiała Saddamowi Husajnowi przez trzy dziesięciolecia. To przecież Jacques Chirac postanowił sprzedać mu reaktor, który lotnictwo wojskowe Izraela zniszczyło w 1981 r. Gdy zaś Husajn zostanie obalony, władzę przejmą nowi przywódcy, którzy jego byłych przyjaciół uznają za najgorszych wrogów.
Nie wydaje się też, by przyszłość rysowała się w różowych barwach dla innych rozpieszczanych przez Francuzów despotów tego regionu, Baszara al Assada i Jasera Arafata. Nic więc dziwnego, że Francja zamierza niemal za wszelką cenę sabotować amerykańską politykę w stosunku do Iraku. "Niemal za wszelką cenę" nie oznacza "za wszelką cenę". Bolesna prawda jest bowiem taka, że Francja potrzebuje Stanów Zjednoczonych o wiele bardziej niż Stany Zjednoczone Francji.
Weto Francuzów w Radzie Bezpieczeństwa nie pomogło Ameryce w osiągnięciu sukcesu propagandowego, jakim byłaby kolejna rezolucja ONZ zezwalająca na zbrojne natarcie na Irak. Bush wyraźnie dał do zrozumienia, że weto nie powstrzyma Stanów Zjednoczonych przed postąpieniem tak, jak uważają za słuszne.
Bez wątpienia zagrażająca USA siatka międzynarodowego terroru jest dla Francji jeszcze bardziej niebezpieczna. Francja nie może sobie pozwolić na to, by nie otrzymywać informacji od wywiadu amerykańskiego. Rząd francuski nie zamierza też doprowadzić do tego, że nie będzie brany pod uwagę przy podejmowaniu decyzji dotyczących Bliskiego Wschodu po obaleniu reżimu Husajna. Ostatecznie więc - mimo całej zawiści i żalu do świata - Francuzi zrobią to, co tak często robili, stając przed większą potęgą: ugną kolana i pocałują w rękę.
Stracone złudzenia
W latach 80. wiele wskazywało na to, że ziszczą się nadzieje Francuzów. Rządy państw członkowskich unii powoli traciły władzę na rzecz biurokratów z Brukseli. Stosowanie ukrytych barier celnych pozwoliło zamknąć europejski rynek przed tanią żywnością ze Stanów Zjednoczonych oraz lepszymi od europejskich produktami japońskimi. Skorzystały na tym niesprawne francuskie przedsiębiorstwa. Unia Europejska opracowała własne prawo, w przeważającej mierze biorąc za wzór ustawodawstwo francuskie. Zaczęto nawet mówić o stworzeniu armii europejskiej (dowodziłby nią, rzecz jasna, francuski generał) oraz o europejskiej polityce zagranicznej, niezależnej od stanowiska Stanów Zjednoczonych.
Niestety, rozpad Związku Radzieckiego położył kres tej wysoce zadowalającej sytuacji. Co gorsza, rozwój wydarzeń na świecie po 1991 r. coraz bardziej przygnębia, a nawet zatrważa francuskich przywódców. Po pierwsze, w wyniku rewolucji, jaka dokonała się w komputeryzacji w latach 90., legły w gruzach wszystkie złudzenia z lat 80., że Europa i Japonia przełamią wkrótce technologiczną dominację Ameryki. Po drugie, druzgocące zwycięstwo Stanów Zjednoczonych w wojnie w Zatoce Perskiej oraz klęska Europejczyków, którzy nie zdołali zorganizować podobnej kampanii na Bałkanach, dobitnie ujawniły olbrzymią różnicę między amerykańskimi a europejskimi siłami zbrojnymi. Na dodatek gospodarki krajów Europy kontynentalnej weszły w dziesięcioletnią fazę stagnacji. Od 1990 r. do 2000 r. amerykańska gospodarka stworzyła netto 30 mln miejsc pracy w sektorze prywatnym. W Europie nie powstało w tym czasie ani jedno.
Co się wreszcie stało, gdy wyzwolone kraje Europy Środkowej i Wschodniej zaczęły zabiegać o przynależność do unii? Jakiego języka pragną się uczyć ambitni młodzi ludzie od Bałtyku po Morze Czarne? W czyich firmach chcą pracować? Na czyją pomoc liczą w razie niebezpieczeństwa? Francji? Nie!
Władze Francji nie byłyby bardziej wystraszone wojną wypowiedzianą terrorystom przez USA nawet wówczas, gdyby George Bush wymienił ich kraj wśród państw osi zła. Wynik wojny w Afganistanie kazał się pożegnać z mrzonką, że Europa zaakceptuje francuskie przywództwo wojskowe. Przepaść między potęgą militarną Francji i USA była olbrzymia już w 1991 r., ale od tamtego czasu powiększyła się dziesięciokrotnie. Kraje środkowoeuropejskie, między innymi Polska i Bułgaria, wysoko cenią członkostwo w NATO i czekają na okazję, by dowieść, że są lojalnymi członkami paktu.
Koniec przyjaznych dyktatur
Nie bez powodu Jacques Chirac zaprosił Gerharda Schrödera, by wspólnie wydać oświadczenie skierowane przeciw Stanom Zjednoczonym. Zdawał sobie przecież sprawę, że nie ma szans, by pod takim oświadczeniem podpisały się wszystkie kraje członkowskie unii. W istocie, ponad dwadzieścia państw europejskich wyraźnie stwierdziło, że poprze USA niezależnie od tego, co Amerykanie postanowią zrobić z Irakiem.
Zbliżający się kres reżimu Saddama Husajna jest znacznym zagrożeniem dla Francji, gdyż anachronizmem okazuje się tradycyjna bliskowschodnia polityka tego kraju - polityka utrzymywania przyjaznych kontaktów z dyktatorami i dostarczania im broni. Francja schlebiała Saddamowi Husajnowi przez trzy dziesięciolecia. To przecież Jacques Chirac postanowił sprzedać mu reaktor, który lotnictwo wojskowe Izraela zniszczyło w 1981 r. Gdy zaś Husajn zostanie obalony, władzę przejmą nowi przywódcy, którzy jego byłych przyjaciół uznają za najgorszych wrogów.
Nie wydaje się też, by przyszłość rysowała się w różowych barwach dla innych rozpieszczanych przez Francuzów despotów tego regionu, Baszara al Assada i Jasera Arafata. Nic więc dziwnego, że Francja zamierza niemal za wszelką cenę sabotować amerykańską politykę w stosunku do Iraku. "Niemal za wszelką cenę" nie oznacza "za wszelką cenę". Bolesna prawda jest bowiem taka, że Francja potrzebuje Stanów Zjednoczonych o wiele bardziej niż Stany Zjednoczone Francji.
Weto Francuzów w Radzie Bezpieczeństwa nie pomogło Ameryce w osiągnięciu sukcesu propagandowego, jakim byłaby kolejna rezolucja ONZ zezwalająca na zbrojne natarcie na Irak. Bush wyraźnie dał do zrozumienia, że weto nie powstrzyma Stanów Zjednoczonych przed postąpieniem tak, jak uważają za słuszne.
Bez wątpienia zagrażająca USA siatka międzynarodowego terroru jest dla Francji jeszcze bardziej niebezpieczna. Francja nie może sobie pozwolić na to, by nie otrzymywać informacji od wywiadu amerykańskiego. Rząd francuski nie zamierza też doprowadzić do tego, że nie będzie brany pod uwagę przy podejmowaniu decyzji dotyczących Bliskiego Wschodu po obaleniu reżimu Husajna. Ostatecznie więc - mimo całej zawiści i żalu do świata - Francuzi zrobią to, co tak często robili, stając przed większą potęgą: ugną kolana i pocałują w rękę.
Unia cywilizacji |
---|
Recep Tayyip Erdogan Szef tureckiej islamskiej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju Postępowanie akcesyjne związane z przyjęciem Turcji do Unii Europejskiej, które rozpocznie się w 2004 r., pozwoli wykazać, że kultura islamska i demokracja mogą współistnieć. 80 proc. Turków popiera przynależność swego kraju do Unii Europejskiej, w naszym kraju jest więc więcej zwolenników przystąpienia do wspólnoty niż w większości krajów członkowskich. Turcja stworzy najdoskonalszy wzorzec koegzystencji islamu ze światem Zachodu. Może się on przyczynić do pozytywnej zmiany wzajemnego nastawienia świata islamskiego i Unii Europejskiej. Turcja ma dziś do odegrania szczególną rolę, może się stać pomostem łączącym Europę i Azję. Nasza współpraca udowodni niesłuszność tezy prof. Samuela Huntingtona o zderzeniu cywilizacji, a nawet wykaże, że jest możliwa "unia cywilizacji". W Unii Europejskiej chodzi o unifikację wartości, a nie o zjednoczenie pewnego obszaru geograficznego czy ustalenie wspólnych granic. Potwierdziło się to w wypadku Cypru. Najwyraźniej tzw. tożsamość europejska nie została jeszcze zdefiniowana, lecz trwa proces jej określania pod względem politycznym, ekonomicznym i kulturowym. Postępowanie akcesyjne związane z przyjęciem Turcji do unii pomoże w ostatecznym ustaleniu, czym jest dzisiaj Europa. © Global Viewpoint, Los Angeles Times Sydicate |
Więcej możesz przeczytać w 8/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.