Nasze urzędy skarbowe kasują Polaków w Londynie
Kiedy w 2004 r. nowojorski senator Charles E. Schumer zaproponował likwidację przywilejów podatkowych dla Amerykanów pracujących za granicą, o mały włos nie stracił mandatu, a jego propozycja do dziś jest przedmiotem kpin mieszkańców miasta. To, co w USA jest wyśmiewane w kabaretach, w Polsce jest integralną częścią polityki rządu. Efekt? Polska gospodarka traci rocznie 11 mld zł. Tyle wynoszą bowiem roczne oszczędności ponad pół miliona Polaków pracujących tymczasowo w Wielkiej Brytanii, Holandii, USA i Australii. Pieniądze te nie trafiają do Polski, ponieważ zgodnie z obowiązującym u nas prawem, od uzyskanych tam zarobków polscy gastarbeiterzy powinni płacić podatki w kraju, i to według najwyższej, 40-procentowej stawki podatkowej! W efekcie 95 proc. Polaków nie zgłasza zagranicznych dochodów w krajowych zeznaniach podatkowych, pozbawiając kraj dopływu tak potrzebnego kapitału. - Dostajemy setki sygnałów od rodaków z Wielkiej Brytanii, który informują, że dopóki nie zmieni się prawo, dopóty nie wrócą do kraju - przyznaje Katarzyna Jaklewicz, redaktor naczelna "Gońca Polskiego", czasopisma dla Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii. Tymczasem obowiązujące na przykład w USA prawo zwalnia pracujących za granicą Amerykanów z podatku od dochodów nie przekraczające równowartości 250 tys. zł rocznie. Rządy Włoch, Irlandii, Meksyku, Indii i Słowacji prowadzą politykę niepytania o źródło pochodzenia kapitału (zasada don`t ask, don`t say) emigrantów chcących wrócić z zarobionymi za granicą pieniędzmi do kraju. Gdyby podobną zasadę wprowadzić w Polsce, co roku trafiałaby do nas równowartość połowy rocznych zagranicznych inwestycji w kraju!
Fiskus pod nogi
Problem absurdalnego prawa podatkowego jeszcze kilka lat temu był dla polskich gastarbeiterów marginalny. Polska podpisała z krajami, takimi jak Niemcy czy Włochy (do niedawna to tam trafiała większość polskich emigrantów), umowy pozwalające pracującym tam Polakom nie płacić daniny polskiemu fiskusowi, o ile w danym roku podatkowym nie osiągali dochodów w kraju. Sytuacja zmieniła się 1 maja 2004 r., po wejściu Polski do Unii Europejskiej, kiedy to do legalnej pracy w Wielkiej Brytanii wyjechało prawie pół miliona Polaków. Wówczas urzędnicy skarbowi przypomnieli sobie o umowie, jaką w 1978 r. zawarł rząd PRL z rządem Wielkiej Brytanii. Zobowiązuje ona Polaków pracujących tymczasowo na wyspach do przeliczania osiągniętych za granicą dochodów na złotówki i płacenia od nich podatków według obowiązującej w Polsce skali podatkowej. Problem polega na tym, że przeciętne jak na warunki brytyjskie dochody (od równowartości 74 tys. zł rocznie brutto) to - według polskich kryteriów - pensja, która kwalifikuje do opodatkowania według trzeciej, najwyższej stawki podatkowej - 40 proc. Wysokość stopy podatkowej nie uwzględnia także wyższych kosztów życia za granicą. W efekcie większość zysku z wyjazdu konfiskuje polski aparat skarbowy, czyniąc pracę za granicą nieopłacalną.
Irlandzki patent
Podczas gdy polski rząd realizuje politykę podatkową PRL, w większości państw rozwijających się pieniądze przesyłane przez emigrantów do kraju to najważniejsze po inwestycjach zagranicznych źródło kapitału, zasługujące na specjalne traktowanie. Pierwsi zorientowali się w ich sile w latach 80. i 90. Irlandczycy, wprowadzając zasadę, że nie będą pytali o źródło pochodzenia kapitału powracających z emigracji rodaków. W efekcie z 800 mld USD zainwestowanych w latach 80. i 90. w gospodarkę Irlandii aż 240 mld USD pochodziło od irlandzkich emigrantów. Kiedy Hindusi wprowadzili w połowie lat 90. podobną regułę, awansowali na pierwsze miejsce w rankingu krajów, sporządzonym według wielkości transferów pieniędzy od obywateli pracujących za granicą (w 2005 r. było to 10,3 mld USD).
O sile pieniędzy emigrantów przekonały się także polskie rządy, tyle że w latach 90. Do kraju wróciło wówczas około 100 tys. gastarbeiterów, głównie z Niemiec, państwa, z którym mamy podpisaną umowę zwalniającą z polskiego obowiązku podatkowego tych Polaków, którzy rozliczyli się z niemieckim urzędem skarbowym. To za zarobione w Niemczech pieniądze powstały znane stołeczne restauracje, takie jak Gessler czy San Antonio. Urządzono za nie niemal połowę polskich filii McDonalda. To także zgromadzony za zachodnią granicą kapitał był zaczątkiem wielu fortun najbogatszych Polaków z listy "Wprost" (m.in. Jana Kulczyka, Zygmunta Solorza i Krzysztofa Olszewskiego). I to właśnie w latach 90. polska gospodarka rozwijała się w tempie wynoszącym nawet 7 proc. rocznie, dwa razy szybciej niż obecnie.
Bitwa o Anglię
Dziś podobny zastrzyk polskiej gospodarce mogłyby dać pieniądze zarobione przez pół miliona Polaków pracujących w Wielkiej Brytanii. Na razie petycje kierowane do rządu przez polskich gastarbeiterów nie przynoszą rezultatu. Większe nadzieje pokładają oni w sędziach Trybunału Konstytucyjnego. Prawo podatkowe, nakazujące pracującemu w Wielkiej Brytanii obywatelowi Polski płacić podatki w kraju, podczas gdy zarabiającego na życie w Niemczechzwalnia z tego obowiązku, jest niezgodne z zasadą równości wobec prawa. - Przygotowujemy wniosek do Trybunału Konstytucyjnego o stwierdzenie niezgodności tej części polskiego prawa podatkowego z konstytucją - informuje Tomasz Czuczos, doradca podatkowy z firmy Eurotax z Wrocławia.
Czekanie na rozpatrzenie sprawy przez Trybunał Konstytucyjny potrwa kilkanaście miesięcy, tymczasem każdy dzień obowiązywania absurdalnego prawa podatkowego przynosi polskiej gospodarce wymierne straty. Kiedy pod koniec 2005 r. polscy urzędnicy zaczęli ścigać pracującychw Wielkiej Brytanii Polaków, o 40 proc. spadła wartość transferów pieniężnych z tego kraju do Polski. Kilkakrotnie zwiększyła się także liczba podań Polaków o prawo stałego pobytu w Wielkiej Brytanii.
Wśród osób, które takie podanie złożyły, jest Katarzyna Gąsiewska z Gdańska, która w maju 2004 r. pojechała do Wielkiej Brytanii zarobić na zakład fryzjerski w Polsce. Kiedy dowiedziała się, że powinna oddać daninę polskiemu fiskusowi, zmieniła zdanie i otwiera właśnie zakład fryzjerski, tyle że w Sussex, kilkadziesiąt kilometrów od Londynu. Gdyby wróciła do domu, to po opodatkowaniu zaoszczędzonych przez nią pieniędzy przez polski urząd skarbowy już by ich nie wystarczyło na założenie własnego biznesu. - Widocznie polskie władze nie chcą, by obywatele inwestowali zarobione za granicą pieniądze w Polsce - mówi Gąsiewska. Brytyjska Polonia i Polacy mieszkający w kraju odnoszą podobne wrażenie.
Fiskus pod nogi
Problem absurdalnego prawa podatkowego jeszcze kilka lat temu był dla polskich gastarbeiterów marginalny. Polska podpisała z krajami, takimi jak Niemcy czy Włochy (do niedawna to tam trafiała większość polskich emigrantów), umowy pozwalające pracującym tam Polakom nie płacić daniny polskiemu fiskusowi, o ile w danym roku podatkowym nie osiągali dochodów w kraju. Sytuacja zmieniła się 1 maja 2004 r., po wejściu Polski do Unii Europejskiej, kiedy to do legalnej pracy w Wielkiej Brytanii wyjechało prawie pół miliona Polaków. Wówczas urzędnicy skarbowi przypomnieli sobie o umowie, jaką w 1978 r. zawarł rząd PRL z rządem Wielkiej Brytanii. Zobowiązuje ona Polaków pracujących tymczasowo na wyspach do przeliczania osiągniętych za granicą dochodów na złotówki i płacenia od nich podatków według obowiązującej w Polsce skali podatkowej. Problem polega na tym, że przeciętne jak na warunki brytyjskie dochody (od równowartości 74 tys. zł rocznie brutto) to - według polskich kryteriów - pensja, która kwalifikuje do opodatkowania według trzeciej, najwyższej stawki podatkowej - 40 proc. Wysokość stopy podatkowej nie uwzględnia także wyższych kosztów życia za granicą. W efekcie większość zysku z wyjazdu konfiskuje polski aparat skarbowy, czyniąc pracę za granicą nieopłacalną.
Irlandzki patent
Podczas gdy polski rząd realizuje politykę podatkową PRL, w większości państw rozwijających się pieniądze przesyłane przez emigrantów do kraju to najważniejsze po inwestycjach zagranicznych źródło kapitału, zasługujące na specjalne traktowanie. Pierwsi zorientowali się w ich sile w latach 80. i 90. Irlandczycy, wprowadzając zasadę, że nie będą pytali o źródło pochodzenia kapitału powracających z emigracji rodaków. W efekcie z 800 mld USD zainwestowanych w latach 80. i 90. w gospodarkę Irlandii aż 240 mld USD pochodziło od irlandzkich emigrantów. Kiedy Hindusi wprowadzili w połowie lat 90. podobną regułę, awansowali na pierwsze miejsce w rankingu krajów, sporządzonym według wielkości transferów pieniędzy od obywateli pracujących za granicą (w 2005 r. było to 10,3 mld USD).
O sile pieniędzy emigrantów przekonały się także polskie rządy, tyle że w latach 90. Do kraju wróciło wówczas około 100 tys. gastarbeiterów, głównie z Niemiec, państwa, z którym mamy podpisaną umowę zwalniającą z polskiego obowiązku podatkowego tych Polaków, którzy rozliczyli się z niemieckim urzędem skarbowym. To za zarobione w Niemczech pieniądze powstały znane stołeczne restauracje, takie jak Gessler czy San Antonio. Urządzono za nie niemal połowę polskich filii McDonalda. To także zgromadzony za zachodnią granicą kapitał był zaczątkiem wielu fortun najbogatszych Polaków z listy "Wprost" (m.in. Jana Kulczyka, Zygmunta Solorza i Krzysztofa Olszewskiego). I to właśnie w latach 90. polska gospodarka rozwijała się w tempie wynoszącym nawet 7 proc. rocznie, dwa razy szybciej niż obecnie.
Bitwa o Anglię
Dziś podobny zastrzyk polskiej gospodarce mogłyby dać pieniądze zarobione przez pół miliona Polaków pracujących w Wielkiej Brytanii. Na razie petycje kierowane do rządu przez polskich gastarbeiterów nie przynoszą rezultatu. Większe nadzieje pokładają oni w sędziach Trybunału Konstytucyjnego. Prawo podatkowe, nakazujące pracującemu w Wielkiej Brytanii obywatelowi Polski płacić podatki w kraju, podczas gdy zarabiającego na życie w Niemczechzwalnia z tego obowiązku, jest niezgodne z zasadą równości wobec prawa. - Przygotowujemy wniosek do Trybunału Konstytucyjnego o stwierdzenie niezgodności tej części polskiego prawa podatkowego z konstytucją - informuje Tomasz Czuczos, doradca podatkowy z firmy Eurotax z Wrocławia.
Czekanie na rozpatrzenie sprawy przez Trybunał Konstytucyjny potrwa kilkanaście miesięcy, tymczasem każdy dzień obowiązywania absurdalnego prawa podatkowego przynosi polskiej gospodarce wymierne straty. Kiedy pod koniec 2005 r. polscy urzędnicy zaczęli ścigać pracującychw Wielkiej Brytanii Polaków, o 40 proc. spadła wartość transferów pieniężnych z tego kraju do Polski. Kilkakrotnie zwiększyła się także liczba podań Polaków o prawo stałego pobytu w Wielkiej Brytanii.
Wśród osób, które takie podanie złożyły, jest Katarzyna Gąsiewska z Gdańska, która w maju 2004 r. pojechała do Wielkiej Brytanii zarobić na zakład fryzjerski w Polsce. Kiedy dowiedziała się, że powinna oddać daninę polskiemu fiskusowi, zmieniła zdanie i otwiera właśnie zakład fryzjerski, tyle że w Sussex, kilkadziesiąt kilometrów od Londynu. Gdyby wróciła do domu, to po opodatkowaniu zaoszczędzonych przez nią pieniędzy przez polski urząd skarbowy już by ich nie wystarczyło na założenie własnego biznesu. - Widocznie polskie władze nie chcą, by obywatele inwestowali zarobione za granicą pieniądze w Polsce - mówi Gąsiewska. Brytyjska Polonia i Polacy mieszkający w kraju odnoszą podobne wrażenie.
Więcej możesz przeczytać w 9/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.