Leon Kieres: Jestem przekonany, że od ujawnienia zawartości teczek, w tym nazwisk agentów, nie ma już odwrotu. Niezależnie od tego, co się o tym myśli, mleko już się rozlało. To jest jak choroba, przez którą trzeba przejść, żeby się uodpornić na przyszłość.
- Czyli popiera pan pomysł "Wprost", żeby wszystkie teczki umieścić w Internecie?
- Wolałbym, żeby nagłego rzucenia wszystkich teczek na rynek nie było. Powinniśmy natomiast stopniowo poszerzać krąg osób, które mają dostęp do materiałów IPN.
- Na przykład o kogo?
- Pracodawca powinien móc sprawdzić przeszłość swego pracownika. Jawne powinny być też teczki polityków kandydujących na urzędy państwowe. Przecież i tak coraz więcej osób składa wnioski o dostęp do swoich teczek. Na razie jest to kilkadziesiąt tysięcy osób, ale przy obecnej atmosferze już wkrótce będziemy mieli kilkaset tysięcy wniosków.
- Czeka nas trzęsienie ziemi?
- Niektórzy mówią, że pewne fragmenty naszej historii będziemy musieli poddać ponownej refleksji. Mogą nastąpić wstrząsy w rodzinach, różnych środowiskach, na uczelniach.
- Mógłby pan podać jakieś głośne nazwiska?
- Żadnych nazwisk. Problem jest natury ogólnej. Na przykład w świetle materiałów IPN zupełnie inaczej, niż się wydawało, przedstawia się historia Klubu Krzywego Koła, uznawanego za opozycyjny. Tymczasem z ustaleń naszego historyka Andrzeja Friszkego wynika, że u zarania działalności klub był nie tylko kontrolowany, ale też inspirowany przez ówczesny aparat bezpieczeństwa.
- Czy to "pisanie historii na nowo" dotknie wszystkie środowiska dawnej opozycji?
- Krzysztof Kozłowski twierdzi na przykład, że o swój "Tygodnik Powszechny" się nie boi. Mówi: "Niech badają. Nic na nas nie znajdą, bo byliśmy czyści. A o umieszczonych w naszych szeregach podsłuchach i agentach doskonale wiedzieliśmy".
- A co z architektami "okrągłego stołu" i początków III RP?
- Materiały, które znajdują się w zasobie IPN, umożliwią weryfikację wielu hipotez, m.in. tej przedstawionej przez Antoniego Dudka, że w znacznej mierze była to "reglamentowana rewolucja". Że wydarzenia znajdowały się pod kontrolą PRL-owskich władz, które wywoływały pewne inicjatywy, ustalały kierunki działań, wreszcie dobierały sobie do rozmów ludzi z opozycji. Ale na pewno również przeciwnicy tej tezy znajdą w tych materiałach argumenty dla swych racji.
- Przy okazji sprawy Małgorzaty Niezabitowskiej pojawiły się opinie o fabrykowaniu zawartości teczek. Zasadne?
- Po pierwsze, nie jest prawdą, że nagle ktoś odnalazł zagubioną teczkę pani Niezabitowskiej. Materiały te przekazano nam w roku 2001 i 2002. Po drugie, nie znajdowały się one w jednym miejscu, lecz pochodzą z różnych źródeł. W tym sensie nie można mówić o sfabrykowaniu teczki pani Niezabitowskiej.
- A czy są okoliczności łagodzące dla tych, którzy zostali agentami?
- Jestem daleki od potępiania kogokolwiek. Każdy przypadek winien być traktowany indywidualnie. Nie wolno z góry skazywać nikogo na potępienie albo infamię, nie znając okoliczności, w jakich doszło do kontaktu z esbecją, i przebiegu współpracy. Nie będę w każdym, kto współpracował ze służbami specjalnymi, widział Humera. Uważam jednak, że nawet ci zastraszani i szantażowani powinni się rozliczyć ze swej działalności. A że werbowanie odbywało się w dramatycznych okolicznościach, to fakt.
- Na przykład?
- Jednym grożono ujawnieniem orientacji seksualnej, innym - tego, że spowodowali wypadek po pijanemu. Pokrzywdzeni odnajdują w archiwum IPN robione z ukrycia zdjęcia, na których "przyłapano" ich nawet w takich sytuacjach jak całowanie się z dziewczyną w parku.
- Pan też odnalazł w IPN swoje stare zdjęcie.
- Tak. Zrobiono mi je podczas pochodu pierwszomajowego w 1968 r., do którego włączyła się kontrmanifestacja studentów. Byłem na drugim roku studiów. Teoretycznie mogłaby mnie wtedy wezwać bezpieka, pokazać fotografię i zaszantażować: "Albo wylatujesz ze studiów, idziesz do wojska lub do więzienia, albo zostajesz na studiach i co jakiś czas opowiesz, co się dzieje w twoim akademiku".
- Co by pan wtedy wybrał?
- Oczywiście, dziś łatwo odpowiadać na takie pytania. Ale z perspektywy ponad 20 lat jestem pewien, że nie dałbym się złamać.
Klub Bardzo Krzywego Koła |
---|
Klub Krzywego Koła powstał w 1955 r., pod koniec stalinizmu w Polsce. Nazwa wzięła się od adresu, pod którym na warszawskiej Starówce odbywały się dyskusje. Powstał po to, by swoje forum miała młoda inteligencja. Najważniejsza była tzw. sekcja społeczna, w której wokół Jana Strzeleckiego skupili się młodzi socjologowie. Jak jednak wynika z dokumentów zgromadzonych w IPN, powołanie KKK było pomysłem Julii Brystygierowej (szefowej kadr bezpieki) i Jakuba Bermana (odpowiedzialnego za bezpiekę w Politbiurze PZPR). Chcieli oni w ten sposób kontrolować i inwigilować środowiska inteligenckie. Z inwigilowanym przez bezpiekę KKK związani byli m.in.: Paweł Jasienica, Aleksander Małachowski, Witold Jedlicki, Ludwik Hass, Leszek Kołakowski, Bronisław Baczko, Jan Strzelecki, Marcin Czerwiński, Jan Józef Lipski, Stanisław Manturzewski, Czesław Czapów, Jan Olszewski, Karol Modzelewski, Jacek Kuroń czy Adam Michnik. Z czasem klub coraz bardziej wymykał się spod kontroli MSW, dlatego w 1962 r. Władysław Gomułka zadecydował o jego zamknięciu. |
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.