Rząd argentyński jest gotów podać się do dymisji w związku z sobotnimi zamieszkami - poinformował rzecznik gabinetu.
Gotowość odejścia zgłosili solidarnie wszyscy ministrowie. Nie wiadomo na razie, czy tymczasowy prezydent Adolfo Rodriguez Saa zdecyduje się przyjąć rezygnacje.
W sobotę rano w Buenos Aires odbyły się demonstracje Argentyńczyków, niezadowolonych z polityki nowych władz. Grupa demonstrantów wdarła się na chwilę do parlamentu i wznieciła tam pożar. Doszło do aktów dewastacji. Demonstranci wyłamali drzwi, wybijali szyby w oknach i wyrzucali z parlamentu krzesła i kanapy. Siły porządkowe szybko ujęły uczestników zajścia, a wywołany przez nich pożar został ugaszony.
Wcześnie rano w sobotę na ulice Buenos Aires wyszły tysiące ludzi. Protestujący demonstrowali przeciwko obowiązującym w dalszym ciągu przepisom ograniczającym miesięczne wypłaty z kont bankowych. "Oddajcie nam nasze pieniądze" - krzyczeli. Wielu przyniosło ze sobą garnki i patelnie, i tłukło w nie łyżkami.
Początkowo demonstracje miały pokojowy przebieg, ale gdy niektórzy z demonstrantów zaczęli podpalać kosze na śmieci i atakować gmachy rządowe, interweniowała policja. Użyto gazu łzawiącego i gumowych kul. Według miejscowych mediów, siedmiu policjantów zostało rannych.
Niektórzy demonstranci rzucali w kierunku sił porządkowych kamieniami i kijami; inni próbowali przedrzeć się przez kordon policji i ogrodzenie otaczające pałac prezydencki. W drodze do Kongresu niszczyli witryny banków i barów szybkiej obsługi.
Manifestujący domagali się dymisji nowych władz Argentyny, oskarżając je o korupcję. Ich żądanie spełnił Carlos Grosso, główny doradca i szef gabinetu prezydenta Adolfo Rodrigueza Saa, związany z byłym prezydentem Carlosem Menemem i od dawna oskarżany o branie łapówek.
IrP, pap
W sobotę rano w Buenos Aires odbyły się demonstracje Argentyńczyków, niezadowolonych z polityki nowych władz. Grupa demonstrantów wdarła się na chwilę do parlamentu i wznieciła tam pożar. Doszło do aktów dewastacji. Demonstranci wyłamali drzwi, wybijali szyby w oknach i wyrzucali z parlamentu krzesła i kanapy. Siły porządkowe szybko ujęły uczestników zajścia, a wywołany przez nich pożar został ugaszony.
Wcześnie rano w sobotę na ulice Buenos Aires wyszły tysiące ludzi. Protestujący demonstrowali przeciwko obowiązującym w dalszym ciągu przepisom ograniczającym miesięczne wypłaty z kont bankowych. "Oddajcie nam nasze pieniądze" - krzyczeli. Wielu przyniosło ze sobą garnki i patelnie, i tłukło w nie łyżkami.
Początkowo demonstracje miały pokojowy przebieg, ale gdy niektórzy z demonstrantów zaczęli podpalać kosze na śmieci i atakować gmachy rządowe, interweniowała policja. Użyto gazu łzawiącego i gumowych kul. Według miejscowych mediów, siedmiu policjantów zostało rannych.
Niektórzy demonstranci rzucali w kierunku sił porządkowych kamieniami i kijami; inni próbowali przedrzeć się przez kordon policji i ogrodzenie otaczające pałac prezydencki. W drodze do Kongresu niszczyli witryny banków i barów szybkiej obsługi.
Manifestujący domagali się dymisji nowych władz Argentyny, oskarżając je o korupcję. Ich żądanie spełnił Carlos Grosso, główny doradca i szef gabinetu prezydenta Adolfo Rodrigueza Saa, związany z byłym prezydentem Carlosem Menemem i od dawna oskarżany o branie łapówek.
IrP, pap