De Gaulle głosowałby przeciwko eurokonstytucji Prezydent Jacques Chirac chciał być kapłanem "wielkiej Francji" Charles`a de Gaulle`a, a będzie raczej grabarzem mocarstwowej pozycji swego kraju, zbudowanej przez de Gaulle`a dzięki mistrzowskiej polityce mistyfikacji. Mimo że europejski traktat konstytucyjny mało obchodzi Francuzów, tak żywej publicznej debaty jak przed referendum mającym zadecydować o losie projektu konstytucji Francja nie przeżyła od dawna. Traktat jest jednak tylko pretekstem do sporu o rolę Francji w Europie i świecie. Francuzi słusznie przeczuwają, że niezależnie od tego, czy projekt eurokonstytucji zostanie przyjęty, czy nie, będą musieli się pożegnać z wielkomocarstwowymi ambicjami i skończyć z zainicjowaną przez de Gaulle`a i trwającą ponad pół wieku wielką francuską mistyfikacją.
- Francja będzie musiała przejść do europejskiej drugiej ligi - przyznaje w rozmowie z "Wprost" Roland Dumas, socjalista, były szef dyplomacji i jeden z najbliższych współpracowników prezydenta Francois Mitterranda, który razem z kanclerzem Helmutem Kohlem spłodził omnipotentny francusko-niemiecki duet, lokomotywę integracji europejskiej. - Francuzi budzą się ze snu o francuskiej hegemonii w Europie i tradycyjnych strefach wpływów. Zaczynają rozumieć, że głos Paryża już nie jest tak słyszalny w rozszerzonej unii 25 państw - wtóruje Rene Backmann, szef działu zagranicznego tygodnika "Le Nouvel Observateur". To już nie ta Francja, nie ta Europa, nie ten gaullistowski prestiż, co kiedyś.
Strategia blefu
Wyrazem tych obaw był w kampanii referendalnej przykład "polskiego hydraulika", który pospołu z tureckim imigrantem miałby doprowadzić do rozmontowania Francji. Tymczasem Polak i Turek mogą Francuzom jedynie pomóc - w demontażu nierealnej, zmitologizowanej pozycji Francji na arenie europejskiej i światowej. Pozycji, która jest nieproporcjonalna do potencjału Francji i - jak wszystko, co sztuczne - przynosi szkody zarówno samym Francuzom, jak i ich partnerom w Unii Europejskiej.
Nie pomagają Francuzom w uświadomieniu sobie tego ich politycy. Zwolennicy traktatu konstytucyjnego przekonują, że jego przyjęcie pozwoli na zachowanie "wielkości Francji". Przeciwnicy - paradoksalnie - używają tego samego argumentu. - Powołując się na de Gaulle`a w swej propagandzie prokonstytucyjnej, fałszywi gaulliści z Chirakiem i Nicolasem Sarkozym na czele, łżą. De Gaulle na pewno głosowałby na "nie", bo chciał Europy, w której Francja gra pierwsze skrzypce - mówi dla "Wprost" Pierre Maillard, jeden z najbliższych współpracowników de Gaulle`a, jego doradca ds. polityki zagranicznej w latach 1959-1965.
Gdy w czasie telewizyjnej debaty przed referendum wyselekcjonowana grupa młodzieży zaczęła pytać nie o idee "wielkiej Francji", lecz o bezrobocie (prawie co czwarty Francuz w wieku produkcyjnym, który nie skończył 25 lat, jest bez pracy) i problemy szkolnictwa oraz mówić o swoich obawach, Chirac odparł: "Nie rozumiem". Kiedy George Bush odrzucił protokół z Kyoto, który miał ograniczyć emisję gazów wywołujących efekt cierplarniany, Chirac grzmiał na szczycie świata w Johannesburgu: "Nasz dom płonie, gdy my zajmujemy się czym innym". Miał na myśli to, że... Amerykanie zajęli się Irakiem.
Chirac postąpił tak, jak robili wszyscy przywódcy Francji od ponad pół wieku: zagrał o najwyższą stawkę, nie bacząc na to, co ma w kartach. Francuscy politycy tak przywykli do bezkarnego blefowania w polityce międzynarodowej, że uwierzyli we własny blef. Gdy w czasie sporu o Irak politycy innych krajów unii próbowali sprawdzić, co Chirac ma w kartach, ten strofował ich, że są źle wychowani. Był poirytowany, że już nie może arbitralnie zabierać głosu w imieniu większości Europejczyków.
Chirac jest zdumiony, że to, co robi, przyjmowane jest tak źle. Przecież robi dokładnie to, co przyniosło chwałę jego poprzednikom: Mitterrandowi, a przede wszystkim de Gaulle`owi. Skoro oni z sukcesem boksowali w nie swojej wadze, to czemu nie pójść w ich ślady? Tyle że czasy się zmieniły. - Poglądy de Gaulle`a były tak przestarzałe, że niekiedy mogły się wydawać ultranowoczesne - twierdzi historyk Walter Laqueur. De Gaulle potępiał porządek światowy ukształtowany w Jałcie i Poczdamie, ale nie ze względu na jego imperialny, niesprawiedliwy charakter, lecz dlatego, że w obu konferencjach nie uczestniczyła Francja. Paryż krytykował ład pojałtański także z tego powodu, iż pierwsze skrzypce odgrywały w nim dwa pozaeuropejskie supermocarstwa. De Gaulle pozwalał sobie na duży margines kontestacji - włącznie z wyjściem ze struktur wojskowych NATO, po którym Waszyngton ogarnęła furia, a Moskwa była zachwycona.
Francuska polityka za niemieckie pieniądze
Zimnym prysznicem była studencka rewolta w roku 1968. Omal nie skończyło się to załamaniem franka. Zapobiegła temu wielka pomoc finansowa Niemiec i USA. Strach zajrzał Francuzom w oczy w momencie inwazji sowieckiej na Czechosłowację. Przekonali się, jak wąskie są granice kokietowania Moskwy i grania na nosie Waszyngtonowi oraz jak błędne były ich założenia polityki zagranicznej i obronnej.
Mimo to Francja nadal uprawiała politykę wielkiej mistyfikacji. Najpierw de Gaulle, niczym baron Muenchhausen, który sam wydobył się za włosy z błota, zdołał włączyć Francję do grona zwycięskich mocarstw antyhitlerowskich, mimo że w czasie wojny pokonana Francja kolaborowała z Niemcami, a wkład wojskowy "wolnej Francji" de Gaulle`a w zwycięstwo nad III Rzeszą był mniejszy niż Polski. Przedwojenna Francja - jak twierdzi historyk Paul Johnson - "była ucieleśnieniem ideału: małe jest piękne" i "była martwa jeszcze przed klęską, jaką zadali jej Niemcy". De Gaulle poprowadził rodaków z powrotem do "wielkości", przywrócił dumę narodową i wiarę we własne siły. "Wyciągnęłem kraj z rynsztoka" - mówił. Dzięki niemu Francja zyskała strefę okupacyjną w Niemczech i stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. W uzyskaniu i utrzymaniu przepustki do grona światowych potęg pomogła jej force de trappe - siła nuklearnego odstraszania. Praktyczna wartość tego arsenału nie była zbyt wielka, ale jego wartość polityczna - nie do przecenienia.
Skoro udało się osiągnąć tak wiele tak małym kosztem, to czemu nie próbować dalej? Po II wojnie światowej francuskiej dyplomacji udał się majstersztyk, którego nie powstydziłby się Talleyrand. Francja wyrosła na europejskie mocarstwo numer jeden, choć - jak twierdzi Laqueur - kraj był tuż po wojnie "swoistym muzeum, w którym nic nie mogło się zmienić". Francja wykorzystała ideę pojednania niemiecko-francuskiego, by dzięki gospodarce Niemiec i sile marki narzucić całej wspólnocie europejskiej swój pogląd na integrację. Niemcy godziły się na to ze względu na poczucie winy, ograniczające ich możliwość politycznego działania na arenie międzynarodowej. Słowem: wspólnota europejska za niemieckie pieniądze realizowała francuskie koncepcje polityczne. Dzięki temu francuscy politycy Robert Schuman i Jean Monnet zostali ojcami-założycielami unii, Jacques`a Delors`a uznano za najlepszego szefa Komisji Europejskiej w jej historii, a Valery Giscard d`Estaing, były prezydent, kierował pracami nad eurokonstytucją.
Bule u nogi
Najbardziej jaskrawym (i absurdalnym) przykładem eurointegracji, która przebiegała przecież pod dyktando Paryża, jest wspólna polityka rolna. Pochłania ona ponad połowę budżetu unii, z czego aż jedna czwarta idzie na utrzymywanie francuskiego rolnictwa. Gdy rozmawia się z francuskimi rolnikami, często okazuje się, że uważają się oni nie za producentów artykułów rolnych, lecz za kustoszy wiejskiego krajobrazu! Nic dziwnego, skoro Chirac mówi o nich: "Rolnicy są ogrodnikami w naszym kraju i strażnikami naszej pamięci". Czy mimo niewątpliwych uroków Prowansji państwa unijne, zmagające się ze sporym bezrobociem i niskim tempem wzrostu gospodarczego, nadal stać na taki luksus? Przecież m.in. tego typu wydatki powodują, że spełnia się przepowiednia Geoffreya Barraclough z lat 60. o "karleniu Europy".
Chirac próbuje odwrócić uwagę opinii publicznej od tego problemu. Zdawało się, że Bush i wojna w Iraku spadli mu z nieba, by mógł dopiąć swego. Chirac rzucił wyzwanie "bezdusznym i prostackim anglosaskim porządkom", które tak zagrażają francuskiemu stylowi życia: krótszemu tygodniowi pracy, dwugodzinnym lunchom czy gry w boules, która popołudniami zaprząta uwagę sporej części dorosłych Francuzów, podczas gdy Brytyjczycy o tej porze jeszcze wylewają z siebie siódme poty w pracy.
Obalenie komunizmu, a później rozszerzenie UE okazało się kolejnym zagrożeniem dla pozycji Francji, zbudowanej na polityce wielkiej mistyfikacji i dla stylu życia Francuzów. Dlatego politycy, którzy przywykli do poruszania się w świecie mitów, tak zajadle ich bronią - od prawicy po lewicę. Bronią tym bardziej, że od czasów wielkiej rewolucji francuskiej i Napoleona Francuzi przyzwyczaili się, że ich kraj jest nosicielem uniwersalnego przesłania. Wbrew realiom i głosom przedsiębiorców wielu polityków we Francji nadal wierzy, że nowi członkowie unii czekają tak samo na wprowadzenie u siebie "francuskiego modelu socjalnego", jak niegdyś oczekiwali kodeksu napoleońskiego. Na każdym kroku Francja podkreśla swą "kulturową wyjątkowość", nawet w dyskusji nad handlem światowym, w której Paryż wynegocjował prawo subsydiowania rodzimych filmów.
Jak długo może się utrzymać system, w którym wskutek wyjątków i ulg tylko połowa ludzi zarabiających musi płacić podatek od dochodów? Francuscy dziennikarze zaczynają ostrzegać, że niezbyt długo. Bliski - zdawałoby się - ideowo Chiracowi prawicowy dziennik "Le Figaro" napisał przy okazji brytyjskich wyborów: "Brytyjski cud powinien stać się modelem dla nas". Lewicowy "Le Nouvel Observateur" wyjaśniał, "dlaczego Anglicy są lepsi od nas". Brytyjski rząd w szczycie kampanii wyborczej pozwolił na upadek ostatniego rodzimego producenta samochodów. Rząd francuski na czas kampanii zamroził reformy. Zaniechano prywatyzacji kolosa energetycznego Gaz de France, debaty budżetowej, negocjacji płacowych z państwowymi urzędnikami, których setki zostaną lada dzień zwolnione. Zablokowano nominację Niemca Gustava Humberta na szefa europejskiego konsorcjum Airbus, aby nie zmącić przekonania wyborców, że nowy samolot A380 to sukces Francji. Na półkę trafił projekt reformy pomocy publicznej.
Spór o konstytucję zepchnął na razie na dalszy plan potrzebę reform i sprowadzenia Francji na ziemię - do roli, do jakiej uprawnia ją rzeczywisty potencjał. - Do czasu referendum Paryż ani Bruksela nie kiwną palcem, by uzbroić w argumenty przeciwników konstytucji, straszących "liberalnym wampirem". Ale to wszystko wróci już w czerwcu - mówi dla "Wprost" doradca premiera Jean-Pierre`a Raffarina. Brytyjczycy znów okazali się lepsi. Praktyczny Tony Blair zamroził głosowanie nad eurokonstytucją po to, by Jacques Chirac zjadł za niego tę żabę.
Strategia blefu
Wyrazem tych obaw był w kampanii referendalnej przykład "polskiego hydraulika", który pospołu z tureckim imigrantem miałby doprowadzić do rozmontowania Francji. Tymczasem Polak i Turek mogą Francuzom jedynie pomóc - w demontażu nierealnej, zmitologizowanej pozycji Francji na arenie europejskiej i światowej. Pozycji, która jest nieproporcjonalna do potencjału Francji i - jak wszystko, co sztuczne - przynosi szkody zarówno samym Francuzom, jak i ich partnerom w Unii Europejskiej.
Nie pomagają Francuzom w uświadomieniu sobie tego ich politycy. Zwolennicy traktatu konstytucyjnego przekonują, że jego przyjęcie pozwoli na zachowanie "wielkości Francji". Przeciwnicy - paradoksalnie - używają tego samego argumentu. - Powołując się na de Gaulle`a w swej propagandzie prokonstytucyjnej, fałszywi gaulliści z Chirakiem i Nicolasem Sarkozym na czele, łżą. De Gaulle na pewno głosowałby na "nie", bo chciał Europy, w której Francja gra pierwsze skrzypce - mówi dla "Wprost" Pierre Maillard, jeden z najbliższych współpracowników de Gaulle`a, jego doradca ds. polityki zagranicznej w latach 1959-1965.
Gdy w czasie telewizyjnej debaty przed referendum wyselekcjonowana grupa młodzieży zaczęła pytać nie o idee "wielkiej Francji", lecz o bezrobocie (prawie co czwarty Francuz w wieku produkcyjnym, który nie skończył 25 lat, jest bez pracy) i problemy szkolnictwa oraz mówić o swoich obawach, Chirac odparł: "Nie rozumiem". Kiedy George Bush odrzucił protokół z Kyoto, który miał ograniczyć emisję gazów wywołujących efekt cierplarniany, Chirac grzmiał na szczycie świata w Johannesburgu: "Nasz dom płonie, gdy my zajmujemy się czym innym". Miał na myśli to, że... Amerykanie zajęli się Irakiem.
Chirac postąpił tak, jak robili wszyscy przywódcy Francji od ponad pół wieku: zagrał o najwyższą stawkę, nie bacząc na to, co ma w kartach. Francuscy politycy tak przywykli do bezkarnego blefowania w polityce międzynarodowej, że uwierzyli we własny blef. Gdy w czasie sporu o Irak politycy innych krajów unii próbowali sprawdzić, co Chirac ma w kartach, ten strofował ich, że są źle wychowani. Był poirytowany, że już nie może arbitralnie zabierać głosu w imieniu większości Europejczyków.
Chirac jest zdumiony, że to, co robi, przyjmowane jest tak źle. Przecież robi dokładnie to, co przyniosło chwałę jego poprzednikom: Mitterrandowi, a przede wszystkim de Gaulle`owi. Skoro oni z sukcesem boksowali w nie swojej wadze, to czemu nie pójść w ich ślady? Tyle że czasy się zmieniły. - Poglądy de Gaulle`a były tak przestarzałe, że niekiedy mogły się wydawać ultranowoczesne - twierdzi historyk Walter Laqueur. De Gaulle potępiał porządek światowy ukształtowany w Jałcie i Poczdamie, ale nie ze względu na jego imperialny, niesprawiedliwy charakter, lecz dlatego, że w obu konferencjach nie uczestniczyła Francja. Paryż krytykował ład pojałtański także z tego powodu, iż pierwsze skrzypce odgrywały w nim dwa pozaeuropejskie supermocarstwa. De Gaulle pozwalał sobie na duży margines kontestacji - włącznie z wyjściem ze struktur wojskowych NATO, po którym Waszyngton ogarnęła furia, a Moskwa była zachwycona.
Francuska polityka za niemieckie pieniądze
Zimnym prysznicem była studencka rewolta w roku 1968. Omal nie skończyło się to załamaniem franka. Zapobiegła temu wielka pomoc finansowa Niemiec i USA. Strach zajrzał Francuzom w oczy w momencie inwazji sowieckiej na Czechosłowację. Przekonali się, jak wąskie są granice kokietowania Moskwy i grania na nosie Waszyngtonowi oraz jak błędne były ich założenia polityki zagranicznej i obronnej.
Mimo to Francja nadal uprawiała politykę wielkiej mistyfikacji. Najpierw de Gaulle, niczym baron Muenchhausen, który sam wydobył się za włosy z błota, zdołał włączyć Francję do grona zwycięskich mocarstw antyhitlerowskich, mimo że w czasie wojny pokonana Francja kolaborowała z Niemcami, a wkład wojskowy "wolnej Francji" de Gaulle`a w zwycięstwo nad III Rzeszą był mniejszy niż Polski. Przedwojenna Francja - jak twierdzi historyk Paul Johnson - "była ucieleśnieniem ideału: małe jest piękne" i "była martwa jeszcze przed klęską, jaką zadali jej Niemcy". De Gaulle poprowadził rodaków z powrotem do "wielkości", przywrócił dumę narodową i wiarę we własne siły. "Wyciągnęłem kraj z rynsztoka" - mówił. Dzięki niemu Francja zyskała strefę okupacyjną w Niemczech i stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. W uzyskaniu i utrzymaniu przepustki do grona światowych potęg pomogła jej force de trappe - siła nuklearnego odstraszania. Praktyczna wartość tego arsenału nie była zbyt wielka, ale jego wartość polityczna - nie do przecenienia.
Skoro udało się osiągnąć tak wiele tak małym kosztem, to czemu nie próbować dalej? Po II wojnie światowej francuskiej dyplomacji udał się majstersztyk, którego nie powstydziłby się Talleyrand. Francja wyrosła na europejskie mocarstwo numer jeden, choć - jak twierdzi Laqueur - kraj był tuż po wojnie "swoistym muzeum, w którym nic nie mogło się zmienić". Francja wykorzystała ideę pojednania niemiecko-francuskiego, by dzięki gospodarce Niemiec i sile marki narzucić całej wspólnocie europejskiej swój pogląd na integrację. Niemcy godziły się na to ze względu na poczucie winy, ograniczające ich możliwość politycznego działania na arenie międzynarodowej. Słowem: wspólnota europejska za niemieckie pieniądze realizowała francuskie koncepcje polityczne. Dzięki temu francuscy politycy Robert Schuman i Jean Monnet zostali ojcami-założycielami unii, Jacques`a Delors`a uznano za najlepszego szefa Komisji Europejskiej w jej historii, a Valery Giscard d`Estaing, były prezydent, kierował pracami nad eurokonstytucją.
Bule u nogi
Najbardziej jaskrawym (i absurdalnym) przykładem eurointegracji, która przebiegała przecież pod dyktando Paryża, jest wspólna polityka rolna. Pochłania ona ponad połowę budżetu unii, z czego aż jedna czwarta idzie na utrzymywanie francuskiego rolnictwa. Gdy rozmawia się z francuskimi rolnikami, często okazuje się, że uważają się oni nie za producentów artykułów rolnych, lecz za kustoszy wiejskiego krajobrazu! Nic dziwnego, skoro Chirac mówi o nich: "Rolnicy są ogrodnikami w naszym kraju i strażnikami naszej pamięci". Czy mimo niewątpliwych uroków Prowansji państwa unijne, zmagające się ze sporym bezrobociem i niskim tempem wzrostu gospodarczego, nadal stać na taki luksus? Przecież m.in. tego typu wydatki powodują, że spełnia się przepowiednia Geoffreya Barraclough z lat 60. o "karleniu Europy".
Chirac próbuje odwrócić uwagę opinii publicznej od tego problemu. Zdawało się, że Bush i wojna w Iraku spadli mu z nieba, by mógł dopiąć swego. Chirac rzucił wyzwanie "bezdusznym i prostackim anglosaskim porządkom", które tak zagrażają francuskiemu stylowi życia: krótszemu tygodniowi pracy, dwugodzinnym lunchom czy gry w boules, która popołudniami zaprząta uwagę sporej części dorosłych Francuzów, podczas gdy Brytyjczycy o tej porze jeszcze wylewają z siebie siódme poty w pracy.
Obalenie komunizmu, a później rozszerzenie UE okazało się kolejnym zagrożeniem dla pozycji Francji, zbudowanej na polityce wielkiej mistyfikacji i dla stylu życia Francuzów. Dlatego politycy, którzy przywykli do poruszania się w świecie mitów, tak zajadle ich bronią - od prawicy po lewicę. Bronią tym bardziej, że od czasów wielkiej rewolucji francuskiej i Napoleona Francuzi przyzwyczaili się, że ich kraj jest nosicielem uniwersalnego przesłania. Wbrew realiom i głosom przedsiębiorców wielu polityków we Francji nadal wierzy, że nowi członkowie unii czekają tak samo na wprowadzenie u siebie "francuskiego modelu socjalnego", jak niegdyś oczekiwali kodeksu napoleońskiego. Na każdym kroku Francja podkreśla swą "kulturową wyjątkowość", nawet w dyskusji nad handlem światowym, w której Paryż wynegocjował prawo subsydiowania rodzimych filmów.
Jak długo może się utrzymać system, w którym wskutek wyjątków i ulg tylko połowa ludzi zarabiających musi płacić podatek od dochodów? Francuscy dziennikarze zaczynają ostrzegać, że niezbyt długo. Bliski - zdawałoby się - ideowo Chiracowi prawicowy dziennik "Le Figaro" napisał przy okazji brytyjskich wyborów: "Brytyjski cud powinien stać się modelem dla nas". Lewicowy "Le Nouvel Observateur" wyjaśniał, "dlaczego Anglicy są lepsi od nas". Brytyjski rząd w szczycie kampanii wyborczej pozwolił na upadek ostatniego rodzimego producenta samochodów. Rząd francuski na czas kampanii zamroził reformy. Zaniechano prywatyzacji kolosa energetycznego Gaz de France, debaty budżetowej, negocjacji płacowych z państwowymi urzędnikami, których setki zostaną lada dzień zwolnione. Zablokowano nominację Niemca Gustava Humberta na szefa europejskiego konsorcjum Airbus, aby nie zmącić przekonania wyborców, że nowy samolot A380 to sukces Francji. Na półkę trafił projekt reformy pomocy publicznej.
Spór o konstytucję zepchnął na razie na dalszy plan potrzebę reform i sprowadzenia Francji na ziemię - do roli, do jakiej uprawnia ją rzeczywisty potencjał. - Do czasu referendum Paryż ani Bruksela nie kiwną palcem, by uzbroić w argumenty przeciwników konstytucji, straszących "liberalnym wampirem". Ale to wszystko wróci już w czerwcu - mówi dla "Wprost" doradca premiera Jean-Pierre`a Raffarina. Brytyjczycy znów okazali się lepsi. Praktyczny Tony Blair zamroził głosowanie nad eurokonstytucją po to, by Jacques Chirac zjadł za niego tę żabę.
Więcej możesz przeczytać w 21/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.