Pan Ktoś w Hollywood Jan A.P. Kaczmarek w Polsce był gwiazdą, w Kalifornii - Panem Nikt Gdy w 1989 r. przyjechał do Kalifornii, ledwie miał za co żyć. Chodził od jednego studia filmowego do drugiego, ale nikt nie chciał ryzykować zamówienia muzyki u nikomu nie znanego Polaka. A przecież gdy Jan A.P. Kaczmarek wyjeżdżał z Polski, był gwiazdą: współpracował z Jerzym Grotowskim, tworzył muzykę do spektakli Teatru Ósmego Dnia, a potem z Orkiestrą Ósmego Dnia nagrywał i koncertował po całym świecie. W 1989 r. w Kalifornii Kaczmarek był nikim. Równie dobrze ten pochodzący z Konina prawnik z wykształcenia mógłby pukać do drzwi kancelarii adwokackich, szukając pracy. Teraz po 16 latach wzlotów i upadków jest w Hollywood kimś - otrzymał nominację do Oscara za muzykę do "Marzyciela" Marca Forstera, z takimi gwiazdami, jak Kate Winslet, Johnny Depp i Dustin Hoffman. I jest faworytem w tej kategorii.
Pan Nikt
Ennio Morricone, jeden z najsłynniejszych i najbardziej pracowitych (ponad 520 filmów w dorobku) kompozytorów świata, nigdy nie dostał Oscara. Nominowano go co prawda pięć razy, ale na nominacjach się skończyło. Jak twierdzi Wojciech Kilar, polski kompozytor, autor muzyki do wysokobudżetowego horroru Francisa Forda Coppoli "Dracula", powód jest prosty: trzeba mieszkać w Hollywood. W 1992 r., gdy powstał film Coppoli, Kilar mógł zrobić w Hollywood karierę - pod warunkiem że się przeprowadzi do Kalifornii. - Dostałem propozycje napisania muzyki do kolejnych filmów i zamieszkania w Hollywood. Ale ja miałem wtedy prawie 60 lat. Byłem za stary na emigrację - opowiada "Wprost" Kilar.
Kaczmarek wiedział, że trzeba zamieszkać w Hollywood, by się liczyć w fabryce snów, ale w przeciwieństwie do Kilara był panem nikt, więc ta wiedza niewiele mu dawała. Jego dotychczasową muzykę uznano w Hollywood za zbyt trudną. Pierwszym poważnym zamówieniem była muzyka do niskobudżetowego, marnego horroru. Honorarium pozwoliło mu na sprowadzenie rodziny i przeżycie w USA roku - w skromnych warunkach.
Nie wystarczy być
- Myślałem, że spędzimy w USA rok i wrócimy. Ale nie było łatwo wracać - opowiada Kaczmarek. Po skomponowaniu muzyki do trzeciorzędnego horroru "Pale Blood" nie dostawał ciekawych propozycji, bo była to produkcja niszowa. Rodzina Kaczmarków prowadziła więc życie typowych polskich emigrantów, ledwie zarabiających na życie. Kaczmarkowi pomogła dopiero Agnieszka Holland, znana już wtedy w Hollywood. Zamówiła u niego muzykę do "Totalnego zaćmienia" z Leonardem DiCaprio (1995). Potem jeszcze skomponował muzykę do jej filmów "Plac Waszyngtona" (1997) z Jennifer Jason Leigh i Albertem Finneyem oraz "Trzeci cud" (1999) z Edem Harrisem i Anne Heche. Dopiero po filmach Holland zaczęto Kaczmarka traktować poważnie. Skomponował muzykę do filmów: "Aimee i Jaguar" Maksa Farberbocka, "Niewiernej" Adriana Lyne'a, a wreszcie do "Marzyciela" Marca Forstera.
- Jan dostanie Oscara na pewno, bo on zawsze chciał się mierzyć z najlepszymi. Wciąż mówił o muzyce filmowej, więc wyjazd i przeprowadzka na stałe do Hollywood były tego logiczną konsekwencją. On zawsze miał tę Amerykę gdzieś w perspektywie. Kiedy wyjeżdżał, traktowaliśmy to jako bardzo odważną decyzję, ale z drugiej strony zawsze mu powtarzałem: "Jan, kto, jeśli nie ty?" - opowiada Michał Merczyński, dyrektor warszawskiego Teatru Rozmaitości, menedżer Orkiestry Ósmego Dnia w latach 1985-1989, przyjaciel Kaczmarka. W Kaczmarka wierzy też kompozytor Krzesimir Dębski. - Bywam w USA i próbuję coś tam komponować, ale jeśli się chce zaistnieć w Hollywood, trzeba tam po prostu być stale. Nawet taka błahostka jak strefa czasowa bywa przeszkodą w podpisaniu ciekawego kontraktu - mówi Dębski.
Fotografik Ryszard Horowitz i rysownik Andrzej Krauze, jedni z niewielu Polaków, którym się powiodło w Ameryce, podkreślają, że aby odnieść sukces w USA, trzeba zapomnieć o dotychczasowym dorobku, a gdy już się coś tam osiągnie, nie wolno nawet na pięć minut dać o sobie zapomnieć. - Pamiętam, że kiedyś w kraju, jeśli ktoś napisał jeden wiersz czy narysował coś dobrego, do końca życia miał przypiętą etykietę wielkiego artysty. W Ameryce to niemożliwe - mówi Andrzej Krauze. - Nikt nas, artystów ze wschodniej Europy, nie pożąda tak bardzo, by chcieć nas specjalnie importować. To można włożyć między bajki - opowiada Kaczmarek. Przypomina, że Czesław Niemen nie zrobił międzynarodowej kariery, bo zdecydował się zostać w Polsce i czekał na propozycje.
Język sztuki kontra język rynku
Po piętnastu latach spędzonych w Hollywood Kaczmarek zrozumiał, że kino to nie zabawa w sztukę, lecz wielkie przedsięwzięcie ekonomiczne. Żałuje, że ta prawda dociera do tak niewielu ludzi kina w Polsce. I chce to zmienić. Dlatego organizuje Instytut Rozbitek. W małej podpoznańskiej miejscowości o tej nazwie wykupił sporą posiadłość i stworzy tam warsztaty dla młodych filmowców. Będzie sprowadzał fachowców z amerykańskiej branży filmowej, by nauczyli młodych Polaków, na czym polega dobre kino i jak się je robi. Jan Kaczmarek twierdzi, że polskim twórcom filmowym brakuje nie tylko wiedzy warsztatowej, ale też podstawowej choćby znajomości reguł funkcjonowania przemysłu filmowego - przede wszystkim przemysłu, a nie sztuki. Tak naprawdę Kaczmarek nie miał problemów ze zrozumieniem języka sztuki Hollywood, lecz ze zrozumieniem języka biznesu fabryki snów. On nie rozumiał tego języka, bo wyjechał z Polski, w której jeszcze nie było wolnego rynku. Dzisiejsi filmowcy nadal nie rozumieją języka biznesu, choć żyją już 15 lat w warunkach wolnego rynku. I to jest główny problem polskiego kina.
Ennio Morricone, jeden z najsłynniejszych i najbardziej pracowitych (ponad 520 filmów w dorobku) kompozytorów świata, nigdy nie dostał Oscara. Nominowano go co prawda pięć razy, ale na nominacjach się skończyło. Jak twierdzi Wojciech Kilar, polski kompozytor, autor muzyki do wysokobudżetowego horroru Francisa Forda Coppoli "Dracula", powód jest prosty: trzeba mieszkać w Hollywood. W 1992 r., gdy powstał film Coppoli, Kilar mógł zrobić w Hollywood karierę - pod warunkiem że się przeprowadzi do Kalifornii. - Dostałem propozycje napisania muzyki do kolejnych filmów i zamieszkania w Hollywood. Ale ja miałem wtedy prawie 60 lat. Byłem za stary na emigrację - opowiada "Wprost" Kilar.
Kaczmarek wiedział, że trzeba zamieszkać w Hollywood, by się liczyć w fabryce snów, ale w przeciwieństwie do Kilara był panem nikt, więc ta wiedza niewiele mu dawała. Jego dotychczasową muzykę uznano w Hollywood za zbyt trudną. Pierwszym poważnym zamówieniem była muzyka do niskobudżetowego, marnego horroru. Honorarium pozwoliło mu na sprowadzenie rodziny i przeżycie w USA roku - w skromnych warunkach.
Nie wystarczy być
- Myślałem, że spędzimy w USA rok i wrócimy. Ale nie było łatwo wracać - opowiada Kaczmarek. Po skomponowaniu muzyki do trzeciorzędnego horroru "Pale Blood" nie dostawał ciekawych propozycji, bo była to produkcja niszowa. Rodzina Kaczmarków prowadziła więc życie typowych polskich emigrantów, ledwie zarabiających na życie. Kaczmarkowi pomogła dopiero Agnieszka Holland, znana już wtedy w Hollywood. Zamówiła u niego muzykę do "Totalnego zaćmienia" z Leonardem DiCaprio (1995). Potem jeszcze skomponował muzykę do jej filmów "Plac Waszyngtona" (1997) z Jennifer Jason Leigh i Albertem Finneyem oraz "Trzeci cud" (1999) z Edem Harrisem i Anne Heche. Dopiero po filmach Holland zaczęto Kaczmarka traktować poważnie. Skomponował muzykę do filmów: "Aimee i Jaguar" Maksa Farberbocka, "Niewiernej" Adriana Lyne'a, a wreszcie do "Marzyciela" Marca Forstera.
- Jan dostanie Oscara na pewno, bo on zawsze chciał się mierzyć z najlepszymi. Wciąż mówił o muzyce filmowej, więc wyjazd i przeprowadzka na stałe do Hollywood były tego logiczną konsekwencją. On zawsze miał tę Amerykę gdzieś w perspektywie. Kiedy wyjeżdżał, traktowaliśmy to jako bardzo odważną decyzję, ale z drugiej strony zawsze mu powtarzałem: "Jan, kto, jeśli nie ty?" - opowiada Michał Merczyński, dyrektor warszawskiego Teatru Rozmaitości, menedżer Orkiestry Ósmego Dnia w latach 1985-1989, przyjaciel Kaczmarka. W Kaczmarka wierzy też kompozytor Krzesimir Dębski. - Bywam w USA i próbuję coś tam komponować, ale jeśli się chce zaistnieć w Hollywood, trzeba tam po prostu być stale. Nawet taka błahostka jak strefa czasowa bywa przeszkodą w podpisaniu ciekawego kontraktu - mówi Dębski.
Fotografik Ryszard Horowitz i rysownik Andrzej Krauze, jedni z niewielu Polaków, którym się powiodło w Ameryce, podkreślają, że aby odnieść sukces w USA, trzeba zapomnieć o dotychczasowym dorobku, a gdy już się coś tam osiągnie, nie wolno nawet na pięć minut dać o sobie zapomnieć. - Pamiętam, że kiedyś w kraju, jeśli ktoś napisał jeden wiersz czy narysował coś dobrego, do końca życia miał przypiętą etykietę wielkiego artysty. W Ameryce to niemożliwe - mówi Andrzej Krauze. - Nikt nas, artystów ze wschodniej Europy, nie pożąda tak bardzo, by chcieć nas specjalnie importować. To można włożyć między bajki - opowiada Kaczmarek. Przypomina, że Czesław Niemen nie zrobił międzynarodowej kariery, bo zdecydował się zostać w Polsce i czekał na propozycje.
Język sztuki kontra język rynku
Po piętnastu latach spędzonych w Hollywood Kaczmarek zrozumiał, że kino to nie zabawa w sztukę, lecz wielkie przedsięwzięcie ekonomiczne. Żałuje, że ta prawda dociera do tak niewielu ludzi kina w Polsce. I chce to zmienić. Dlatego organizuje Instytut Rozbitek. W małej podpoznańskiej miejscowości o tej nazwie wykupił sporą posiadłość i stworzy tam warsztaty dla młodych filmowców. Będzie sprowadzał fachowców z amerykańskiej branży filmowej, by nauczyli młodych Polaków, na czym polega dobre kino i jak się je robi. Jan Kaczmarek twierdzi, że polskim twórcom filmowym brakuje nie tylko wiedzy warsztatowej, ale też podstawowej choćby znajomości reguł funkcjonowania przemysłu filmowego - przede wszystkim przemysłu, a nie sztuki. Tak naprawdę Kaczmarek nie miał problemów ze zrozumieniem języka sztuki Hollywood, lecz ze zrozumieniem języka biznesu fabryki snów. On nie rozumiał tego języka, bo wyjechał z Polski, w której jeszcze nie było wolnego rynku. Dzisiejsi filmowcy nadal nie rozumieją języka biznesu, choć żyją już 15 lat w warunkach wolnego rynku. I to jest główny problem polskiego kina.
Polskie Oscary muzyczne |
---|
Jan A.P. Kaczmarek nie jest pierwszym polskim kompozytorem z szansami na Oscara. Dwaj jego poprzednicy, zanim zobaczyli swe nazwisko na listach laureatów, też przenieśli się za ocean. Pierwszy, Leopold Stokowski (1882-1977), urodził się co prawda w Anglii, ale zawsze przyznawał się do polskich korzeni. Jego współpraca z Disneyem zaowocowała w 1942 r. specjalnym honorowym Oscarem za "nowe formy wizualizacji muzyki" (chodziło o pracę nad filmem "Fantazja"). Z kolei urodzony w 1902 r. w Warszawie Bronisław Kaper w latach 30. związał się wieloletnim kontraktem z wytwórnią MGM. Po raz pierwszy nominację Kaper otrzymał w 1942 r. za muzykę do "Czekoladowego żołnierza". Statuetkę zdobył w 1954 r. za musical "Lili". Osiem lat później otrzymał dwie nominacje - za muzykę i piosenkę do "Buntu na Bounty" z Marlonem Brando. Kaper zmarł w Hollywood w 1983 r., mając w dorobku muzykę do 150 hollywoodzkich produkcji. |
Więcej możesz przeczytać w 5/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.