W łódzkim pogotowiu handluje się zwłokami, a może nawet celowo zabija pacjentów - twierdzi "GW". Policjanci z łódzkiego oddziału CBŚ sprawdzają te doniesienia.
Aferę handlu ludzkimi zwłokami - a być może również celowego zabijania pacjentów - w łódzkim pogotowiu ujawniła w środę "Gazeta Wyborcza" i Radio Łódź. Media te twierdzą, że w tym trwającym już dziesięć lat procederze biorą udział lekarze, sanitariusze, kierowcy karetek i dyspozytorzy.
Ich informatorzy mówią o tym, że rodziny zmarłych skłania się podstępem lub szantażem do wyboru tego, a nie innego zakładu pogrzebowego, zespoły pogotowia nie spieszą się do pacjentów, licząc na ich zgon, a co gorsza niektórym podaje się uśmiercające środki medyczne.
Policjanci z łódzkiego oddziału Centralnego Biura Śledczego wszczęli w tej bulwersującej sprawie czynności wyjaśniające. "Jeżeli zebrany materiał dowodowy będzie wystarczający do przedstawienia zarzutów, to konkretnym osobom mogą być postawione zarzuty popełniania poważnych przestępstw kryminalnych" - powiedział rzecznik łódzkiej policji podinsp. Jarosław Berger.
Informację o prowadzonym przez prokuraturę śledztwie ws. niejasnych powiązań niektórych pracowników pogotowia z firmami pogrzebowymi potwierdziła rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Łodzi Jolanta Badziak. Odmówiła jednak podania szczegółowych informacji. Do prokuratury docierały już wcześniej sygnały o handlu informacjami o zgonach pacjentów, nie wskazywały one jednak, że zjawisko miało taką skalę, powiedziała.
Nie wykluczyła, że prokurator lub sąd może zarządzić ekshumację zwłok za zgodą krewnych zmarłego.
Nowy dyrektor łódzkiego pogotowia Bogusław Tyka chciał ukrócić ten proceder od razu po objęciu stanowiska jesienią ubiegłego roku, tworząc przy pogotowiu kostnicę, do której trafiałyby zwłoki. Rodzina miałaby czas zastanowić się w jakiej firmie pogrzebowej załatwiać formalności.
"Sprzeciwili się temu niektórzy pracownicy pogotowia, jak i mieszkańcy okolicznej kamienicy, moim zdaniem namawiani przez firmy pogrzebowe" - mówi.
Przyznał, że zaniepokoił go również fakt dużego zużycia przez pracowników pogotowia leku o nazwie pavulon - zwiotczającego mięśnie i wstrzymującego oddychanie, który nieodpowiednio użyty stanowi truciznę. "Na trop afery z pavulonem wpadł latem ubiegłego roku mój zastępca (Janusz Morawski, wicedyrektor łódzkiego pogotowia od czerwca 2001 r. - PAP), który zauważył niepokojąco duże zużycie tego leku".
Według Tyki, od czasu kiedy dowiedział się o zjawisku handlowania zwłokami jego skala zmniejszyła się.
W reakcji na szokujące doniesienia mediów Ministerstwo Zdrowia zapowiedziało w trybie pilnym przeprowadzenie kontroli rozchodu leków we wszystkich stacjach pogotowia.
Obejmie ona zasady gospodarowania trzema rodzajami leków: zwiotczającymi, narkotycznymi i psychotropowymi. Leki, których wydawanie będzie sprawdzane, służą do zwiotczania mięśni przy znieczulaniu i podczas podłączania pacjenta do respiratora. Stosuje się je tylko w karetkach reanimacyjnych, oddziałach intensywnej terapii i w oddziałach operacyjnych. O użyciu leku decyduje lekarz anestezjolog lub kardiolog. Wiceminister Zdrowia Aleksander Naumann powiedział, że kontrola rozpocznie się w czwartek i potrwa co najmniej kilka dni.
Sam jestem lekarzem i nie mieści mi się w głowie, że lekarz może coś takiego robić. "Lekarz jest związany kodeksem etycznym. Jest dekalog, który obowiązuje przecież także niewierzących" - powiedział.
em, pap
Ich informatorzy mówią o tym, że rodziny zmarłych skłania się podstępem lub szantażem do wyboru tego, a nie innego zakładu pogrzebowego, zespoły pogotowia nie spieszą się do pacjentów, licząc na ich zgon, a co gorsza niektórym podaje się uśmiercające środki medyczne.
Policjanci z łódzkiego oddziału Centralnego Biura Śledczego wszczęli w tej bulwersującej sprawie czynności wyjaśniające. "Jeżeli zebrany materiał dowodowy będzie wystarczający do przedstawienia zarzutów, to konkretnym osobom mogą być postawione zarzuty popełniania poważnych przestępstw kryminalnych" - powiedział rzecznik łódzkiej policji podinsp. Jarosław Berger.
Informację o prowadzonym przez prokuraturę śledztwie ws. niejasnych powiązań niektórych pracowników pogotowia z firmami pogrzebowymi potwierdziła rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Łodzi Jolanta Badziak. Odmówiła jednak podania szczegółowych informacji. Do prokuratury docierały już wcześniej sygnały o handlu informacjami o zgonach pacjentów, nie wskazywały one jednak, że zjawisko miało taką skalę, powiedziała.
Nie wykluczyła, że prokurator lub sąd może zarządzić ekshumację zwłok za zgodą krewnych zmarłego.
Nowy dyrektor łódzkiego pogotowia Bogusław Tyka chciał ukrócić ten proceder od razu po objęciu stanowiska jesienią ubiegłego roku, tworząc przy pogotowiu kostnicę, do której trafiałyby zwłoki. Rodzina miałaby czas zastanowić się w jakiej firmie pogrzebowej załatwiać formalności.
"Sprzeciwili się temu niektórzy pracownicy pogotowia, jak i mieszkańcy okolicznej kamienicy, moim zdaniem namawiani przez firmy pogrzebowe" - mówi.
Przyznał, że zaniepokoił go również fakt dużego zużycia przez pracowników pogotowia leku o nazwie pavulon - zwiotczającego mięśnie i wstrzymującego oddychanie, który nieodpowiednio użyty stanowi truciznę. "Na trop afery z pavulonem wpadł latem ubiegłego roku mój zastępca (Janusz Morawski, wicedyrektor łódzkiego pogotowia od czerwca 2001 r. - PAP), który zauważył niepokojąco duże zużycie tego leku".
Według Tyki, od czasu kiedy dowiedział się o zjawisku handlowania zwłokami jego skala zmniejszyła się.
W reakcji na szokujące doniesienia mediów Ministerstwo Zdrowia zapowiedziało w trybie pilnym przeprowadzenie kontroli rozchodu leków we wszystkich stacjach pogotowia.
Obejmie ona zasady gospodarowania trzema rodzajami leków: zwiotczającymi, narkotycznymi i psychotropowymi. Leki, których wydawanie będzie sprawdzane, służą do zwiotczania mięśni przy znieczulaniu i podczas podłączania pacjenta do respiratora. Stosuje się je tylko w karetkach reanimacyjnych, oddziałach intensywnej terapii i w oddziałach operacyjnych. O użyciu leku decyduje lekarz anestezjolog lub kardiolog. Wiceminister Zdrowia Aleksander Naumann powiedział, że kontrola rozpocznie się w czwartek i potrwa co najmniej kilka dni.
Sam jestem lekarzem i nie mieści mi się w głowie, że lekarz może coś takiego robić. "Lekarz jest związany kodeksem etycznym. Jest dekalog, który obowiązuje przecież także niewierzących" - powiedział.
em, pap