Jedną z największych pedofilskich siatek w Europie zdemaskowali reporterzy "Wprost" i telewizji Polsat
Osobistości z pierwszych stron gazet - politycy, artyści, prawnicy, dziennikarze, ludzie telewizji - były klientami pedofilów, których siatkę zdemaskowali reporterzy "Wprost" i Polsatu. Lolitki - tak o dziewczynkach mówili między sobą pedofile (sami siebie nazywający lolimanami). Lolitki "do zabawy" miały od czterech do ośmiu lat, "do kręcenia" (filmów) i "dotykania" - od trzech miesięcy do dwunastu lat - takie zasady mieli pedofile. Używane przez nich określenie lolita nie ma nic wspólnego z Lolitą Nabokowa, bo opisana przez niego dziewczynka miała wybór, lolity pedofilów zaś nie mają żadnego wyboru.
Pedofile w zdemaskowanej przez nas siatce transmisje "na żywo" przeprowadzali z łazienek i przebieralni w szkołach i przedszkolach, gdzie umieszczali ukryte kamery. Kilkuletnimi dziewczynkami, najczęściej z patologicznych rodzin, handlowali jak mięsem na bazarze: rodzice brali około tysiąca złotych, a pośrednik - kilka tysięcy. Klientów interesowała tylko "szybka dostawa" i to, żeby dzieci nie miały więcej niż dziesięć lat.
Desant na zamku Książ
Pedofilska siatka działała bezkarnie do ubiegłego tygodnia, kiedy zaczęły się aresztowania. Jednego z jej bossów zatrzymano w restauracji na zamku Książ koło Wałbrzycha. Do stolika, przy którym siedział reporter "Wprost", przysiadł się mężczyzna koło trzydziestki. To Andrzej I., wrocławski prawnik. W Internecie posługiwał się pseudonimem Waga. - Nakręcę małego pornosika. Będę z tą małą sam na sam. Wezmę ją na kolana, włożę paluszek gdzie trzeba - opowiadał Waga. W zamkowej restauracji siedziało kilkanaście osób. W pewnym momencie kilku mężczyzn poderwało się od stolików, założyło na głowy kominiarki i rzuciło się w kierunku Wagi. Za moment z zewnątrz wpadło jeszcze kilku zamaskowanych policjantów. Wszyscy byli funkcjonariuszami Centralnego Biura Śledczego. Rzucili Wagę na ziemię, zakuli w kajdanki i wyprowadzili z lokalu. Akcję obserwowali reporterzy "Wprost". W najbliższych dniach do aresztu może trafić od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu osób.
Lolimani, czyli kim są aresztowani pedofile
Kilka miesięcy temu reporterzy "Wprost" przeniknęli do jednej z największych siatek pedofilów w Europie. Przez kilka miesięcy zdobywali zaufanie pedofilów poznanych w Internecie, uczestniczyli w spotkaniach w cztery oczy, poznawali kolejne ogniwa siatki, gromadzili dowody. Ostatnia część dziennikarskiego śledztwa była rejestrowana przez kamery Polsatu. Kilkanaście dni temu o wszystkim poinformowaliśmy Prokuraturę Okręgową w Warszawie oraz Centralne Biuro Śledcze. W ubiegłym tygodniu zaczęły się aresztowania członków pedofilskiej siatki.
Tylko w Polsce w pedofilskiej siatce działało kilkudziesięciu organizatorów i kilka tysięcy klientów. Nie stworzyli hierarchicznej struktury - ze względów bezpieczeństwa każdy miał tylko kilka kontaktów. Każda osoba z zewnątrz była pieczołowicie sprawdzana, trzeba było mieć referencje ludzi zaufanych. Członkowie pedofilskiej ośmiornicy to przeważnie osoby wykształcone, mające dobrą pracę, szanowane. Waga ma żonę i dziecko. Tego samego dnia, gdy go zatrzymywano, w ręce policjantów z CBŚ wpadli też między innymi Ryszard I., pseudonim Richard, nauczyciel z Łodzi, oraz Marek C., pseudonim Wolf, student z Poznania.
Szanowanymi, dobrze wykształconymi ludźmi - studentami, prawnikami, biznesmenami - są Zbyszek7, Beleron, Baltazar, Kwinto, rrr, Galwin, Bali, Jeremi, Gores, Kwiatek, Pyta, Henryk (to "nicki", którymi posługiwali się w Internecie) i inni. Ani ich rodziny, ani znajomi nie wiedzą, że są pedofilami. Zeznania zatrzymanych osób już pozwoliły prokuraturze i policji na ustalenie danych kilkudziesięciu pedofilów. Wśród dotychczas zatrzymanych osób jest ojciec wykorzystywanych dzieci.
Jak wpadliśmy na trop pedofilów
Wchodzenie w struktury pedofilskiej ośmiornicy rozpoczęliśmy w Internecie - w skandynawskiej grupie dyskusyjnej prowadzonej przez Svena. Wiosną 2002 r. na tej stronie poznaliśmy Polaków szukających kontaktów z innymi pedofilami. Samozwańczym szefem tej grupy był Grab, który stworzył potem czat tylko dla Polaków. Tak powstała grupa pedofilów, a zarazem czat pod nazwą "Magnetix". Służył on do wymiany materiałów z pornografią dziecięcą i do nawiązywania nowych kontaktów. Chętnych było tak dużo, że wkrótce powstał czat "Iwanclub", założony przez Iwana. Na ogólnym czacie wymieniano się głównie linkami do stron o treści pedofilskiej, a w prywatnych "pokojach" - adresami serwerów FTP, skąd można ściągnąć pedofilskie filmy.
Na czacie "Magnetix" poznaliśmy Turbo (ze Szczecina) i Olafa (z Poznania). Turbo oferował filmy pokazujące seks dorosłych z dziećmi w wieku 6-12 lat (wysyłał je przesyłkami kurierskimi). Olaf wysyłał filmy z prywatnego serwera FTP. Na czacie Iwana otrzymaliśmy "przepustkę" do serwera Drolopolu, gdzie kontaktują się pedofile z całego świata. Tam poznaliśmy Wagę i Wolfa, jednych z najważniejszych w siatce. Wolf sprawdził nasze referencje i podał adres prywatnego kanału, z którego korzystali m.in. Richard, Zbyszek7, Baltazar, Akiro i Morda.
Jak wniknęliśmy do kręgu zaufanych
Po kilku tygodniach kontaktów uznano nas za osoby wiarygodne. Zaczęliśmy otrzymywać materiały zrobione przez członków grupy. Wkrótce poznaliśmy Wagę - referencje dał nam Wolf. Dzięki temu nawiązaliśmy kontakt z tzw. Starą Gwardią (inaczej Ojcami Założycielami), do której należy na przykład Bocian z Torunia. Bocian wyszukiwał w Internecie biernych pedofilów, którzy nie uczestniczą w życiu grup pedofilów. Wiele z takich osób namówił do produkowania materiałów o tematyce pedofilskiej, do wyszukiwania dzieci w rodzinach patologicznych.
Zanim osobiście skontaktowaliśmy się z członkami siatki, powiadomiliśmy o naszym dziennikarskim śledztwie Prokuraturę Okręgową w Warszawie, która natychmiast wszczęła śledztwo. Działaniami operacyjnymi zajęła się specjalna grupa z Centralnego Biura Śledczego Komendy Głównej Policji. Od tej chwili śledzony był każdy krok pedofilów.
Waga, czyli boss
W Łodzi reporter "Wprost" spotkał się z Wagą, jednym z nieformalnych szefów pedofilskiej siatki. Waga wracał z Mazur, gdzie wymieniał się materiałami z innymi pedofilami. Przywiózł sześć dysków CD zawierających prawie sześć godzin filmów pedofilskich i kilka tysięcy zdjęć. Były wśród nich filmy z udziałem kilkumiesięcznych dzieci, nakręcone w Polsce. Waga zgodził się zrealizować wymyślone przez nas zlecenie klienta z Belgii: nakręcenie filmu z udziałem kilkuletnich dziewczynek (wcześniej kręcił już takie filmy). Na następne spotkanie w kawiarni internetowej przywiózł dziewięć płyt CD z filmami i zdjęciami. Miał także gotowy scenariusz zamówionego filmu. Jako obiekty wybrał Ewę i Karolinę, które już wykorzystywał, płacąc rodzicom po kilkaset złotych. - Z jedną z nich są kłopoty. Dlatego kupiłem eter. Jeśli będzie robiła problemy, to ją puknę w głowę i uśpię. Ewa i Karolina to przyszłościowy towar. Z Karoliną będziemy mogli się zabawiać jeszcze z sześć lat, a z Ewą o dwa lata dłużej - tłumaczył Waga. Zaplanował, że rodziców dziewczynek zawiezie na grzyby i "wypożyczy" od nich Ewę i Karolinę.
Podczas drugiego spotkania Waga kontaktował się z wieloma osobami z Polski i z zagranicy, wymieniając się pedofilskimi materiałami, umawiając zagranicznych klientów z pośrednikami dostarczającymi dzieci. Klienci pochodzili nawet z Brazylii i Australii. Z kontaktów Wagi zorientowaliśmy się, że rekrutują się oni ze środowisk artystycznych, prawniczych, uniwersyteckich, dziennikarskich, politycznych. Jego komputerowe adresy IP trafiły do prokuratury. Między innymi na tej podstawie zatrzymywane są kolejne osoby z pedofilskiej siatki. Policjanci z CBŚ spodziewają się prawdziwego trzęsienia ziemi w niektórych środowiskach. Sam Waga naszego zamówienia nie zdążył zrealizować. Zatrzymano go na zamku Książ.
Wolf, czyli organizator
W Łodzi, w mieszkaniu Richarda, uczestniczyliśmy w spotkaniu grupy pedofilów. Richard i Wolf przekazali reporterowi "Wprost" pedofilskie filmy i zdjęcia. Pojawiał się na nich między innymi Wolf. Okazało się, że były też na nich te same dziewczynki, które widzieliśmy wcześniej na materiałach otrzymanych od Wagi. Ustaliliśmy, że to Wolf pierwszy nawiązał kontakt z rodzicami dziewczynek. Wolf pochodzi z miejscowości, w której dziewczynki mieszkały. Poznał tam Zbigniewa G., jego konkubinę Mirosławę C. i ich dwie córki - czteroletnią Ewę i sześcioletnią Karolinę. Dziewczynki bardzo polubiły nowego wujka, który zaczął regularnie bywać w ich domu. Wolf kilka razy zaoferował G. i C., że "podrzuci ich" do lasu na jagody albo grzyby, a on zaopiekuje się dziewczynkami. Za każdym razem wykorzystywał ten czas na molestowanie dzieci, kręcenie pedofilskich filmów i robienie zdjęć. Wkrótce do dziewczynek zaczął przyjeżdżać także Waga. Prawdopodobnie pojawiali się tam też inni pedofile.
- Nic nie wiedziałam. Miałam zaufanie do pana Marka. Wolałabym umrzeć, niż się zgodzić, by zdjęcia moich dzieci były rozsyłane po Internecie - zapewnia Mirosława C. Jest przekonana, że o niczym nie wiedział także jej konkubent. Z ustaleń śledztwa wynika jednak co innego. Zbigniew G. został zatrzymany. Dowiedzieliśmy się, że brał pieniądze zarówno od Wagi, jak i od Wolfa.
Naganiacze lolitek
W miejscowości, gdzie mieszkały Ewa i Karolina, pedofile wykorzystywali też inne dzieci. Jedną z dziewczynek, które widzieliśmy na CD-ROM-ach otrzymanych od pedofilów, zauważyliśmy w kamienicy sąsiadującej z domem G. i C. Przychodziła się bawić z córkami C., gdy "opiekował" się nimi Wolf. Zszokowani rodzice siedmioletniej Małgosi o niczym nie wiedzieli. Odkryliśmy też, że część pedofilskich materiałów była kręcona ukrytą kamerą w ubikacji jednej z miejscowych szkół podstawowych. Prokuratura i policja sprawdzają obecnie, czy zainstalowali ją tam Wolf i Waga, czy inni członkowie pedofilskiej siatki. W całej Polsce policjanci sprawdzają też, gdzie i przez kogo zostały zrobione inne pedofilskie filmy i zdjęcia.
Z naszego śledztwa wyłania się obraz ludzi nie tylko prowadzących podwójne życie, ale też całkowicie zdemoralizowanych. W jednym życiu są zwyczajnymi mężami i ojcami, solidnymi pracownikami, w drugim - potworami zdolnymi do molestowania kilkumiesięcznych dzieci. Najważniejsi w grupie uprawiają ten proceder od lat. Sądzili, że Internet zapewni im anonimowość i bezkarność. Mylili się.
W rozmowach z reporterami "Wprost"
|
Lolimani mają głos Zapis czatu
|
Dla dobra toczącego się postępowania karnego imiona, inicjały, pseudonimy, nazwy niektórych miejscowości oraz nazwy grup dyskusyjnych i serwerów zostały zmienione. |
Więcej możesz przeczytać w 40/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.